RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyjrzał się z żalem solidnej broni, po czym wbił jej ostrze wpiasek.Otworzył torbę po lewej; wyciągnął zdobiony klejnotami sztyleti wsunął go za pazuchę kaftana.Zacisnąwszy zęby, chwycił mocno lejcei wbił pięty w boki konia, żałując, że nie sprawdził, czy jego poprzedniwłaściciel nie miał przy sobie ostróg.Zwierzę stęknęło i zaczęło iśćstatecznym krokiem, a Sinclair posłał milczącą modlitwę dziękczynnądo bóstwa  kimkolwiek było - odpowiedzialnego za to.Aagodnetempo bardzo mu się podobało, ponieważ nie miał ochoty na pochopneczyny, dopóki nie pozna konia na tyle, by wiedzieć,61 który z nich jest odważniejszy.I tak poruszał się teraz przynajmniejtrzykrotnie szybciej.Z wdzięcznością, zachęcająco poklepał szyję konia.- Dobra robota, zwierzaku  wyszeptał.- Wygląda na to, że odtądbędzie nas dwóch, ty i ja. 5Uk ołysany jednostajnym rytmem chodu konia Sinclair nie miałzamiaru zasypiać w siodle, lecz kiedy zwierzę zatrzymało się nagle zcichym rżeniem, rycerz ocknął się, czując w piersi przypływ pod-ekscytowania i strachu.Natychmiast zrozumiał, że zasnął, i już za-stanawiał się, na co skazało go jego szaleństwo.Nie dostrzegł jednakżadnego zródła zagrożenia.Nie więcej niż piętnaście kroków przed nimwznosiła się skalista, czterokrotnie wyższa od niego skarpa.Sinclair,bardziej przytomny teraz niż w ciągu ostatnich kilku dni, patrzył przedsiebie na skałę, ukośną czarną linię zwróconej w jego stronę szczelinyoraz wbitą przed nią w piasek włócznię, całkiem podobną do tej, którąwcześniej porzucił.Wiedział, że jeśli jest ona podobnej długości, musibyć zakopana do połowy.Wiedział też, jak prawdopodobne jest to, żewewnątrz jaskini ktoś czeka, aby go zaatakować, zapewne uzbrojony włuk; stanie w miejscu było prowokowaniem ataku.Właśnie kiedy miał już zawrócić, jego wzrok padł ponownie napionowe drzewce włóczni.Lachlan Moray znalazł nosze zrobione z dwóch włóczni; jednej znich Sinclair użył jako kostura, drugą zostawił w jaskini, w którejchronił się przed burzą.A jeśli istniała też trzecia włócznia - głowił sięteraz - którą Lachlan zabrał ze sobą? Mało prawdopodobne, lecz nieniemożliwe.Przez większość czasu, kiedy Lachlan ciągnął go nanoszach, był nieprzytomny, ponadto cały czas znajdował się za nim.Może to być ta właśnie włócznia, wbita w ziemię jako sygnał.W jaskinimógł leżeć śpiący lub ranny Moray.Sinclair ostrożnie zsiadł z konia.Wyciągnął swój długi sztylet iruszył do przodu.Kiedy spojrzał w stronę czarnego wylotu jaskini,dostrzegł, że nie patrzy na otwór w skale, lecz na cień.Z nawierzchniwystawało w jego stronę przypominające klingę wypiętrzenie, a bar-63 wa jego fasady o ostrych krawędziach idealnie wtapiała się w kolorściany skalnej leżącej za nim.Występ krył osłonięty zakątek, a jegopionowy skraj rzucał ostry, ciemny cień, który rycerz mylnie uznał zawejście do jaskini.Sinclair - zły na siebie, że zszedł z konia na próżno -wyprostował się i właśnie się odwracał, kiedy coś, jakiś podszeptciekawości, skłonił go do podejścia bliżej i upewnienia się, czy osłoniętyzakamarek faktycznie jest pusty.Nie był.Pod cienką warstwą piasku wyraznie widać było głowę igórną część torsu zgarbionego mężczyzny, wciśniętego w pozycji sie-dzącej w róg wąskiej szczeliny.Natychmiastową reakcją Sinclaira byłaeuforia, że Moray znalazł schronienie i przeżył.Szybko podszedł, padłna kolana i zmiótł piasek z owiniętej materiałem głowy.Gdy okrycieopadło, odkrywając część twarzy, Sinclair w mgnieniu oka znów był nanogach.To nie był Moray.Lachie miał blond, niemal złotorude włosy ijasne policzki, których skóra ciągle była poparzona, łuszczyła się i nigdysię nie opalała w pustynnym słońcu.Ktokolwiek leżał teraz przedSinclairem, nie był przyjacielem.Skóra tej twarzy miała głęboki,orzechowy kolor, a zarost dookoła ust był czarny i sztywny.Zesztyletem wciąż gotowym do ciosu Sinclair cofnął się o krok.Wiedział,że nic mu nie grozi, ponieważ leżący w rogu mężczyzna był zakopanynawet głębiej niż on sam, a pamiętał, jak trudno było mu się wydostać nawolność.Nie zdejmując oczu ze znajdującej się przed nim, wciąż ukrytejgłowy, Sinclair schował sztylet do pochwy, schylił się i zbadał dłoniąwystający kształt w naniesionym wiatrem całunie z piasku, któryprzykrywał mężczyznę.Była to rękojeść miecza.Wyprostował się powoli, ciągnąc broń, i po chwili trzymałsaraceń-ski bułat, którego zakrzywiona, lśniąca klinga była kunsztownieozdobiona na syryjską modłę techniką zwaną damaskinażem.Wojownikz tak wspaniałym mieczem był podwójnie niebezpieczny, Sinclair wie-dział jednak, że nie musi go zabijać.Wystarczyło, aby odszedł, dosiadłznów konia i odjechał, pozostawiając niewiernego jego losowi.Leczkiedy tylko przyszło mu to do głowy, wiedział, że nie zrobi tego.Ontakże był wojownikiem i kierował się kodeksem wojowników.Nigdynie zabił nikogo, kto nie próbował jego pozbawić życia.Wymyślającsobie samemu od głupców, wbił miecz ostrzem w dół w piasek, bliskopod ręką, po czym klęknął przy zgarbionej postaci.Kiedy znowuchwycił zawinięty materiał, zasypany piaskiem człowiek poruszył się64 gwałtownie, lecz Sinclair tylko przytrzymał go, odwijając kolejne pętlemateriału, i odsunął się, aby spojrzeć na to, co kryło się pod nimi.Jak podejrzewał, twarz niewątpliwie należała do Saracena: szczupła,zwieńczona wysokim czołem, o orlim nosie i mocno napiętej skórze nawystających kościach policzkowych, nad którymi leżały głębokoosadzone, wąskie oczy, tak ciemne, że sprawiały wrażenie jednolicieczarnych.Skórę nad wargami i na brodzie pokrywał sztywny, czarny,lśniący zarost, który wyglądał, jakby każdy włos był z osobna pokrytydrobnym piaskiem.Białka oczu były przebarwione i zaognione  jakpodejrzewał Sinclair, nieznośnie podrażnione tym samym pyłem -leczsama twarz wydawała się templariuszowi.stoicka.Nie mogąc się poruszyć, Saracen patrzył na niego bez wyrazu, wy-raznie oczekując jego kolejnego kroku; obaj mężczyzni zamarli bezruchu i dzwięku.W końcu Sinclair nabrał powietrza.- Dobra, chłopaku - powiedział w ojczystym szkockim.- Wy-ciągnijmy cię stąd.Podniósł palec do ust w geście ostrzeżenia, wyciągnął sztylet z po-chwy, uniósł go, aby Saracen mógł się mu przyjrzeć, i wbił go obokswojego prawego kolana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl