[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kapłon, którego zbędny tłuszcz uciska, też cierpi.Nikczemnicy! Aaskawy panie, zagalopował się pan! krzyknął Abogin. Za takie słowa.biją!Rozumie to pan?Abogin gorączkowo wsadził rękę do kieszeni, wyciągnął stamtąd portmonetkę iwydobywszy z niej dwa papierki rzucił je na stół. Oto panu za wizytę! powiedział poruszając nozdrzami. Zapłacono panu! Nie waż się pan proponować mi pieniądze! krzyknął doktor i zrzucił papierki ze stołuna podłogę. Za znieważenie nie płaci się pieniędzmi!Abogin i doktor stali twarzą w twarz i bez opamiętania obrzucali się niezasłużonymiobelgami.Chyba nigdy w życiu, nawet w malignie, nie wypowiedzieli tyleniesprawiedliwego, okrutnego i bzdurnego.Obojgiem kierował egoizm ludzi cierpiących.Ludzie cierpiące są egoistyczni, zli, niesprawiedliwi, okrutni i jeszcze mniej niż głupcy,potrafią się porozumieć.Nieszczęście nie łączy, lecz dzieli, nawet tam, gdzie ludzie, wydajesię, powinni być związani jednym nieszczęściem, jest o wiele więcej niesprawiedliwości iokropieństwa niż w środowisku stosunkowo zadowolonym. Zechce pan kazać odwieść mnie do domu! krzyknął doktor z trudem łapiąc powietrze.Abogin głośno zadzwonił.Kiedy na jego wołanie nikt się nie zjawił, jeszcze raz zadzwoniłi rozwścieczony rzucił dzwonek na podłogę; ten z głuchym dzwiękiem uderzył o dywan iwydał żałosny jakby przedśmiertny jęk.Zjawił się lokaj. Gdzie się, do cholery, pochowali? rzucił się na niego z zaciśniętymi pięściami pan.Gdzieś ty był? Idz powiedzieć, żeby temu panu podstawili powóz, a dla mnie każ karetęzaprząc! Czekaj no! krzyknął, kiedy lokaj chciał już iść. Jutro żeby mi ani jednego zdrajcyw domu nie było! Wszyscy precz mi stąd! Zatrudniam nowych! Gady!Czekając na pojazd Abogin i doktor milczeli.Do pierwszego wrócił już wyraz sytości idelikatnej wytworności.Przechadzał się po bawialni, ładnie potrząsał głową i chyba cośzamierzał.Nie całkiem jeszcze ochłonął, ale starał się udawać, że nie zauważa swego wroga.Doktor zaś stał, opierając się jedną ręką o brzeg stołu, i patrzył na Abogina z tym głębokim,nieco cynicznym i brzydkim wyrazem pogardy, z jakim potrafią patrzeć tylko nieszczęście ibieda, kiedy widzą przed sobą dostatek i wykwintność.Chwilę pózniej wsiadł do powozu i odjechał, a w jego oczach dalej malowała się pogarda.Było ciemno, o wiele ciemniej niż godzinę temu.Czerwony półksiężyc schował się już zapagórkiem i pilnujące go chmury ciemnymi plamami kładły się wokół gwiazd.Kareta zczerwonymi światłami zabębniła na drodze i wyprzedziła doktora.To Abogin jechałprotestować i robić głupstwa.*ludzie bez dobrych manier (z fr.mauvais ton).20Przez całą drogę myśli doktora były zajęte nie żoną i Andriejem, a Aboginem i ludzmi,mieszkającymi w domu, który właśnie opuszczał.Myśli te były niesprawiedliwe i nieludzkookrutne.Osądził i Abogina, i jego żonę, i Papczyńskiego, i wszystkich tych, co mieszkają wróżowym półmroku i od których pachnie perfumami; przez całą drogę nienawidził ich ipogardzał aż do bólu.I w jego świadomości kształtowało się mocne przekonanie o nich.Ból Kiriłowa z czasem minie, ale przekonanie to, niesprawiedliwe i niegodne człowieka,nie zmieni się i pozostanie w nim aż do śmierci.188721WIEROCZKAIwan Aleksejewicz Ogniew dobrze pamiętał, jak otworzył tamtego sierpniowego wieczorubrzęczące szklane drzwi i wyszedł na taras.Miał wtedy na sobie lekką pelerynę i słomianykapelusz z szerokim rondem, o, właśnie ten, co wala się teraz razem z kozakami pod łóżkiem.W jednej ręce trzymał duży plik książek i zeszytów, w drugiej gruby sękaty kij.Za drzwiami, oświetlając mu lampą drogę, stał gospodarz domu Kuzniecow, łysy staruszekz długą siwą brodą, ubrany w śnieżnobiałą pikową marynarkę.%7łyczliwie się uśmiechał i kiwałgłową. %7łegnam pana! krzyknął do niego Ogniew.Kuzniecow postawił lampę na stoliku i wyszedł na taras.Dwa długie, wąskie cienieprzesunęły się po schodkach w stronę klombów z kwiatami, zachwiały się i oparły głowami opnie lip. %7łegnam pana i jeszcze raz wielkie dzięki, mój drogi! powiedział Iwan Aleksejewicz.Dziękuję za pańską serdeczność, ciepło, miłość.Nigdy, przenigdy nie zapomnę pańskiejgościnności.I pan jest miły, i pańska córka, i wszyscy tu u was są sympatyczni, weseli iserdeczni.Tacy wspaniali ludzie, że brak mi słów!Nadmiar uczuć i wpływ wypitej przed chwilą nalewki sprawiły, że Ogniew mówiłmelodyjnym jak u seminarzysty głosem i był tak wzruszony, że wyrażał swoje uczucia nie tylesłowami, co mruganiem oczu i wzruszaniem ramion.Kuzniecow, również podchmielony irozczulony, przyciągnął do siebie młodego człowieka i ucałował go. Jak pies do was się przywiązałem! ciągnął Ogniew. Prawie codziennie tu przyłaziłem,z dziesięć razy nocowałem, a ile nalewki wypiłem, aż strach! A głównie za to panu jestemwdzięczny, Gawryle Piotrowiczu, że z pracą mi pan pomógł.Bez pana grzebałbym się tu zeswoją statystyką do pazdziernika.Tak i napiszę w przedmowie, że gorąco dziękujęprzewodniczącemu N go urzędu ziemskiego Kuzniecowowi za jego uprzejmą pomóc [ Pobierz całość w formacie PDF ]