RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Proszę powiedzieć, czy ma pani narzeczonego?— Ach, panie Poirot… — dziewczyna zarumieniła się mocno.— Ja… ja jeszcze nie wiem.— Alors, c’est bien, mes enfants* — uśmiechnął się i spojrzał na mnie.— No, Hastings, na nas czas.Jedziemy do Eastbourne.Samochód czekał i za chwilę jechaliśmy szosą nadbrzeżną wiodącą przez Pevensey do Eastbourne.— Czy warto pytać cię o coś, Poirot? — bąknąłem.— Za wcześnie.Wyciągaj własne wnioski.Zapadło milczenie.Mój przyjaciel, widać bardzo z siebie zadowolony, nucił z cicha.W Pevensey zaproponował, żeby się zatrzymać na chwilę i obejrzeć zamek.Kiedy wracaliśmy do samochodu, przystanęliśmy na chwilę obok kręgu bawiących się dzieci, które piskliwymi głosikami śpiewały jakąś piosenkę.— Co one śpiewają? — zapytał Poirot.— Nie mogę zrozumieć słów.Słuchałem przez chwilę; zrozumiałem refren:„Lisa złapiemyI w klatce zamkniemy,I nie puścimy już nigdy”.— Lisa złapiemy i w klatce zamkniemy, i nie puścimy już nigdy — powtórzył Poirot.Spoważniał nagle i spochmurniał.— To straszne, Hastings, straszne — urwał.— Polujecie tutaj na lisy?— Sam nigdy nie polowałem.Nie było mnie na to stać.Sądzę jednak, że w tych stronach nie ma dobrych polowań.— Chodziło mi o Anglię w ogóle — powiedział Poirot.— Dziwny sport.Czeka się gdzieś pod osłoną wzgórza, potem rozbrzmiewa trąbka i zaczyna się bieg, bieg na przełaj, przez płoty, rowy… Lis ucieka, kluczy.Ale ogary…— Gończe — poprawiłem.— Gończe są na tropie, dopadają lisa i zwierzę umiera szybko i boleśnie.— Tak, w twoim sformułowaniu to brzmi okrutnie, ale…— Lis ma doskonałą zabawę, co? Nie opowiadaj głupstw, mój przyjacielu.Cóż, może szybka, bolesna śmierć jest mimo wszystko lepsza niż to, o czym śpiewały te dzieci…— Zamknięcie w klatce? Na zawsze? Tak.To naprawdę okropne, przyznaję.Poirot pokiwał głową i powiedział zupełnie zmienionym tonem:— Jutro odwiedzę Custa — po czym zwrócił się do szofera: — Wracamy do Londynu.— Nie jedziesz do Eatsbourne? — zapytałem zdziwiony.— Nie mam po co.Wiem już dosyć.Rozdział XXXIIIAleksander Bonaparte CustNie byłem obecny przy rozmowie, jaką Poirot odbył z owym dziwnym człowiekiem, Aleksandrem Bonaparte Custem.Dzięki znajomościom w policji i szczególnemu charakterowi sprawy nie miał trudności z otrzymaniem zezwolenia na widzenie, lecz nie rozciągało się ono na mnie.Poza tym Poirot uważał za stosowne odbyć rozmowę ściśle poufną, w cztery oczy.Po powrocie jednak streścił mi tak dokładnie przebieg wszystkiego, co zaszło, że czuję się upoważniony do zanotowania wszystkiego tak, jak bym był obecny.Pan Cust wydawał się przybity.Pochylił się jeszcze bardziej, ręce drżały mu nerwowo.Poirot nie odzywał się zrazu.Przyglądał się siedzącemu naprzeciw więźniowi.Wytworzyło to atmosferę spokoju, złagodziło napięcie.Dramatyczne musiało być to spotkanie przeciwników w długim pojedynku.Na miejscu Poirota czułbym się chyba do głębi wstrząśnięty.Ale on ma zwyczaj zmierzać prosto do celu i zależało mu jedynie na wywarciu pewnego efektu na przeciwniku.— Czy pan wie, kim jestem? — zapytał wreszcie łagodnie.— Nie, nie… — z ociąganiem odrzekł Cust.— Nie wiem.Może jest pan… jak to się nazywa?… dependentem pana Lucasa?Mówił uprzejmie, ale bez większego zainteresowania.Był pogrążony we własnych myślach.— Jestem Herkules Poirot — przedstawił się cicho mój przyjaciel i bacznie obserwował wrażenie.Pan Cust spojrzał na niego.— Aha — powiedział tak bezosobowo, jak inspektor Crome zwykł mówić swoje „O, czyżby?”.— Aha — powtórzył po chwili zupełnie już innym, bardziej ożywionym tonem i bystrzej spojrzał na Poirota.— Tak — ciągnął mój przyjaciel — jestem człowiekiem, do którego pan pisał listy.Zadzierzgnięta nić sympatii prysła.Pan Cust spuścił wzrok i powiedział ze strachem i irytacją:— Nigdy do pana nie pisałem.To nie moje listy… Mówiłem to już ze dwadzieścia razy.— Wiem.Ale jeżeli ich pan nie pisał, kto był autorem?— Wróg.Muszę mieć wroga.Wszyscy się przeciwko mnie zmówili.Policja, wszyscy.To jakaś potworna zmowa.Poirot milczał.— Wszyscy mnie zawsze dręczyli — ciągnął nieszczęśnik.— Wszyscy.Zawsze.— Nawet wtedy, kiedy był pan dzieckiem?— Nie, nie… Wtedy chyba nie… Matka bardzo mnie kochała, ale była ambitna, straszliwie ambitna.Dlatego dała mi takie komiczne imiona.Wmawiała sobie, że muszę zostać wielkim człowiekiem.Ciągle mnie namawiała, żebym miał o sobie dobre mniemanie.Mówiła o sile woli, o tym, że każdy jest kowalem własnego losu.Twierdziła, że będę mógł zajechać tak wysoko, jak zechcę — umilkł na chwilę.— Oczywiście nie miała racji.Wcześnie to zrozumiałem.Tacy jak ja nie robią kariery.Zawsze sam sobie wszystko psułem.Wystawiałem się na pośmiewisko.Byłem nieśmiały, bałem się ludzi.Już w szkole, gdy tylko chłopcy dowiedzieli się moich imion, zaczęli mi dokuczać.Byłem złym, bardzo złym uczniem.I chyba ostatnim w sportach — smutno pokiwał głową.— Dobrze, że moja biedna matka umarła wcześnie.Byłaby boleśnie zawiedziona.Nawet w szkole handlowej okazałem się głupcem.Pisania na maszynie i stenografii uczyłem się dłużej niż wszyscy inni.Ale mimo wszystko sam nie czułem się głupcem… Ehem… Rozumie mnie pan, prawda? — zwrócił błagalne spojrzenie ku Poirotowi.— Doskonale rozumiem i słucham dalej.— Tak.Ale wciąż dręczyło mnie przykre uczucie, że wszyscy uważają mnie za głupca.Tak było w szkole handlowej i później w biurze.— I później, na wojnie — podpowiedział Poirot.— Nie — Cust ożywił się nagle.— Na wojnie było mi dobrze.Pierwszy raz czułem się takim samym człowiekiem jak wszyscy inni — uśmiechnął się blado.— A potem zostałem ranny w głowę… bardzo lekko.Ale w szpitalu odkryli, że miewam… te ataki.Ja naturalnie od dawna wiedziałem, że są momenty, o których później nie pamiętam.To się chyba nazywa chwilowa utrata pamięci? Nawet kilka razy upadłem.Byłem jednak zdania, że na tej podstawie nie powinni mnie zwalniać z wojska.Ale i oni mnie skrzywdzili.— A później? — zapytał Poirot.— Dostałem posadę w biurze.Z początku dobrze mi się powodziło, po wojnie jednak było gorzej.Obniżyli mi pensję.Zrozumiałem, że do niczego nie dojdę.Ciągle inni przeskakiwali mnie w awansach.Nie potrafiłem się pchać.Źle mi się wiodło, coraz gorzej.Szczególnie jak przyszedł kryzys.Zmieniałem posady i mówiąc otwarcie, nie miałem z czego żyć.Wtedy otrzymałem ofertę na ten interes z pończochami.Miałem dostać pensję i prowizję.— Wie pan chyba — podjął łagodnym tonem Poirot — że firma, która jakoby pana zatrudnia, kategorycznie temu przeczy.— Bo i oni są w zmowie.Muszą być w zmowie.Mam przecież dowody na piśmie.Tak, dowody na piśmie: listy, w których mi polecają, dokąd mam jechać, i podają adresy osób, które mam odwiedzić.— Listy pisane na maszynie.— Naturalnie.Listy dużych firm zawsze są pisane na maszynie.— Czy zdaje sobie pan sprawę, panie Cust, że maszynę do pisania można zidentyfikować? Wszystkie te listy były pisane na jednej i tej samej maszynie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl