RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Biuro meldunkowe w osobie jakiejś wściekle rozzłoszczonej baby powiedzia-ło to samo.Już pytali i czego jej jeszcze zawracają głowę, Misiak Grażyna, nie-letnia, wymeldowana została przez Misiak Zofię, główną lokatorkę, w kierunkunieznanym.No dobrze, jest papierek, czasowe zameldowanie w Warszawie u ja-kiejś Bistro Magdaleny, krewnej.Domaniewska sześć, mieszkania dwa.Nie wie,jakiej krewnej, jej pokrewieństwo nie obchodzi, niech się Warszawa o to martwi. Mogłam to kapitanowi sama powiedzieć  oznajmiłam z niesmakiem,przeglądając zabrany ze sobą na wszelki wypadek notes wymarzeńca. Wszyst-kie adresy tu są, ten na Domaniewskiej lipny, bo budynek już dawno został roze-brany.Jeden meldunek miała w Pułtusku, a może to nie meldunek, tylko jakieśzródło informacji.Ostatni w Warszawie, sprzed jedenastu lat, na Groszowickiej,nawet wiem, gdzie to jest.Moim zdaniem on jej szukał. Moim też  przyświadczył Kocio. Po co? A cholera go wie. I wygląda na to, że z uporem szuka nadal.Co z nią jest, do diabła, przepadłatak samo, jak rodzice? Możliwe  powiedziałam w zadumie. Nie zapominaj, że ona jest le-galną spadkobierczynią złotej muchy.Coś w tym musi być.Mogli ją kropnąć jużdawno. Bo co? Bo się upominała o spadek.? Nie wiem.Wrócił Bieżan z mokrymi włosami i od razu zaczął wyjaśniać wątpliwości. Słuchali państwo.? Otóż, pierwsza rzecz.Trochę piwa jeszcze jest?Mogę się umizgnąć.? Dziękuję bardzo.Znalezliśmy ten szpital, w którym Mi-siakowa umarła, pracuje tam ten sam personel co dwa lata temu i żadna pielę-gniarka do domu chorej nie jezdziła.Ta, która się nią opiekowała, twierdzi, żenikt jej nie odwiedzał i tylko raz jeden była u niej jakaś młoda kobieta.W przed-dzień śmierci.Przed tą wizytą starsza pani okropnie się denerwowała, a po niejsię uspokoiła i umarła z uśmiechem na ustach.Moim zdaniem to była wnuczka,ta zaginiona Misiakówna. Też tak uważam, ale z czego pan wnioskuje?  spytałam chciwie. Górski z tą pielęgniarką pogawędził, a to przystojny chłopak, może panizauważyła.Powitały się ze łzami w oczach, padły sobie w objęcia, dziewczynaprzypadkiem zauważyła, bo to były godziny wizyt i dużo ludzi, spojrzała tylko,przechodząc.Ta hipotetyczna Misiakówna siedziała do końca, ostatnia wyszła,209 ale przy wychodzeniu nikt na nią nie zwrócił uwagi.A koleżance zginął fartuchsłużbowy i czepek.O drugiej skończyła dyżur, fartuch zostawiła w szafce, mająwspólną szafkę, no i nazajutrz była awantura, a potem ten fartuch z czepkiem zna-lazły się, owinięte w gazetę, w szpitalnej recepcji.Osobiście sądzę, że pożyczyłato sobie, żeby od razu ją wzięto za pielęgniarkę i żeby nikt nie pytał o dokumenty. Jak wyglądała?  zainteresował się Kocio. Opisała ją? Opisała.Zredniego wzrostu, szczupła, bardzo ładna.Ciemne włosy, krót-kie, kręcone.Aagodne wrażenie robiła.I tyle.Więcej nie zdołała zauważyć. Ona się ukrywa, ta Grażynka  powiedziałam stanowczo. My uważa-my, że ze strachu.Pan jak.? Ja się nie ukrywam ze strachu.Ale owszem, ma to sens.Mam trochę ską-pą ekipę do tej sprawy, nie wszystko jeszcze wiadomo, mnie się jednak widzi, żeoni dotychczas tych bursztynów nie upłynnili nie tylko z chciwości.Bali się wła-śnie legalnego właściciela, tej córki.Stara Misiakowa była energiczna, mogła imnamieszać.Ja z państwem rozmawiam prywatnie!  zastrzegł się nagle. My z panem też  mruknął Kocio. Chcę znalezć Zaleskiego.Ukąsiłam się w język, żeby go nie skorygować.Nie Zaleskiego, tylko wyma-rzeńca..on szuka Misiakówny.Jak jej dopadnie, będę go miał, o ile znajdę jąwcześniej niż on. Centralne biuro meldunkowe, czy jak to się tam nazywa  podsunęłamżywo. Niech pani sobie wyobrazi, też nam to przyszło na myśl  powiadomiłmnie kapitan bardzo grzecznie. Potrzebne dane dostaliśmy dopiero z jej szkoły,data i miejsce urodzenia, imiona rodziców i tak dalej.Szukają.Przypuszczam, żezmieniła nazwisko. Mogła wyjść za mąż. Mogła.Urzędy stanu cywilnego też uda nam się ucieszyć. A czy nie dałoby się po budynku? Po jakim budynku? Po tej willi w Piaskach, dawnym baraku, gdzie tych Misiaków zamordo-wali, podobno to była własność jakiejś ich rodziny. W dalszym ciągu oficjalnie to jest własność ich dalekiej rodziny, a nie-oficjalnie jakiejś Piotrowskiej.I właśnie czekam na odpowiedz, co wiedzą o Gra-żynie Misiak.Uczciwie mówiąc, powinienem siedzieć i czekać w Warszawie, aleszczerze się przyznam, że tu mi przyjemniej.Pogoda ładna.A przesłuchać tu-tejszych świadków wolę osobiście. Piotrowskiej?  zdziwił się Kocio. Marysi? Może ją samą najlepiejzapytać, mam jej telefon.O cholera, zostawiłem w Warszawie!Kapitan popatrzył na niego takim wzrokiem, że niemal się przestraszyłam.210 * * * No i co pani najlepszego narobiła?  powiedział z wyrzutem Waldemar,usiadłszy we własnej kuchni przy herbacie koło południa, kiedy wszyscy letnicytkwili na plaży i w domu panował spokój. Przesłuchania, śledztwo, awantu-ry. Ja?!  zdumiałam się z oburzeniem. A kto? Już się teraz tak uczepili, że musiałem wszystko powiedzieć.Chybao to pani chodziło, żeby z Terliczakiem mieć spokój.Zabrali go.Zainteresowałam się nadzwyczajnie. Nic nie wiem.Kiedy? A dzisiaj rano.Ludzie gadają, jak zawsze, podobno on Floriana utopił.Za-piera się, że w obronie własnej, wyciągnął wtedy ten półkilowy kawałek, Floriansię na niego rzucił, no i tak od słowa do słowa.Nie jest to wcale niemożliwe,Florian był pazerny jak nikt, a Terliczak w tamtym czasie łowił. Skąd, na litość boską, ludzie takie rzeczy wiedzą?  zastanowił się obecnyrównież Kocio. Wczoraj rozmawialiśmy z kapitanem, słowa nam nie powie-dział. A, tego to ja nie wiem.Z drugiej kuchni, na dole, weszła do tej górnej Jadwiga. Dzisiejszy obiad się spózni, bo ja też tu chcę posiedzieć.Słyszałam, comówicie.Ja wiem.Terliczakowa podsłuchała i od razu poleciała z gębą do bab.Przesłuchiwali go w domu o świcie, ona właśnie do portu wychodziła, ale zawró-ciła i słuchała pod oknem.Teraz pomstuje i rozpacza.Co państwo tak siedzą bezniczego, może piwa.? Mam w lodówce. Jak nie pani, to kto?  spytał z opóznieniem Waldemar. Prawdę mówiąc, nie wiem  odparłam w zadumie. Piwo, doskonały po-mysł! Pani Jadwigo, poproszę kieliszek, przywykłam już tutaj pić piwo w kielisz-ku.Niech pan nie marga, panie Waldku, przywiozłam panu klientkę jak rzadko.Ona chce bursztyn ekstra i płaci każde pieniądze.Dobrze mówię?  zwróciłamsię do Danusi.Danusia przez cały czas usiłowała być cicha i bezwonna, żeby jej przypad-kiem znikąd nie wyrzucili.Z roziskrzonym wzrokiem i w rumieńcach słuchaławszystkiego, kryjąc się po rozmaitych kątach i przy każdej okazji serwując napo-je.Przyświadczyła mi teraz z zapałem. Pan mi pokaże?  spytała chciwie. I sprzeda.?Waldemar popatrzył na mnie podejrzliwie.Kiwnęłam głową. Ona panu naprawdę zapłaci potrójną cenę, albo i lepiej, bo ma bogate-go męża.Araba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl