[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.45Smok otworzył drugie oko. Ty? Uzdrowiłeś siłą wiary? Ponownie parsknął obłokiem dymu, tymrazem serdecznie rozbawiony.Cygan lekko przytaknął kudłatą głową. Pewnie.Wielka mi rzecz.Omotaj ich tylko porządnie, odśpiewaj parę hym-nów, a potem odczyń chorobę.Podstaw jednego czy dwóch swoich w tłumie, abyna początek rozeszła się fama o kilku uzdrowieniach.Jakiś łazęga odwali to zapiątaka będzie niezle, tylko nie płać mu przed zakończeniem całej imprezy.Kto wie? Jeśli uda ci się kogoś uzdrowić na poczekaniu, możesz dorobić się for-tuny.Jeśli nie, zawsze możesz powiedzieć, że nie wierzyli dostatecznie mocno.Część tajemnicy udanego interesu: zawsze zwalaj każdą winę na klienta. Na serio udało ci się kogoś uzdrowić? spytał Marquoz sceptycznie, leczi z pewnym zainteresowaniem. Och, jasne, tu i tam, jednego czy dwóch odparł Cygan poważnie.Sam umysł może uleczyć wiele dolegliwości, jeśli tylko pacjent naprawdę w towierzy.Do cholery, ja sam potrafię zatamować krwawienie siłą woli i przestaćodczuwać ból, kiedy zechcę.Pamiętasz numer z igłą?Czugacz przytaknął. Do dziś nie mam pojęcia, jak to robisz.Coś musi różnić nasze rasy.Gdywbijesz mi w ciało igłę, będzie mnie boleć jak wszyscy diabli.Ciągle czuję ukłu-cie po szczepionce przeciw Drilom.Cygan zachichotał. Nie, nie sądzę, by miało to coś wspólnego z rasą.Wydaje mi się, że każdy,kto posiada silną wolę może tego dokonać.To po prostu kwestia wewnętrznejdyscypliny.Marquoz wzruszył ramionami. Myśl, co chcesz.Nikt z mojej rasy nie jest w stanie tego zrobić.Moimzdaniem jest w tym coś więcej niż sądzisz.Niektóre rzeczy potrafią robić ludzie,a nieraz i inne rasy, my zaś nie.To tak samo jak wy nie umiecie zionąć dymemi ogniem. Niech ci będzie westchnął Cygan i zmienił temat. Ta Olimpianka jestnaprawdę szałowa.Ma wszystko, co potrzeba kobiecie marzeń, ale jakoś na mnienie działa.Coś z nią jest nie tak poza oczywiście końskim ogonem coś, conie jest z człowieka.W pewnym sensie wydaje mi się mniej ludzka niż ty, Marą.Czugacz zaśmiał się. Może powinienem się jej przyjrzeć. Urwał na moment, a potem sapnąłcicho. Ciekawe, czy zapytałaby mnie, czy jestem Nathanem Brazilem? Na pewno odparł wesoło Cygan. Nie mam pojęcia, co by zrobiła,gdybyś potwierdził.Zwariowana religia.Zastanawia mnie, jak Brazil to wytrzy-mywał? Biedak pewnie musiał się dobrze zaszyć, by zmylić ich pościg.Smok rozszerzył z wrażenia oczy. Na serio wierzysz, że ktoś taki istnieje?46 Jasne odparł Cygan. Spotkałem go parę lat temu, jeszcze zanim tenkult się rozrósł.Cholernie fajny gość.Ciekawe, jak udało się tym obcym piękno-ściom go omotać.Nagle Marquoz zamyślił się.W końcu spytał: Pewien jesteś, że ktoś taki istnieje? To znaczy, czy tamten gość cię poprostu nie nabierał? Mimo wszystko ten kult liczy sobie już z górą wiek. Gdzie tam, to był Brazil, bez dwóch zdań.Leciałem jego statkiem podob-nym do tego frachtowca, tylko że dużo starszym i bardziej hałaśliwym.Zmarszczył czoło. Niech no sobie przypomnę.Nazywał się Stepkin.Nie, inaczej.Chyba Ste-hekin.%7ładnych luksusów, spartańskie kabiny, wszystko w starym stylu, ale ładow-nie miał nieziemskie, a on dbał, by ciągle były pełne.Na licencji pilota widniałonazwisko Brazil.Był to temat naszych ciągłych żartów.Jeśli wierzyć datom od-młodzeń, ten człowiek żył wiecznie. Urwał na chwilę. Hm.Może właśniedlatego się nim zainteresowały.Przyciągnęła je legenda, jak sądzę.Najstarszy pi-lot w czynnej służbie, a nie wyglądał na więcej jak dwadzieścia pięć, trzydzieści.Spotkałem paru pilotów, którzy twierdzili, że ich ojcowie i ojcowie ich ojców teżgo znali.Niektórzy rodzą się po prostu pod szczęśliwą gwiazdą.Założę się, że manieprzeciętną tolerancję na odmładzanie.Smok pokiwał głową, lecz ciągle nad czymś rozmyślał.Cygan to była żywakopalnia niespodzianek.Nigdy nikomu nie powiedział, ile tak naprawdę ma lat,a było to już chyba i tak niemożliwe do ustalenia.Faktem jest, że był na niezli-czonej liczbie planet i latał równie wielką ilością statków.Przeżył niesamowiterzeczy, lecz nigdy nie narzucał się ze swoimi wspomnieniami trzeba było za-dać właściwe pytanie albo po prostu prowadzić odpowiednią rozmowę. Jak ten Brazil wyglądał? pytał dalej Marquoz.Cygan wzruszył ramionami. Niski skurczybyk.nie mógł ważyć więcej niż sześćdziesiąt, sześćdziesiątpięć kilo, może o głowę ode mnie niższy.Miał długie, czarne włosy i małą bródkę.Lubił nosić krzykliwe, ale wyświechtane ubrania, a palił naprawdę cuchnące cy-gara.Z zewnątrz twardziel, lecz we wnętrzu czuć było jakąś taką delikatność.Niechciałbym się jednak z nim siłować albo próbować w piciu.Zawsze pełen życia,zdawał się nie brać niczego ani nikogo na poważnie.Lecz za tym kryl się wrazz odrobiną delikatności ktoś bardzo trzezwy zimny, wyrachowany, rzeczowyumysł i zero emocji.Patrząc na niego nigdy byś tego nie powiedział, ale wierz mi,gdyby przyszło do walki, wolałbym go mieć po swojej stronie.Marquoz zrozumiał.Mimo że Cygan używał raczej niewyszukanego języka,posiadał niespotykany dar czytania w duszach tak ludzkich, jak i nieludzkich.Czasami Marquozowi wydawało się, iż jego przyjaciel obdarzony jest jakąś nad-naturalną albo przynajmniej mentalną siłą może empatią.Marquoz ufał jego47sądom co do innych ludzi.Dlaczego miałby nie ufać? Cygan prawie nigdy się niemylił. Ciekawe, co by powiedziała tamta Olimpianka, gdyby usłyszała tę opo-wieść z twoich ust?Cygan wyprostował się gwałtownie na koi, sprawiając wrażenie głęboko prze-rażonego [ Pobierz całość w formacie PDF ]