[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Słyszałeś? - rzucił Daisy.- Na pewno chce sobie upudrować gębę na biało, a potem się powiesić.- Jak się pisze "samobójstwo", mały? - spytał Martin.- S-A-M-O-B-Ó-J-S-T-W-O.- Kredytów nie udzielamy - burknął Vanderwoort.Mock położył na ladzie kilka monet.Vanderwoort przyglądał im się przez chwilę.- Sześć stóp liny - stwierdził.Mock stał nieruchomo.Vanderwoort stał nieruchomo.Alvin wiedział, że Mockowi powinno wystarczyć pieniędzy.Nie mógł uwierzyć, że Vanderwoort podnosi cenę ubogiemu człowiekowi, który przy tym pracuje jak wół.Zaczynał rozumieć, dlaczego Mock wciąż jest biedny.I wiedział, że niewiele może mu pomóc.Ale może przynajmniej zrobić to, co kiedyś Horacy Guester z Makepeace'em - zmusić Vanderwoorta, żeby działał otwarcie, przestał udawać, że postępuje uczciwie.Położył na ladzie papier, który Vanderwoort właśnie mu wypisał.- Przykro mi, że nie udzielacie kredytu - powiedział.- Pojadę do Peg Guester i przywiozę pieniądze.Vanderwoort spojrzał na niego.Teraz mógł albo posłać Alvina po pieniądze, albo przyznać, że udziela kredytu Guesterom, ale nie Mockowi Berry'emu.Oczywiście wybrał inne rozwiązanie.Bez słowa wyszedł na zaplecze i zważył mąkę.Potem odmierzył dwanaście stóp półcalowej liny.Vanderwoort znany był z tego, że liczył uczciwie.I z uczciwych cen.Dlatego Alvin tak się zdumiał widząc, jak traktuje Mocka.Mock wziął linę i mąkę, po czym ruszył do drzwi.- Macie resztę - zawołał Vanderwoort.Mock zawrócił.Był zdziwiony, choć starał się to ukryć.Przyglądał się, jak Vanderwoort odlicza mu dziesiątkę i jeszcze trzy pensy.Po chwili wahania zgarnął monety z lady i wrzucił do kieszeni.- Dziękuję panu - powiedział.I wyszedł na mróz.Vanderwoort spojrzał na Alvina gniewnie, a może po prostu z wyrzutem.- Nie mogę wszystkim dawać kredytu.Alvin miał ochotę powiedzieć, że mógłby przynajmniej sprzedawać po tej samej cenie Czarnym i Białym.Nie chciał jednak czynić sobie nieprzyjaciela z pana Vanderwoorta, który przecież zwykle zachowywał się przyzwoicie.Dlatego uśmiechnął się przyjaźnie.- Oczywiście, że nie możecie.Ci Berry'owie są prawie tacy biedni jak ja.Vanderwoort uspokoił się.Widać bardziej mu zależało na opinii Alvina niż na rewanżu za to zakłopotanie.- Musisz zrozumieć, Alvinie.To zraża kupujących.jeśli oni wciąż tu przychodzą.Ten twój mieszaniec nikomu nie przeszkadza.Są mili, dopóki nie dorosną.Ale ludzie niechętnie przychodzą, gdy myślą, że mogą tu spotkać któregoś z nich.- Nigdy nie słyszałem, żeby Mock Berry nie dotrzymał słowa - stwierdził Alvin.- Albo żeby coś ukradł czy zgubił.- Nie, tego nikt mu nie może zarzucić.- Cieszę się, że i jego, i mnie zaliczacie do swoich klientów - oświadczył Alvin.- Popatrz no, Daisy - zawołał Martin.- Nasz uczeń Alvin wygłasza kazania.Mały, jak się pisze "chrześcijanin"?- C-H-R-Z-E-Ś-C-I-J-A-N-I-N.Vanderwoort zrozumiał, że sytuacja zaczyna być kłopotliwa.Spróbował zmienić temat.- Jak powiedziałem, Alvinie, ten mały mieszaniec jest chyba najlepszym ortografem w okręgu.Nie sądzisz? Czemu nie miałby w przyszłym tygodniu pojechać na konkurs? Uważam, że zdobyłby mistrzostwo dla Hatrack River.Może nawet mistrzostwo stanowe, jakby mnie kto pytał.- Jak się pisze "mistrzostwo"? - spytał Daisy.- Panna Larner nigdy mi nie pokazywała takiego słowa - oświadczył Arthur Stuart.- Spróbuj zgadnąć - zaproponował Alvin.- M-I-S.- zaczął Arthur.- Z-C-Z-O-S-T-W-O.- Według mnie w porządku - stwierdził Daisy.- Od razu widać, jak się na tym znasz - mruknął Martin.- A tyś lepszy? - wtrącił Vanderwoort.- Ja nie mam występować w okręgowym konkursie ortografii.- Co to jest konkurs ortografii? - chciał wiedzieć Arthur.- Pora jechać - oznajmił Alvin.Dobrze wiedział, że oficjalnie Arthur nie jest uczniem szkoły w Hatrack River, a zatem z pewnością nie może startować w żadnym konkursie [ Pobierz całość w formacie PDF ]