[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawdziwe pieniądze w żołnierskim fachu przynosiła pra-ca najemnika, ale wszystkie korzystne dla najemników oferty trafiały albo do rąkmieszkańców Zaprzyjaznionych Zwiatów, albo Dorsaj.Na to, by przyjąć klasztor-ny tryb życia żołnierza czy nawet oficera wśród Zaprzyjaznionych, Frane nie miałani niezbędnego hartu ducha, ani odpowiednich przekonań religijnych.Jedynymsposobem zaś, by stać się Dorsajem, było się nim urodzić.Pozostawała więc jedy-nie służba garnizonowa, szkolenie kadr i dowodzenie stacjonarnymi siłami zbroj-nymi różnych światów i terytorialnych związków politycznych i to tylko poto, by w razie wybuchu wojny zostać na drodze do wyższych stanowisk dowód-czych wyprzedzonym przez sprowadzonych skądinąd najemników, urodzonychlub specjalnie przysposobionych do prawdziwej walki.A służba garnizonowa, nie potrzeba dodawać, w porównaniu z zarobkami na-jemnika przynosiła marne grosze.Ten czy inny rząd zawsze gotów był przyjąćdo służby drugorzędny materiał oficerski w rodzaju Frane a na warunkach długo-38terminowego kontraktu z niską płacą i trzymać go na niej do woli.Ale kiedy tensam rząd miał zamiar przyjąć na służbę najemników, znaczyło to, że potrzebo-wał najemników, a zatem zupełnie naturalne było, że ludzie, którzy z racji swegozawodu kładli głowę pod ewangelię, stawiali twarde warunki finansowe.Lecz dość już o komendancie Frane em, który nie odgrywa tu aż tak ważnejroli.Był to mały człowieczek, któremu udało się przekonać samego siebie, że stoiw przededniu uznania go i to przez samą Międzygwiezdną Służbę Prasową za potencjalnie wielkiego człowieka.Jak większość ludzi tego pokroju miał nadmiernie wygórowane mniemanieo ważności rozgłosu w promowaniu czyjejś kariery.Opowiedział mi wyczerpują-co o sobie, oprowadził po pozycjach, gdzie na zboczu tkwili okopani jego ludziei, na długo, zanim zacząłem gotować się do odejścia, reagował na wszelkie su-gestie z mojej strony z precyzją dobrze wyregulowanego mechanizmu.Toteż gdyjuż-już miałem wyruszać z powrotem na tyły, wyraziłem życzenie to, z którymw rzeczywistości tu przybyłem. Widzi pan, właśnie przyszedł mi do głowy pewien pomysł powiedzia-łem, zawracając z drogi. W dowództwie operacyjnym pozwolono mi na czaskampanii wziąć sobie do pomocy jakiegoś szeregowca.Miałem zamiar zabrać ko-goś z puli dowództwa, ale, sam pan rozumie, lepiej byłoby, gdybym mógł dostaćjakiegoś żołnierza z pańskiego oddziału. Jednego z moich żołnierzy? Spojrzał na mnie spod oka. Właśnie odparłem. Wówczas w razie zamówienia na ciąg dalszy ar-tykułu lub gdyby zażądano ode mnie informacji o kampanii z pierwszej ręki.takjak wy ją tutaj widzicie.mógłby mi dostarczyć danych.Trudno, bym z każdątaką drobnostką gonił za panem po całym polu bitwy.W przeciwnym razie zmu-szony byłbym po prostu odpowiedzieć, że ani następny artykuł, ani ciąg dalszynie wchodzą w grę. Rozumiem powiedział i twarz mu się wypogodziła.Lecz zaraz potemznowu zmarszczył brwi. Jednakże zanim dotrze tu uzupełnienie i będę w staniekogoś puścić, minie tydzień albo i dwa tygodnie.Nie widzę, w jaki. O, jeśli tylko o to chodzi, to wszystko w porządku rzekłem, wyławia-jąc z kieszeni pisemne zezwolenie. Mam tu upoważnienie, by wybrać sobiekogoś wedle uznania, nie czekając na uzupełnienie.jeśli oczywiście puści godowódca.Przez kilka dni naturalnie brakowałoby panu jednego człowieka, ale.Pozwoliłem mu to przemyśleć.I przez chwilę rzeczywiście myślał wszyst-kie głupstwa wywietrzały mu z głowy tak jak myślałby w takiej sytuacji każdyinny dowódca wojskowy.Wszystkie oddziały w tym sektorze były osłabione poostatnich kilku tygodniach bitwy.Brak jeszcze jednego człowieka oznaczał lukęw linii obrony Frane a, który na taką perspektywę reagował odruchem warunko-wym właściwym każdemu oficerowi na polu walki.Po chwili stało się dla mnie jasne, że widoki na rozgłos i awans utorowały39sobie drogę do jego świadomości i zaczyna bić się z myślami. Kogo by tu.? przemówił wreszcie, bardziej do siebie niż do mnie.W ten sposób sam sobie zadawał pytanie, w którym to mianowicie miejscu mógł-by się bez kogoś obejść.Lecz ja złapałem go za słowo, tak jakby pytanie skiero-wane było do mnie. Ma pan w swoim oddziale pewnego chłopca o nazwisku Dave Hall.Głowa podskoczyła mu jak uniesiona sprężyną.Na jego twarzy pojawiło siępłaskie i brudne podejrzenie.Istnieją dwa sposoby postępowania w sytuacji, gdyzaczynamy w kimś budzić podejrzenia pierwszy to uroczyście zapewnić o swejniewinności, a drugi, lepszy, to przyznać się do popełnienia jakiegoś drobnegowykroczenia. Zauważyłem jego nazwisko na diagramie służbowym w dowództwie ope-racyjnym, nim przybyłem tu zobaczyć się z panem powiedziałem. Prawdęmówiąc, był to jeden z powodów, dla których wybrałem położyłem na to słowopewien nacisk, tak by nie mógł nie zwrócić na nie uwagi właśnie pana do tejlaurki.Ten Hall to podobno mój krewniak, jakaś tam piąta woda po kisielu, i po-myślałem sobie, że równie dobrze mogę upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.Rodzina mnie pili, bym dla chłopaka coś zrobił.Frane przyglądał mi się z uwagą. Oczywiście dodałem zdaję sobie sprawę, że brak panu ludzi.Jeślijest on dla pana taki ważny.Jeśli jest dla ciebie taki ważny, sugerował ton mojego głosu, nie mam zamiarusię o niego z tobą kłócić.Z drugiej jednak strony, to właśnie ja mam zamiar przed-stawić cię jako bohatera czytelnikom czternastu światów i jeśli usiądę do swojegovocodera w poczuciu, że mogłeś zwolnić mojego krewniaka z linii frontu i tegonie uczyniłeś.To do niego dotarło. Kto? Hali? zapytał. Ależ skąd, doskonale mogę się bez niego obejść. Odwrócił się w kierunku swojego stanowiska dowodzenia i warknął: Or-dynans! Sprowadz mi tu Halla w pełnym rynsztunku, z bronią, i gotowego dowymarszu!Po wyjściu ordynansa Frane znów odwrócił się do mnie. Oporządzenie się i zameldowanie tu na miejscu zajmie mu około pięciuminut powiedział.Zajęło prawie dziesięć.Lecz nie miałem nic przeciwko temu, żeby poczekać.Dwanaście minut pózniej, z naszym grupowym jako przewodnikiem, wracaliśmyz Dave em do dowództwa operacyjnego.Rozdział 6Dave oczywiście nigdy dotąd nie widział mnie na oczy.Lecz Eileen musiałamu o mnie opowiadać i rozumiało się samo przez się, że rozpoznał mnie po nazwi-sku w chwili, gdy komendant przekazywał go do mojej dyspozycji.Miał jednakdość rozsądku, by nie zadawać żadnych głupich pytań, dopóki nie dotarliśmy doKwatery Głównej i nie pozbyliśmy się przewodnika grupowego.W rezultacie miałem po drodze okazję dobrze mu się przyjrzeć.Wynik tegopierwszego badania nie wypadł specjalnie korzystnie.Dave był ode mnie niższyi wyglądał dużo młodziej, niż wskazywałaby na to istniejąca między nami różni-ca wieku [ Pobierz całość w formacie PDF ]