[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziecko i kobieta milczały.Tylko ptak frunął, odlatywał na wolność.- Przybył do mnie kiedyś pod postacią sokoła, sokoła pielgrzyma - powiedział Ogion, przy ogniu, pewnego zimowego dnia.Opowiadał jej o czarach Przemiany, o przeobrażeniach, o magu Bord-gerze, który stał się niedźwiedziem.- Przyleciał do mnie z północnego zachodu.Przyniosłem go tutaj i postawiłem przy ogniu.Nie mógł mówić.Mogłem mu pomóc, ponieważ go znałem.Zdołał zrzucić postać sokoła i znowu był człowiekiem.Ale zawsze miał w sobie coś z sokoła.W jego wiosce nazywali go Krogulcem, ponieważ dzikie sokoły przylatywały doń na dźwięk jego słowa.Kim jesteśmy? Co to znaczy być człowiekiem? Zanim otrzymał imię, zanim posiadł wiedzę, zanim zdobył moc, był w nim sokół i człowiek, i mag, i więcej - był tym, czego nie potrafimy nazwać.I tacy jesteśmy wszyscy.Dziewczyna siedząca przy kominku, wpatrująca się w ogień, zasłuchana, ujrzała sokoła.Ujrzała człowieka.Widziała, jak ptaki przylatywały do niego, przybywały na dźwięk jego słowa, kiedy wzywał je po imieniu.Przylatywały trzepocząc skrzydłami, aby trzymać się jego ramienia swoimi srogimi szponami.Ujrzała siebie jako sokoła, dzikiego ptaka.7.MYSZYPewnego popołudnia w domu maga zjawił się Townsend, handlarz owiec, który kiedyś przyniósł na Dębową Farmę wiadomość od Ogiona.- Czy teraz, kiedy odszedł pan Ogion, sprzedasz kozy?- Mogłabym, naturalnie - odrzekła Tenar.Rzeczywiście zastanawiała się, w jaki sposób da sobie radę, jeśli pozostanie w Re Albi.Jak każdego czarnoksiężnika, Ogiona utrzymywali ludzie, którym służyły jego umiejętności i moce - czyli w tym przypadku wszyscy mieszkańcy Gontu.Gdyby tylko poprosił, z wdzięcznością dano by mu wszystko, czego potrzebował.Nigdy jednak nie musiał prosić.Musiał raczej rozdawać nadmiar żywności, szat, przyborów, żywego inwentarza oraz wszystkich artykułów pierwszej potrzeby i ozdób, które mu podsuwano lub po prostu zostawiano na jego progu."Co mam z nimi robić?" - pytał zakłopotany, stojąc z rękoma pełnymi oburzonych, skrzeczących kurcząt, jardów obić ściennych albo garnków marynowanych buraków.Ale Tenar pozostawiła środki do życia w Dolinie Środkowej.Kiedy opuszczała ją tak nagle, nie zastanawiała się nad tym, jak długo będzie mogła zostać.Nie zabrała ze sobą siedmiu kawałków kości słoniowej - skarbu Flinta.Zresztą pieniądze te były użyteczne jedynie przy okazji kupna ziemi czy żywego inwentarza lub przy handlowaniu z jakimś kupcem z Portu Gont, sprzedającym futra pellawi lub jedwabie z Lorbanery bogatym rolnikom i pomniejszym władcom Gontu.Farma Flinta dostarczała jej wszystkiego, czego ona i Therru potrzebowały do jedzenia i ubrania, ale sześć kóz Ogiona oraz jego fasola i cebula służyły raczej jego przyjemności niż zaspokajaniu potrzeby.Tenar żyła z jego spiżami, z darów wieśniaków, którzy dawali jej prezenty przez wzgląd na maga, a także dzięki Cioteczce Moss.Zaledwie wczoraj czarownica powiedziała:- Kochanie, mojej kurze z pierścieniem na szyi wykluły się pisklęta.Przyniosę ci dwa, trzy kurczątka, kiedy zaczną grzebać w ziemi.Mag nie chciał ich trzymać.Mówił, że są zbyt hałaśliwe i niemądre.Ale co to za dom bez kurcząt przy drzwiach?Rzeczywiście, kury Moss swobodnie wchodziły i wychodziły z jej domu, spały na jej łóżku i wzbogacały wonie niewiarygodnie ciemnej, zadymionej, cuchnącej izby.- Mam brązowobiałą jednoroczną kózkę, będzie z niej świetna dojna koza - zwróciła sięTenar do mężczyzny o ostrych rysach.- Myślałem raczej o całym stadku - odparł.- Jest ich tylko pięć czy sześć, prawda?- Sześć.Są tam, na pastwisku, jeśli chcesz je obejrzeć.- Zrobię to.Jednak nie ruszył się z miejsca.Oczywiście żadna ze stron nie mogła okazać nadmiernego zapału.- Widziałaś, jak przypłynął ten okręt? - zapytał.Dom Ogiona zwrócony był na zachód i północ i można było z niego zobaczyć jedynie skaliste przylądki u wylotu zatoki - Zbrojne Urwiska.Z samego miasteczka w kilku miejscach można było spoglądać w dół na spadzistą drogę wiodącą do Portu Gont i ujrzeć doki oraz całą przystań.Obserwowanie statków stanowiło w Re Albi stałe zajęcie.Na ławce za kuźnią, skąd był najlepszy widok, siedziała zazwyczaj para starców i chociaż mogli oni nigdy w życiu nie przebyć piętnastu mil tego zygzakowatego traktu do Portu Gont, obserwowali przyjścia i odejścia statków jak widowisko, niezwykłe, a jednak znajome, dostarczające im niemałej rozrywki.- Z Havnoru, tak powiedział chłopak kowala.Był na dole w Porcie, żeby targować się o sztaby.Wrócił wczoraj późnym wieczorem.Ten wielki okręt jest z Wielkiego Portu Havnor, powiedział.Prawdopodobnie zagadywał ją, aby odwrócić jej myśli od ceny kóz, a chytrość w jego spojrzeniu była prawdopodobnie czymś wpisanym tam na stałe.Lecz Wielki Port Havnor niewiele handlował z Gontem, ubogą i odosobnioną wyspą, sławną jedynie z czarnoksiężników, piratów i kóz, i coś w słowach "wielki okręt" zaniepokoiło i zaalarmowało Tenar, choć nie wiedziała dlaczego.- Powiedział, że mówią, że w Havnorze jest teraz król - ciągnął handlarz owiec, spoglądając na nią z ukosa [ Pobierz całość w formacie PDF ]