[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział, że miecz karmi się uchodzącą z wielkiej małpy mocą,nawet gdy ta z całej siły stara się go zniszczyć.Część tej ogromnej siły zaczęławypełniać ciało Elryka.Melnibonanin, doprowadzony do ostateczności, zebrał się w sobie i naparł narękojeść, rozcinając w poprzek brzuch małpy tak, że jej krew i wnętrzności chlu-snęły obfitą falą.Olbrzymie pazury puściły go nagle, a on sam zatoczył się do tyłu,wyszarpując jednocześnie miecz z rany.Pawian zakołysał się, spojrzał ogłupiałyi przerażony na ziejącą w podbrzuszu straszliwą dziurę i padł na podłogę.Elryk odwrócił się, gotów udzielić pomocy najbliższemu z towarzyszy.Uczy-nił to w samą porę, by ujrzeć śmierć Terndrika z Hasghan.Trzymająca go w uści-sku jeszcze większa małpa odgryzła mu właśnie głowę.Krew szerokim strumie-niem bryzgała z rany.Elryk zręcznie wbił Zwiastuna Burzy w tułów zabójcy Terndrika, trafiającprosto w serce.Bestia i jej ofiara razem runęły na posadzkę.Dwóch innych towa-rzyszy broni już nie żyło, kilku doznało ciężkich obrażeń, lecz pozostali walczylidalej, choć ich miecze i zbroje były purpurowe od krwi.Elryk runął w wir boju.Rozpłatał czaszkę pawianowi zmagającemu się wręcz z Hownem ZaklinaczemWęży, któremu miecz wypadł z omdlałej ręki.Hown schylając się po utraconąbroń posłał Elrykowi pełne wdzięczności spojrzenie, po czym wspólnie rzucilisię ku największemu z napastników.Wyprostowana małpa była o wiele wyższaniż Elryk.Przypierała do muru Erekos, chociaż miecz wojownika sterczał wbityw jej ramię.Hown i Elryk zaatakowali jednocześnie z dwóch stron.Pawian zawarczał,wrzasnął i odwrócił w stronę nowych przeciwników, wyszarpując wbity w ramięmiecz ich towarzyszowi z ręki.Ruszył do walki, lecz Zaklinacz Węży i Melni-bonanin znów uderzyli, przebijając serce i płuco.Zwierzę zaryczało, rzygnęłokrwią.Padło na kolana, oczy zaszły mu mgłą.Powoli osunęło się na ziemię.W korytarzu zaległa cisza, dokoła wyczuwało się tchnienie śmierci.Nie żył Terndrik z Hasghan i dwóch wojowników z drużyny Coruma.Wszy-scy ludzie Erekos odnieśli poważne rany.Padł także jeden z podkomendnychHawkmoona, lecz pozostali trzej dziwnym trafem nie doznali żadnego uszczerb-ku.Hełm Bruta z Lashmar miał wgniecenie, a Ashnar zwany Rysiem był nieco31zabryzgany krwią, lecz nic poza tym.Ashnar podczas walki stawił czoło dwómpawianom naraz.Teraz z rozszerzonymi oczami oparł się plecami o ścianę, dyszącciężko. Wydaje mi się, że nasze wysiłki są mało skuteczne powiedział, uśmie-chając się półgębkiem.Zebrał się w sobie i przeszedł nad zwłokami pawiana, bydołączyć do Elryka. Im szybciej uporamy się z tym zadaniem, tym lepiej.Jakmyślisz, Elryku? Zgadzam się Elryk odwzajemnił uśmiech. Chodzcie.I poprowadził kompanię dalej, aż dotarli do komnaty, której ściany przepusz-czały różowe światło.Nie zaszedł jednak daleko, gdy poczuł, że coś chwyta go zakostkę.Spojrzał w dół, by z przerażeniem ujrzeć długiego, cienkiego węża owija-jącego mu się wokół łydki.Było już za pózno, by użyć miecza, więc chwycił gadau nasady głowy, odczepił od swej nogi i oderwał łeb od reszty ciała.Jego towa-rzysze poczęli miażdżyć węże nogami i krzyczeć, by ostrzec się nawzajem.Gadynie wyglądały na jadowite, ale kłębiły się całymi tysiącami, zdawały się wylęgaćwprost z podłogi.Były one cielistego koloru i nie miały oczu, czym przypominałyraczej dżdżownice niż zwykłe węże.Okazały się jednak nadspodziewanie silne.Hown Zaklinacz Węży począł nagle śpiewać dziwną pieśń, pełną syczących,przenikliwych dzwięków, które jakby uspokajały wijące się stworzenia.Jeden podrugim poczęły osuwać się na podłogę i usypiać.Hown uśmiechnął się z tryum-fem. Teraz rozumiem, dlaczego otrzymałeś taki przydomek odezwał się El-ryk. Nie byłem pewien, czy moja pieśń tu zadziała odparł Hown. Te stwo-rzenia są zupełnie różne od węży, na które natykałem się w morzach mego świata.Brnęli dalej przez sterty śpiących gadów.Wkrótce zauważyli, że korytarz za-czyna biec bardziej stromo pod górę.Co jakiś czas musieli podpierać się rękami,by się utrzymać na śliskiej powierzchni.W holu zrobiło się bardzo gorąco.Co chwila zatrzymywali się, by otrzeć potzalewający im oczy.Korytarz zdawał się wznosić w nieskończoność, co jakiś czasskręcając, lecz nigdy nie wyrównując do poziomu na dłużej niż kilka kroków [ Pobierz całość w formacie PDF ]