[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pułkownik Johnson z trudem ukrywał rozbawienie; Sugden, ten wielki, rutynowany policjant zupełnie zapomniał języka w gębie.— Ale nigdy, oczywiście, nie był taki wysoki — uzupełniła z ubolewaniem Pilar.— Podobają się pani wysocy mężczyźni, seńorita? — westchnął Herkules Poirot.— Och, tak.Podobają mi się wysocy, potężni, barczyści i bardzo, bardzo silni.— Dużo czasu spędzała pani z dziadkiem po przybyciu tutaj? — Johnson wyrwał Pilar z rozmarzenia.— Och, tak, przesiadywałam z nim.Opowiadał mi różne rzeczy, jaki był z niego ladaco, o tym, co robił w Afryce Południowej.— Czy powiedział o diamentach, które trzymał w sejfie?— Tak, pokazywał mi je.Ale one w ogóle nie wyglądały jak diamenty, tylko jak zwykłe kamyki i były bardzo brzydkie.Naprawdę.— A nie dał pani ani jednego? — zainteresował się inspektor Sugden.— Nie, nie dał.Myślę, że może pewnego dnia dostałabym parę, gdybym była bardzo miła i często przychodziła do niego na pogaduszki.Bo starsi panowie bardzo lubią młode dziewczyny.— Czy pani wie, że te diamenty zostały skradzione? — spytał pułkownik Johnson.— Skradzione? — Pilar wybałuszyła oczy.— Tak.Domyśla się pani, kto mógłby to zrobić?— Och, tak.To Horbury.— Horbury? Ten służący?— Tak.— A czemu podejrzewa pani akurat Horbury’ego?— Bo on ma złodziejstwo wypisane na gębie.Te rozbiegane oczka… Poza tym podsłuchuje pod drzwiami i chodzi cicho jak kot, a wszystkie koty to złodzieje.— Aha — powiedział pułkownik Johnson.— Przejdźmy teraz do popołudniowego spotkania w pokoju pani dziadka.Czy nie było to coś w rodzaju awantury?— Tak — uśmiechnęła się Pilar.— Było czego posłuchać.Dziadek strasznie ich wkurzył!— A, więc podobało się pani?— Tak.Lubię patrzeć, jak ludzie się złoszczą, bardzo lubię.Ale tutaj, w Anglii, to jest nic.W Hiszpanii, tam umieją się awanturować! Wymachują nożami, klną i wrzeszczą.A w Anglii? Robią się tylko czerwoni na twarzy i to właściwie wszystko, nawet się nie wyzywają.— Pamięta pani, o czym była wówczas mowa?— Tylko trochę.Dziadek powiedział, że oni są do kitu, bo nie mają dzieci.Dziadek powiedział, że jestem lepsza od nich wszystkich.Lubił mnie, bardzo.— Czy mówił coś o pieniądzach albo o testamencie?— O testamencie? Nie… chyba nie.Nie pamiętam.— I jak to się skończyło?— Wszyscy wyszli.Oprócz Hildy, tej grubej, żony Davida.Ona została.— Naprawdę została?— Tak.A David wyglądał strasznie śmiesznie.Trząsł się cały i był blady jak płótno! Myślałam, że zaraz zemdleje.— Co było potem?— Wyszłam i odnalazłam Stephena.Tańczyliśmy przy gramofonie.— Ze Stephenem Farrem?— Tak.On jest z Afryki Południowej.To syn człowieka, który był wspólnikiem dziadka.Stephen też jest bardzo przystojny.Wysoki, ma oliwkową cerę i ładne oczy.— Gdzie pani była w chwili, gdy popełniono zbrodnię?— Poszłam do salonu z Lydią, a potem do swojego pokoju, żeby się umalować.Chciałam jeszcze potańczyć ze Stephenem.I wtedy, gdzieś z daleka, usłyszałam krzyk, potem wszyscy zaczęli biec, więc ja też.Drzwi do pokoju dziadka trzeba było wyłamać.Harry i Stephen to zrobili, obaj są bardzo silni.— A w pokoju?— Straszny widok.Wszystko rozwalone i powywracane.Dziadek leżał w kałuży krwi z gardłem poderżniętym o tak — Pilar dramatycznie przejechała dłonią po szyi — aż po ucho.Tu zrobiła pauzę, wyraźnie podobała jej się własna opowieść.— Nie poczuła się pani słabo na widok krwi?— Nie, dlaczego? Zawsze jest krew, jak ktoś jest zabity.Krwi było pełno, wszędzie!— Czy ktoś coś powiedział? — spytał Poirot.— David odezwał się dziwacznie.Powiedział: „Młyny boże…”.Co to by miało znaczyć? Młyny mielą ziarno na mąkę, prawda?— Myślę, że to na razie wszystko, panno Estravados — skwitował pułkownik Johnson.— Wobec tego pójdę sobie — Piłar podniosła się posłusznie i wszystkim po kolei posłała czarujący uśmiech.— „Młyny boże mielą powoli, ale dokładnie”.I to powiedział David Lee! — westchnął pułkownik Johnson.XVGdy drzwi otworzyły się ponownie, pułkownikowi Johnsonowi zdawało się przez chwilę, że to Harry Lee stanął w nich raz jeszcze.Był to jednak Stephen Farr.— Obawiam się, że niewiele panom pomogę — powiedział Farr, przenosząc spojrzenie chłodnych, inteligentnych oczu z pułkownika na inspektora i Poirota — ale spróbuję odpowiedzieć na wszystkie pytania.Może na wstępie powiem, kim jestem.Mój ojciec, Ebenezer Farr, był wspólnikiem Simeona Lee w Afryce Południowej, ponad czterdzieści lat temu.Wiele opowiadał mi o panu Simeonie, z tych wspomnień wynikało, że był to człowiek niezwykły.Wywiózł do Anglii fortunę, a mój ojciec pozostał w Afryce, też z niezłym majątkiem.Tato powtarzał mi zawsze, że kiedy znajdę się w Wielkiej Brytanii, muszę odwiedzić Simeona Lee.Obawiałem się, że on może nie pamiętać, kim jestem.To wszystko było tak dawno temu… Ale ojciec powiedział mi, że nie zapomina się takich przejść, jakich doświadczyli z Simeonem.Ojciec zmarł parę lat temu.W tym roku po raz pierwszy w życiu przyjechałem do Anglii i postanowiłem spełnić życzenie ojca i pojawić się u Simeona Lee.Uśmiechnął się i ciągnął dalej:— Trochę się obawiałem tej wizyty, ale niepotrzebnie.Pan Lee powitał mnie serdecznie i nalegał stanowczo, bym pozostał tu na całe Boże Narodzenie.Czułem się trochę zakłopotany, bo to taka rodzinna okazja, ale on nie chciał słyszeć o odmowie.Wszyscy byli bardzo mili dla mnie.Pan Alfred Lee i jego żona, trudno wyobrazić sobie lepsze przyjęcie.Toteż tym bardziej jest mi ogromnie przykro, że spadło na nich takie wielkie nieszczęście.— Jak długo pan tu jest, panie Farr?— Od wczoraj.— Czy dzisiaj widział pan Simeona Lee?— Tak.Pogawędziliśmy trochę z rana.Był w dobrym nastroju.Chciał uzyskać ode mnie wiadomości o różnych osobach i miejscach.— I wtedy widział go pan po raz ostatni?—Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]