RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Swatekzgarnął go pierwszy raz, jak był jeszcze dzieciakiem.Krótkiemajty nosił, a już zdołał wzbić się na wyżyny intelektu i wypićsąsiadowi wino z gąsiora przez zamkniętą piwnicę.Przez rurę zkumplem mu wybomblili.Zciany były takie ażurowe, zcegłówki.Potem było coraz gorzej.Klasyk.A to jakiś kiosk zalkoholem zrobił, radyjka, telefony na wyrwę, kilka bójek zostrym narzędziem i takie tam.Nic poważnego, ale kartotekarosła.Wreszcie zamieszkał w piwnicy.Włóczył się po mieście,wystawał pod Vegasso, jarał, a potem tylko chlał, bo taniej.Zresztą niewiele pamiętał z zajścia.Tyle że nie zaprzeczał.- Ile dostał? - zapytał Meyer. - Ze dwanaście - wzruszył ramionami Doman.- Lada chwilabędzie wychodził.Kazałem go sprawdzić, jutro będę wiedziałbliżej, co i jak.Policjanci wrócili z zabezpieczonymi dowodami w foliowychtorbach.W jednej z nich był nowiutki zeszyt nutowy znazwiskiem Z.Sochacka, klasa 3c.Tylko jedna kartka byłazapisana.Ktoś kopiował menuet Mozarta.Zapis był dziwny,jakby na orkiestrę.Meyer nie znał się na tym, ale widział, że niejest standardowy.Jego córka swego czasu grała na pianinie.- No i proszę.- Doman wziął do ręki folię.- A więc jednakmożemy założyć, że tu była.Ale kiedy to zostawiła?- I czy to jej zeszyt? - dodał Meyer.- Sprawdzimy, udowodnimy - mruknął Doman.Potrząsnąłtorebką, wypadł z niej kamień.Nieduży, szary.Zwykły płaskikamyk z czarnymi plamkami po jednej stronie.Byłby dobry dopuszczania  kaczek na wodzie.Meyer podniósł go i wrzucił ponownie do torebki.- To Zosi Sochackiej - powiedział ze stuprocentowąpewnością.Doman spojrzał na niego jak na wariata.- Była tutaj - dodał Meyer i rozejrzał się.- Trzeba ustalić,skąd ten kamień pochodzi, i zabrać pozostałe z jej szuflady.Wtych wszystkich miejscach była ta dziewczynka.- Ja cię kiedyś uduszę, Meyer - jęknął Doman i przyjrzał sięszaremu kamykowi.- Co to, kurwa, ma znaczyć? Wiesz, ilebędzie kosztowała taka ekspertyza? Nawet nie wiem, czy mamykogoś takiego u nas.Trzeba będzie wysłać to do jakiegośwydziału geologii, czy chuj wie gdzie.Meyer nie odpowiedział.Zatopił się w myślach.Wiedział, żeDoman tak tylko gada, ale ekspertyzę zleci.Ruszyli w drogępowrotną wysoką łąką na przełaj do drogi.Nie było sensuwspinać się znów na wzgórze.W oddali majaczyły budynkifabryki dywanów Agnella.Po pokonaniu morza mokrej trawy,w środku której co jakiś czas napotykali nieczynne hydranty jaksłupki odznaczające kilometry przy drodze, weszli wreszcie nagrząską ścieżkę, która w nocy, zwłaszcza po deszczu mogła byćniebezpiecznie śliska.Meyer odwrócił się i spojrzał z dołu nawzgórze. - A może leży gdzieś tu, w tych krzakach? - szepnął.- Górajest wysoka.Aatwo można z niej spaść.- Puszczę chłopaków, niech sprawdzą dla pewności.Dlaczegomatka wskazała akurat to miejsce?- Podobno dziewczynka ukryła się tutaj, kiedy pierwszy razuciekła z domu.Przyznała się, że dosyć często tu przychodzi.- Szkoda, że cichodajka jej nie pamiętała - mruknął Doman.-Może ją jeszcze raz wezmiemy.Może sobie coś przypomni.Meyer nie odpowiedział, trapiło go coś innego.- Wtedy nikt nie złożył zgłoszenia o zaginięciu.Dziwne.Poszli do tego waszego detektywa.- Do Fantomasa? E tam, zwykła gnida.Nie patrz na niego -machnął z lekceważeniem Doman - pojeb i tchórz.- Na tchórzy trzeba uważać.Są czasem bardziej niebezpieczniod chojraków.Nigdy nie wiadomo, czego się po nichspodziewać - mruknął Meyer.- W naszym fachu na wszystkich trzeba uważać.Co ja, małyjestem? - odparował Doman.Meyer obrzucił go spojrzeniem.Musiał zadrzeć lekko głowę,by spotkać wzrok kumpla.- Mały to raczej bym nie powiedział.- Uśmiechnął się.- A tenPilecki? Kto to?- Cygan? Swój chłop.Ufam mu, całe życie w firmie.Nawetjak mu żona zmarła, drugiego dnia był na służbie.Ten facetnawet nie choruje, dajesz wiarę? - Poklepał Meyera po plecach.- Nie bój nic.On ci krzywdy nie da zrobić.Ma dobreprzełożenie na górze.Dobrze z nim żyję od lat i patrz, zaraz wice mnie zrobi.- Zasłużyłeś sobie.Doman nie odpowiedział, ale widać było, że Meyer muschlebił.Wyszli na asfaltową drogę, otrzepali buty.Byli calimokrzy.Meyer natychmiast wyjął papierosy, byłyprzemoczone.Doman zapobiegliwie trzymał swoje w górnejkieszeni kurtki.Zapalili i odwrócili się, by jeszcze raz rzucićokiem.Z dołu góra wcale nie wyglądała romantycznie, raczejponuro.Okolice oczyszczalni sprawiały przygnębiającewrażenie.Meyer dawno nie był w bardziej odrażającym miejscu.Pomyślał, że skoro dziewięcioletnie dziecko uciekałotutaj, żeby się skryć, musiało mieć poważne problemy w domu,choć wszyscy temu zaprzeczali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl