[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poszli Kartner Ring w kierunku wschodnim.Ulica niemal natychmiast skręcała na północny wschód – teraz to była już Schubertring.Po północnej stronie był salon Ferrari.– No i jak wam idzie, chłopaki? – zagadnął Jack, gdy byli na otwartej przestrzeni, a ruch uliczny zagłuszał ewentualne urządzenia podsłuchowe.– Dwóch załatwionych.Został jeden, tu, w Wiedniu.Potem ruszamy gdzieś indziej.Myślałem, że wiesz – zdziwił się Dominic.Jack potrząsnął głową.– Nie.Nie poinstruowano mnie w tym zakresie.– Czemu cię wysłali? – spytał z kolei Brian.– Chyba mam być waszym kontrapunktem.Wspierać od strony wywiadowczej, pełnić rolę swego rodzaju konsultanta.Tak przynajmniej powiedział Granger.Wiem, co się zdarzyło w Londynie.Dostaliśmy wiele informacji od Angoli – oczywiście nie bezpośrednio.Diagnoza lekarska: atak serca.O Monachium wiem niewiele.Co mi powiecie?– Dorwałem go, kiedy wyszedł z meczetu.Upadł na chodnik.Przyjechała karetka.Sanitariusze próbowali go reanimować i zabrali do szpitala.Tyle wiem – relacjonował Dominic.– Nie żyje.Tak wynika z przechwyconych informacji.Był z nim gość posługujący się w sieci nickiem „misiu”.Widział, jak jego koleś odwalił kitę, i zgłosił to facetowi z nickiem 56MoHa, który według nas przebywa gdzieś we Włoszech.Ten gość z Monachium, Atef, był werbownikiem i kurierem.Wiemy, że zwerbował jednego ze strzelców.Możecie więc być pewni, że zasłużył sobie na miejsce na naszej liście.– Tyle to i nam powiedzieli – stwierdził Brian.– Jak dokładnie załatwiacie tych ludzi?– Tym.– Dominic wyciągnął złote pióro z kieszeni marynarki.– Uzbrajasz je, przekręcając korpus, i wbijasz igłę, najlepiej w tyłek.Wstrzykuje substancję o nazwie sukcynylocholina, ona skutecznie załatwia sprawę.Metabolizuje się w krwiobiegu nawet po śmierci.Nie można jej wykryć, chyba że patolog jest geniuszem i ma cholerne szczęście.– Działa paraliżująco?– Owszem.Zaczyna działać po jakichś trzydziestu sekundach.Obiekt traci władzę w nogach i nie może nawet oddychać.Potem to już tylko kwestia czasu.Wygląda na zawał, nawet po wykonaniu testów.W naszej pracy supersprawa.– Cholera – zaklął Jack.– Wy też byliście w Charlottesville, co?– O tak – odezwał się Brian.– Nie było to zabawne.Mały chłopczyk skonał w moich ramionach, Jack.To dla mnie trudne.– W każdym razie nieźle strzelaliście.– Nie byli zbyt bystrzy – mruknął Dominic.– Jak uliczni gangsta.Brak wyszkolenia.Nie osłaniali się.Pewnie stwierdzili, że nie muszą, skoro mają automaty.Okazało się jednak inaczej.Ale i tak mieliśmy szczęście.Oż, kurde! – krzyknął, kiedy doszli do salonu Ferrari.– Cholera.Ładniutkie – przyznał Jack.Nawet Brian był pod wrażeniem.– To stary model – objaśnił Dominic.– 575M, dwanaście cylindrów, ponad pięćset koni mechanicznych, sześć biegów, trzysta pięćdziesiąt kilometrów na godzinę.Ale najbardziej cool jest ferrari enzo.Chłopaki, to istna rakieta.Sześćset sześćdziesiąt koni.Nawet nazwali go na moją cześć.O tam stoi, w tylnym rogu.– A cena? – spytał junior.– Grubo ponad sześćset tysięcy baksów.Ale jak chcesz coś szybszego, musisz zwrócić się do Lockheeda.Samochód miał nawet przednie wloty powietrza jak odrzutowiec.Maszyna wyglądała jak pojazd bogatego wujka Luke’a Skywalkera.– Zna się na samochodach, co? – stwierdził Jack.Prywatny odrzutowiec pewnie paliłby mniej, ale wóz był śliczniutki.– Prędzej przespałby się z ferrari niż z Catherine Zeta-Jones – parsknął Brian, który miał bardziej konwencjonalne upodobania.– Z samochodem można dłużej niż z dziewczyną.– Cóż, można na to patrzeć i w ten sposób.– Cholera, założę się, że ta ślicznotka jest szybka.– Mógłbyś zrobić licencję pilota – zasugerował Jack.Dominic pokręcił głową.– Nie.To zbyt niebezpieczne.– Skubaniec! – Jack zdusił śmiech.– W porównaniu z tym, co robisz?– Junior, do tego jestem przyzwyczajony.– Skoro tak mówisz.– Teraz Jack potrząsnął głową.Cholera, ale wózki! Lubił swojego hummera.Mógł nim jeździć w największą śnieżycę i wyjść cało z każdej kolizji.A czy to ważne, że nie wygląda sportowo? Jednak rozumiał, co czuje kuzyn.Gdyby Julia Roberts była samochodem, zapewne wyglądałaby jak jeden z tych.Czerwona karoseria pasowałaby do koloru jej włosów.Po dziesięciu minutach Dominic uznał, że dość już się napatrzył.Poszli dalej.– Więc wiemy wszystko o obiekcie, ale jak wygląda? – zapytał Brian.– A ilu może być Arabów w Bristolu?– W Londynie jest ich wielu.Cała sztuka to zidentyfikować cel.Załatwić go na ulicy.to nie powinno być trudne.– Wystarczyło się rozejrzeć.Ruch uliczny nie był tak duży, jak w Nowym Jorku czy Londynie, ale nie było to też Kansas City po zmroku.Wykonanie zadania w biały dzień miało swoje plusy.– Według mnie, powinniśmy obstawić główne wejście do hotelu i boczne, jeśli są.Możesz zdobyć więcej danych z Campusu?Jack zerknął na zegarek i szybko policzył w myślach.– Zaczynają pracę za jakieś dwie godziny.– Sprawdź wtedy e-maile – polecił Dominic.– My się powłóczymy i rozejrzymy za celem.– Dobra.Przeszli przez ulicę i wrócili do Imperialu.Gdy tylko Jack znalazł się w pokoju, walnął się na łóżko, by trochę się kimnąć.Fa’ad stwierdził, że skoro na razie nie ma nic do roboty, może zaczerpnąć świeżego powietrza.W Wiedniu jest tyle pięknych miejsc, a on nie obejrzał jeszcze wszystkich.Ubrał się więc jak na biznesmena przystało i wyszedł z hotelu.– Bingo, Aldo.– Dominic, jak to gliniarz, miał dobrą pamięć do twarzy, więc od razu wiedział, że niemal wpadli na obiekt.– Czy to nie.– Owszem.Kumpel Atefa z Monachium.Zakład, że to nasz chłopak?– Wypchaj się z takim zakładem [ Pobierz całość w formacie PDF ]