RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Imrryrianin, choć blady i o twarzy ściągniętejz bólu, trzymał się jeszcze na nogach.Krew ciekła z rany, wsiąkając w odzienie. Jesteś ciężko ranny?  spytał niespokojnie albinos. Potrafisz powie-dzieć? Ten wypierdek trola ciął mnie pod żebro.Myślę, że nie uszkodził żadnychorganów. Dyvim Tvar jęknął i spróbował się uśmiechnąć. Jestem pewien,że wiedziałbym, gdyby rana była poważna.I upadł.A kiedy Elryk odwrócił go na wznak, ujrzał przed sobą martwą, tę-żejącą twarz przyjaciela.Nigdy już Władca Smoków, Pan Smoczych Jaskiń, niemiał ujrzeć swoich zwierząt.Elryk stał nad ciałem swego rodaka, czując się chory i zmęczony.Z mojegopowodu, pomyślał, zginął oto kolejny szlachetny człowiek.Była to jednak jedynatrzezwa myśl, na jaką mógł sobie pozwolić.Nagle bowiem otoczyła go grupkapustynnych wojowników i musiał odpierać ciosy świszczących dokoła mieczy.Imrryriańscy łucznicy, dokonawszy dzieła na zewnątrz, przedostali się terazprzez otwór w bramie i poczęli szyć z haków w szeregi nieprzyjaciół.36 Elryk zawołał głośno: Mój krewniak, Dyvim Tvar, leży martwy.Ciosem w plecy zabił go nieprzy-jacielski wojownik.Pomścijcie go, bracia.Pomścijcie Władcę Smoków z Imrryr!Głuchy jęk wyrwał się z gardeł Melnibonan.Ruszyli teraz do jeszcze zacie-klejszego ataku.Elryk krzyknął do grupki wojowników z toporami w dłoniach,zbiegającej z blanek, gdzie walka zakończyła się zwycięstwem Imrryrian: Chodzcie za mną.Możemy pomścić krew przelaną przez Theleba K aarnę! Albinos orientował się już niezle w geografii zamku.Z niedaleka dobiegł go głos Moongluma. Poczekaj jeszcze chwilę, Elryku, a i ja dołączę do ciebie. Odwróconyplecami do albinosa pustynny wojownik upadł, a zza niego wyłonił się uśmiech-nięty szeroko Moonglum, z mieczem pokrytym krwią od ostrza aż po rękojeść.Elryk poprowadził swych ludzi w stronę niewielkich drzwi w ścianie głównejwieży zamku.Wskazał na nie uzbrojonym w topory wojownikom. Bierzcie się do roboty, chłopcy, byle szybko!Z zawziętością malującą się na twarzach, Imrryrianie poczęli rąbać twardedrewno.Elryk niecierpliwie przypatrywał się odłupywanym drzazgom.Sytuacja rozwijała się w zatrważający sposób.Theleb K aarna zaszlochał zezdenerwowania.Kakatal, Władca Płomienia i jego słudzy niewiele mogli poradzićprzeciw Wietrznym Olbrzymom.Siły przeciwników zdawały się wciąż wzrastać.Czarnoksiężnik nerwowo gryzł kłykcie i drżał w swej komnacie.Poniżej walczyli,krwawili i umierali ludzie.Theleb K aarna zmusił się do pełnej koncentracji najednym tylko problemie: na całkowitym unicestwieniu sił Lasshaarów.Mimo tojednak czarnobrody mężczyzna wiedział, że tak czy inaczej, prędzej czy pózniej,musi nadejść jego koniec.Topory coraz głębiej wgryzały się w twarde drewno.Nareszcie drzwi puściły. Przebiliśmy się, mój panie. Jeden z wojowników wskazał gestem naziejącą w deskach dziurę.Elryk wsunął w otwór rękę i podważył zamykającą drzwi zasuwę.Metalowasztaba uniosła się lekko, po czym opadła ze szczękiem na kamienną podłogę.Albinos zaparł się ramieniem o drzwi i otworzył je na oścież.Wysoko na firmamencie pojawiły się dwie olbrzymie, niemal ludzkie postaciewyraznie odcinające się na tle nocnego nieba.Jedna z nich była złota i jaśniałaniczym słońce.Ta zdawała się dzierżyć wielki, ognisty miecz.Druga, srebrnogra-natowa, kłębiąca się na podobieństwo dymu, trzymała w dłoni migotliwą włócznięw mieniącym się, pomarańczowym kolorze.Misha i Kakatal zwarli się w walce.Jej wynik miał przesądzić o losie ThelebaK aarny. Szybko  krzyknął Elryk. Na górę!Ruszyli pędem po schodach, które prowadziły do komnaty Theleba K aarny.37 Nagle drogę zagrodziły im czarne jak sadza drzwi nabijane gwozdziami z pur-purowego metalu.Nie było w nich ani dziurki od klucza, ani zasuw, ani rygli, leczwyglądały na bardzo solidne.Elryk rozkazał żołnierzom, by imali się toporów.Sześć uderzeń zlało się w jedno.Równocześnie też rozbrzmiało sześć głosów; żołnierze krzyknęli i znikli.Na-wet smużka dymu nie znaczyła miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stali.Moonglum cofnął się gwałtownie.Oczy miał rozszerzone ze strachu.Odsunąłsię od Elryka, nadal stojącego przy drzwiach.W dłoni albinosa wibrował Zwia-stun Burzy. Odejdzmy stąd, Elryku.Tu działa jakaś przerażająca czarnoksięska siła.Pozostawmy czarownika twoim powietrznym przyjaciołom! Magię najlepiej zwalczać magią!  krzyknął niemal histerycznie albinos.Ciął potężnie czarne drzwi, całym ciałem idąc za ciosem.Zwiastun Burzy naj-pierw jęknął, następnie wydał okrzyk brzmiący jak okrzyk zwycięstwa, po czymzawył niczym żądny dusz demon.Rozbłysło oślepiające światło.Elryk usłyszałpotworny ryk, przez moment miał wrażenie nieważkości i nagle drzwi runęły dowewnątrz.Moonglum przyglądał się temu wszystkiemu; wbrew woli pozostał namiejscu. Zwiastun Burzy rzadko mnie zawodzi, Moonglumie  krzyknął Elrykskacząc przez wyłamany otwór. Chodz, dotarliśmy do kryjówki ThelebaK aarny. Nagle urwał, ujrzawszy na podłodze komnaty bełkocącą postać.Człowiek, który niegdyś był Thelebem K aarną, siedział zgarbiony i skulony po-środku zniszczonego pentagramu, mamrocąc do siebie pod nosem.Nagle oczy czarnoksiężnika rozbłysły inteligencją. Za pózno na zemstę, Elryku  powiedział. Wygrałem.Bo widzisz,uznałem twoją zemstę za własną.Milczący i poważny albinos postąpił krok do przodu, uniósł Zwiastuna Burzyi zatopił śpiewającą klingę w czaszce Theleba K aarny.Przez moment nie wycią-gał ostrza z rany. Pij do syta, Zwiastunie Burzy  mruknął. Obaj zasłużyliśmy sobie nato.Ponad nimi nagle zapadła głucha cisza. Rozdział 6To nieprawda! Kłamiecie!  krzyknął przerażony człowiek. Nie my jeste-śmy odpowiedzialni. Pilarmo stał przed grupką najpoważniejszych obywateliBakshaan.Za bogato odzianym kupcem kryło się trzech jego kompanów, tychwłaśnie, którzy kilka dni wcześniej spotkali Elryka i Moongluma w tawernie.Jeden z oskarżycieli wskazał tłustym palcem na północ, w stronę pałacu Ni-korna. Owszem, Nikorn był wrogiem wszystkich kupców z Bakshaan.Z tym sięzgadzam.Ale teraz horda dzikusów o rękach splamionych krwią atakuje jego za-mek z pomocą demonów, a prowadzi ich Elryk z Melnibon! Dobrze wiecie, żejesteście za to odpowiedzialni.Plotka obiegła już całe miasto.To wy wynajęliścieElryka  i oto co się stało! Ale nie mogliśmy przypuszczać, że on posunie się aż do zabicia Nikorna! Gruby Tormiel załamał ręce.Na jego twarzy malowały się rozpacz i przeraże-nie. Krzywdzicie nas swymi oskarżeniami.My tylko. Kto tu kogo krzywdzi!  Głównym mówcą grupki mieszkańców Bak-shaan był Farrat, mężczyzna o grubych wargach i rumianej twarzy.Zirytowany,zamachał rękami. Kiedy Elryk i jego szakale skończą z Nikornem, przyjdą domiasta.Głupcy! Białowłosemu czarnoksiężnikowi od początku chodziło właśnieo to, wy zaś zapewniliście mu wygodną wymówkę.Zadrwił sobie z was, ot co!Możemy walczyć z uzbrojoną armią, ale nie ze sztuką czarnoksięską! Co mamy robić? Co mamy robić? Już dzisiaj Bakshaan może zostać startez powierzchni ziemi!  Tonniel obrócił się w stronę Pilarma. To był twójpomysł! Wymyśl coś teraz! Możemy zapłacić okup  wyjąkał Pilarmo. Przekupić ich, dać im tylepieniędzy, ile zapragną. A kto ma dać te pieniądze?  zapytał Farrat.Kłótnia rozgorzała na nowo.Elryk spojrzał z niesmakiem na okaleczone ciało Theleba K aarny.Odwrócił39 się i napotkał wzrok pobladłego Moongluma [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl