[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Chcesz, abym się tam przeniósł, bo dobrze znasz słabe miejsca La Roque.Jesteś stronnikiem Arnauta i pragniesz mu ułatwić zwycięstwo. Skoro La Roque jest tak słabe, jako rzeczecie, panie, to dlaczego ukryliścietam swój skarbiec?Oliver prychnął z wyrazem obrzydzenia. Sprawny jesteś w słowach. Twoje działania, mój panie, świadczą widno, który zamek jest teraz moc-niejszy. Jednako wiedz, magistrze, że jeśli przeniosę się do La Roque, ty pójdzieszze mną.A jeśli ktoś odnajdzie tajemne przejście, nim zdążysz je ujawnić przedemną, osobiście dopilnuję, aby w porównaniu z twoją śmierć Edwarda. za-chichotał złowieszczo .wydawała się przyjemnością. Będę o tym pamiętał rzekł Johnston.238 Zaprawdę? Lepiej wez to sobie do serca.* * *Hughes wyglądał przez okno.Leżący dwadzieścia metrów niżej dziedziniec tonął w mroku.W smugachświatła padającego z okien wielkiego holu pojawiali się wytwornie ubrani lu-dzie zmierzający do wejścia.Ze środka dolatywały stłumione dzwięki muzyki.Namyśl, że trwała tam zabawa, Chris poczuł jeszcze większe przygnębienie.Wkrót-ce mieli umrzeć i nic nie mogą na to poradzić.Zostali zamknięci w niewielkiej komnacie na szczycie głównej zamkowej wie-ży.Z okien roztaczał się malowniczy widok na mury obronne i leżące poniżejmiasto.Był to pokój kobiecy.W kącie stał kołowrotek, a na ścianie wisiał mały,skromny ołtarzyk.Zrodek komnaty zajmowało wielkie łoże przykryte czerwonąpluszową kapą, podłogę zakrywał wzorzysty kobierzec.Od korytarza dzieliły ichmasywne dębowe drzwi zaopatrzone w solidny zamek.Sir Guy kazał jednemustrażnikowi czuwać wewnątrz, a dwóch innych rozstawił przed wejściem, zanimsam przekręcił klucz w zamku.Tym razem nie mieli żadnych szans ucieczki.Marek siedział na brzegu łóżka i w zamyśleniu gapił się na ścianę.Może cze-muś się przysłuchiwał, gdyż osłaniał dłonią prawe ucho.Kate krążyła nerwowood jednego okna do drugiego, wyglądając na zewnątrz.Z ostatniego wychyliła się,popatrzyła na wszystkie strony.Potem stanęła obok Chrisa i wyjrzała na dziedzi-niec. Ze wszystkich widok jest taki sam burknął ze złością.Dopiero po chwilizauważył, że Erickson wodzi dłonią po zewnętrznym murze, jakby sprawdzałajakość zaprawy.Spojrzał na nią pytająco. Może szepnęła, kiwając głową.Także się wychylił i pomacał mur.Był gładki, bez żadnych większych wystę-pów, i biegł półkoliście.Poniżej okna opadał pionowo aż do samego dziedzińca. %7łartujesz? mruknął. Nie odparła. Wcale nie żartuję.Wyjrzał jeszcze raz.Po dziedzińcu oprócz gości kręciło się mnóstwo innychosób.Kilku giermków czyściło zbroje.Chyba opowiadali sobie dowcipy, gdyżco chwilę śmiali się głośno.Pachołkowie szczotkowali rumaki.Z prawej stronyna blankach pojawił się zbrojny patrol.Wystarczyło, żeby któryś wojak podniósłgłowę, a z pewnością dostrzegłby człowieka na ścianie wieży. Zobaczą cię.239 Nie zobaczą, jeśli wyśliznę się z ostatniego okna.Największym proble-mem jest on. Ruchem głowy wskazała strażnika siedzącego przy drzwiach.Możecie mi jakoś pomóc? Ja się tym zajmę szepnął Marek, nie ruszając się z łóżka. O co ci chodzi, do diabła? rzucił głośno Chris z ironicznym uśmiechem. Sądzisz, że sam sobie nie poradzę? Tak! Odwal się! Mam już dość twojego protekcjonalnego traktowania! Rozejrzałsię, chwycił za nogę stołeczek, który stał przy kołowrotku, i ruszył z grozną minąw stronę łóżka. Non! Non! zawołał strażnik, podrywając się z miejsca.Marek błyskawicznie zdzielił go w głowę ciężkim lichtarzem, a gdy nogi siępod nim ugięły, chwycił go pod pachy i powoli opuścił na podłogę.Krew z ranystrażnika pociekła na orientalny dywan. Nie żyje? zapytał Hughes. Czy to ważne? odparł Andre. Mów dalej, żeby tamci przed drzwiamisłyszeli nasze głosy.Chris obejrzał się szybko, lecz Kate już znikała za oknem.* * *To zwykła ścianka, powtarzała Kate w duchu, szukając oparcia dla palców.Wiatr lekko napierał z boku, jakby chciał ją oderwać od muru.Chwytała sięwybrzuszeń zaprawy wystającej spomiędzy kamieni.Parokrotnie wykruszyła jejsię pod palcami, ale gdzieniegdzie zagłębienia były na tyle duże, że stanowiłysolidniejszy punkt podparcia.Zdarzało jej się już wspinać po trudniejszych ścianach.Na przykład niektórebudynki w Yale stwarzały więcej problemów.Tam jednak zawsze miała talk doosuszenia dłoni, odpowiednie obuwie oraz linę zabezpieczającą.Tutaj nikt jej nieubezpieczał.Na szczęście to niedaleko.Wyśliznęła się przez zachodnie okno, wychodzące na miasto.Z tej strony murzasłaniał ją przed wzrokiem straży na blankach, a i z dziedzińca w dole nie po-winna być widoczna.Jednocześnie miała stąd najbliżej do sąsiedniego okna, znaj-dującego się na końcu korytarza.To naprawdę niedaleko, powtarzała sobie w myślach.Najwyżej trzy metry.Trzeba tylko zachować spokój, nie spieszyć się.Najpierw prawa ręka, potem sto-pa, druga ręka.240Jeszcze kawałek.Bliziutko.Sięgnęła wreszcie krawędzi otworu okiennego.Mocniej zacisnęła palce.Pod-sunęła się bliżej i ostrożnie zajrzała do środka.Strażnicy odeszli od drzwi.W korytarzu nie było nikogo [ Pobierz całość w formacie PDF ]