[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Winnego nie znaleziono, lecz my obaj przez cały dzień przezornie unikaliśmyogrodnika.* * *Znowu zaczęliśmy spędzać ze sobą dużo czasu, Pożeracz Chmur i ja.Młodysmok robił zdumiewające postępy.W ciągu kilkunastu dni opanował wystarczają-cą liczbę znaków, by czytać prostsze teksty.Jeszcze raz miałem okazję przekonaćsię o pojemności smoczej pamięci.Każda informacja odciskała się w niej do-kładnie, wyraznie i na wieczność.Po czytaniu przyszła kolej na pisanie.Trzebabyło widzieć Pożeracza Chmur, skupionego nad woskową tabliczką jak rzezbiarztworzący arcydzieło.Lub umazanego atramentem (miał zwyczaj oblizywania pió-ra), bazgrzącego na kartce okropnymi wołami.Pozazdrościwszy Monecie talentu,próbował też nieśmiało rysować i muszę przyznać, że jego obrazeczki tworzonena marginesach były lepsze niż pismo.Mijał czas wypełniony pracą, zabawą i nauką.Buszowaliśmy na wydmach.Mocowaliśmy się niegroznie na ciepłym piachu, a Pożeracz Chmur czasem po-zwalał mi wygrać.Podbieraliśmy puch z ptasich gniazd, ryliśmy jamy w poszu-kiwaniu bursztynu i zbieraliśmy obfite łupy.Bezpieczny od niepożądanego towarzystwa, znów zacząłem tworzyć iluzje.Lecz nie były to już dawne nudziarstwa, doprowadzające do szału smoczegoszczeniaka.Puszczałem wodze wyobrazni, a jej wytwory Pożeracz Chmur na-zwał zdziwiaczkami.Były tam fioletowe jeże, maleńkie łuskowate smoki zieją-ce ogniem, śmieszne borsuki w koronkowych sukienkach.Wymyślałem gadająceostrygi, gwiżdżące mandarynki, a nawet całe krajobrazy, pełne drobnych szcze-gółów.Nie bałem się błędów, bo i kto miałby mnie wykpić lub zle ocenić? Tobyły szczęśliwe dni i życzyłem sobie, by trwały jak najdłużej.Ale czas mijał i ko-lejne poranki przesuwały się niczym gałki w kosmicznym liczydle, aż do dnia,w którym Pożeracz Chmur umierał.48* * *Było to jedno z owych przedpołudni, gdy usiłowałem zorientować się w nie-chlujnych, pogniecionych papierkach notatkach Miedzianego.Widniały tam naprzykład takie znaki: Marchew , Dwanaście , Kosz , Kup , Kasza , Ra-ce , Osiem.Zastanawiałem się, co miał znaczyć ów niewyrazny symbol, przy-pominający Ręce , Ręczny , a może Ręcznik.Osiem ręczników? Kasza ręcz-nie mielona? Istny śmietnik.I właśnie wtedy nadeszło to straszne uczucie.Oślepiło mnie na moment jakuderzenie w tył głowy.Strach i ból, lecz nie mój, czyjś, przekazany z oddali.Upadek w chłód i ciemność.Czyjaś świadomość, blednąca, gasnąca jak ostatniaiskra pozostała z ogniska.Pożeracz Chmur!Zerwałem się, wylewając atrament na stół.Ułowiłem jeszcze przelotnie obrazzdumionej twarzy Miedzianego i dłoni uniesionej w nie dokończonym geście.Wypadłem za drzwi, biegnąc na oślep, prowadzony bladą gwiazdką, tkwiącą migdzieś za oczami.Nie wiem, w jaki sposób dotarłem do celu.Niejasno pamiętam,że wpadałem na ludzi, potykałem się o coś, gałęzie biły mnie po głowie.Ciało smoka leżało wśród zieleni.Nieruchome, wielkie, pokryte zmierzwio-ną sierścią.Bezwładne i dziwnie płaskie, jak ścierwo zdechłego kota.PożeraczChmur nie oddychał.Usiłowałem podnieść jego głowę, niewiele mniejszą odemnie samego.Szarpałem trójkątne uszy zwykle czuły punkt teraz zupełniewiotkie i martwe.Nie rozumiałem, co się stało.Jeszcze przed paroma godzinamiwidziałem Pożeracza Chmur jako chłopca.Skąd ta nagła przemiana i tak żałosnystan? Czy był chory? Czy ktoś go zranił?Wtedy zostałem odgarnięty na bok ruchem, jakim usuwa się z drogi psa lubkota.To był Miedziany.Przekroczył sztywno wyciągniętą łapę, pochylił się i przy-łożył ucho do smoczego boku.Potem znów do głowy, z wysiłkiem rozwarł potęż-ne szczęki i włożył między nie rękę aż po łokieć.I jeszcze głębiej, po samo ramię.Patrzyłem na to z zapartym tchem, w przebłysku zrozumienia, co robi ten od-ważny, szalony mag.Wyciągał Pożeraczowi Chmur język z gardła, całkiem jakbymiał do czynienia z nieprzytomnym cielakiem, a nie największym drapieżnikiemna wszystkich kontynentach.Zaaferowany Miedziany krzątał się przy PożeraczuChmur.Podniósł mu powiekę wąska zrenica poruszyła się w szkarłatnym je-ziorku smoczego oka.Miedziany wczepił się obiema dłońmi w białą sierść i z całej siły uderzył Po-żeracza Chmur kolanem w pierś.Raz, a potem drugi.Smok zakrztusił się, zacząłkaszleć, zwymiotował śliną i żółcią, aż wreszcie złapał oddech.Omal nie rozpła-kałem się z ulgi.49* * *Wyznaliśmy Miedzianemu wszystko.Kiwał głową i unosił brwi z politowa-niem.Część historii już znał (poczta Wędrowców działa bez zarzutu), części siędomyślał.Trochę się gniewał, że go zwodziliśmy, ale zarazem był zachwyconymożliwością oglądania z bliska smoka w naturalnej postaci.Ciało Pożeracza Chmur pozostawiło w ziemi głęboki odcisk, na tyle dokład-ny, że gdyby zalać go gipsem, otrzymalibyśmy płaskorzezbę w kształcie smoka.Wyjaśnił nam, że wykorzystał glebę z tego miejsca jako budulec do transforma-cji.Strapiony i zawstydzony, przyznał, iż przemiana z mniejszego w większeto trudna i subtelna rzecz.Robił to dopiero trzeci raz w życiu i właśnie niezbytdobrze mu poszło.Tak bardzo zatęsknił za lataniem, aż rozpoczął przemianę, za-niedbawszy praktyki medytacyjne, a nawet to, by porządnie się najeść.Spieszyłsię i to omal go nie zabiło.Naradzaliśmy się bardzo długo, co dalej robić w nowej sytuacji.Było pew-ne, że łapa Pożeracza Chmur nie może przestąpić darmowego ogrodzenia osady.Wzbudziłby panikę nie do opanowania.Niebezpieczne doświadczenie nie zachę-cało go też do dalszych eksperymentów z własnym ciałem.Jak dowiedziałem się od Miedzianego, czekano mnie w Kręgu, bardziej mar-twiąc się niż gniewając.Starszyzna wiązała duże nadzieje z pewnym narwanymadeptem i oczekiwała niecierpliwie, aż zmądrzeje i ujawni się.Skończyły się bez-troskie czasy, to oczywiste.Było mi żal opuszczać miejsce, gdzie znalazłem ty-lu towarzyszy traktujących moją ułomność jak coś zwyczajnego.Ale najwięk-szą przykrość sprawiała mi myśl o rozstaniu z okropnym, rozpuszczonym, kapry-śnym, nieobliczalnym, nie znoszącym wody dziwakiem, który był moim najlep-szym przyjacielem.Pożeracz Chmur (niedyskretny, jak zawsze) musiał śledzić moje myśli, gdyżraptem uparł się, że absolutnie absolutnie! nie puści mnie nigdzie same-go.Na pastwę złoczyńców, skorpionów, dzikich zwierząt, lamii, mantikor i in-nych niebezpieczeństw.Nie poradzę sobie sam, będę głodować, ktoś może mnieskrzywdzić, zranić lub zjeść [ Pobierz całość w formacie PDF ]