[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kapitan zaklął i zrobił wypad.Wallie ripostował i zdarł pas skóry z żeber Trzeciego.Następnym razem celowo rozkrwawił mu nos.Trafienie tak blisko oczu było niebezpieczne, ale widowiskowe.Trysnęła czerwona fontanna.Cofając się przed gwałtownym atakiem, Tomiyano zeskoczył z luku.Wallie ruszył za nim.Pogonił kapitana przez jego własny pokład, tnąc i dźgając bez litości.Dlaczego rzucił wyzwanie? Nie tylko po to, żeby zrobić wrażenie na Nnanjim.I na żeglarzach.Sygnalizował bogom: “Oto moje ciało i miecz.Jeśli życie orędownika jest zastawem, weźcie je.Wykonajcie wyrok".Walcząc mieczem przeciwko floretowi, Tomiyano mógł podejmować ryzyko, którego Siódmy musiał unikać.Groziła mu co najwyżej kolejna pręga, niewykluczone zaś, że pierwszy błąd Walliego byłby jego ostatnim.Ostrze miecza Nnanjiego przecięłoby ciało łatwo jak powietrze.Każde trafienie mogło okazać się śmiertelne.Wallie miał jednak pewną przewagę.Niewiarygodne, jak Shonsu umiał przyspieszyć ruch floretu na ostatnich kilku centymetrach, jak mocno potrafił nim ciąć.Poza tym nie darmo uchodził za najlepszego fechtmistrza na Świecie.To nie był pojedynek, tylko masakra.Załoga nic nie mogła zrobić.Kapitanowi nie groziło prawdziwe niebezpieczeństwo.Nie mieli prawa interweniować, póki nie krzyknie o pomoc.A Tomiyano nie zamierzał o nią prosić, gdy okoliczności mu sprzyjały.Wallie prawidłowo ocenił tego człowieka.Na Szafirze słychać było tylko chrapliwe oddechy, ostry szczęk metalu, dudnienie butów szermierza o deski.Skonsternowani żeglarze schodzili pojedynkującym się z drogi.Shonsu musiał już kiedyś walczyć na pokładzie statku.Jego styl walki zmienił się całkowicie.Ciasnota, liczne przeszkody i kołysanie zupełnie mu nie przeszkadzały.Floret i miecz śmigały w powietrzu.Tomiyano cofał się, starając parować ciosy i unikać bezpośredniego zwarcia.Wallie napierał nieustępliwie, bez trudu przedzierając się przez jego obronę.Obaj pocili się i dyszeli ciężko, a kapitan broczył krwią.Plecy, pierś i żebra miał posiniaczone i odarte ze skóry, jakby go wychłostano.- Dość! - wysapał Wallie.- Rzuć miecz.Tomiyano był dumnym człowiekiem.Nie zamierzał się poddać ani wołać o pomoc.Próbował wszystkich sztuczek, które znał, ale przegrywał.Mimo to nie chciał zrezygnować z dalszej walki.Wallie przestał atakować i tylko parował ciosy.- Powiedziałem, rzuć miecz!Byli na końcu pokładu.Tomiyano słabł z każdą chwilą, ale nie miał zamiaru złożyć broni.Pałał żądzą mordu.Wallie musiałby złamać mu obojczyk.- Ostatnia szansa, żeglarzu!Nagle kapitan chwycił miecz oburącz i zadał długi, potężny cios niczym machnięcie kosą albo uderzenie kijem golfowym.Ostrze przecięło kilt i tętnicę udową.Leżąc na plecach, Wallie ujrzał dwoje triumfujących oczu i miecz uniesiony do coup de grace, groźnie rysujący się na jasnym tle żagli i nieba.Słyszał tylko łomot własnego serca, zasilającego szkarłatną fontannę, wraz z którą uchodziło z niego życie.Czas stanął w miejscu.Nikt nie oddychał.Raptem żeglarz zaklął i opuścił broń.Wallie próbował usiąść, ale w tym momencie ktoś wyłączył wszystkie światła.Księga trzecia:Jak drugi szermierz przejął miecz1Pędząc do mentora, Nnanji powtarzał w myślach sutrę “O tamowaniu krwi”.Uprzedził go jeden z żeglarzy, przyciskając kciukami tętnicę Shonsu.Thana zjawiła się z wiadrem wody.Najwyraźniej Rzeczni Ludzie wiedzieli, co robić, gdy w pobliżu nie ma uzdrowicieli.Pozwolił im zająć się rannym, a sam odciągnął umazaną krwią Jję.Niewolnica tylko przeszkadzała.Tymczasem przy Shonsu uklękła Brota i zaczęła wydawać polecenia.Wyglądało na to, że zna się na rzeczy.- Potrzebne mu będzie ciepłe łóżko - powiedział Nnanji do Jji, prowadząc ją na rufę.- W skrzyniach są koce.Gdy dotarli do nadbudówki, powitało ich dziwne zawodzenie.Wydawała je Krówka, która zapewne obserwowała walkę.Już wcześniej zdarzało się jej tak wyć.Cóż za pomyłką się okazała! Nnanji uderzył ją w twarz.Dziewczyna od razu wróciła do zwykłego stanu tępej bezmyślności.Kapłan nadal siedział na schodkach prowadzących na pokład rufowy.Wyglądał na starszego o tysiąc lat.Był wstrząśnięty.- Wszystko w porządku, starcze?Honakura skinął głową.Potem wziął się w garść i uśmiechnął.Katanji.- Łapiesz muchy, nowicjuszu?- Ee, nie!- Co nie?- Nie, mentorze.- Więc zamknij usta i stań prosto.Odpowiedzialność, mówił Shonsu.- Wraca do przytomności - dobiegał z dziobu głos Broty.-Włóż mu rękojeść między zęby.Igielnik.Tak, niewątpliwie wiedziała, co robi.Nnanji wziął głęboki oddech i rozejrzał się po statku.Wyczuł zmianę nastroju.Nawet rzeczny motłoch umiał docenić szermierczy kunszt.Niewiarygodne! Żeglarze już wcześniej nie potrafili rzucić rybom na pożarcie mistrza nad mistrzami, a teraz najwyraźniej nie mieli na to ochoty.Mógł więc trochę się odprężyć, zaczekać, aż Shonsu dojdzie do siebie.Potrzebował jednak swojego miecza.Ruszył na poszukiwanie kapitana.Tomiyano stał oparty o reling.Ledwo trzymał się na nogach.Starsza kobieta próbowała wytrzeć go ręcznikiem.Żeglarz opędzał się od niej.Przy krwawiącym nosie trzymał chustkę, a w drugiej ręce ściskał miecz Nnanjiego.Oczy miał zamglone z bólu i wciąż z trudem łapał powietrze.Wyglądał strasznie: siniaki, pręgi, zadrapania na całym ciele, od spoconych włosów po stopy zbroczone krwią Shonsu.Jak na cywila stoczył niezłą walkę, może najlepszą, jaką Nnanji kiedykolwiek widział [ Pobierz całość w formacie PDF ]