[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To samo ubranie, w którym widywała go zawsze, stało sięzbyt luzne.Między szyją a kołnierzykiem utworzyła się również na palec szeroka przerwa.Ręce za to zgrubiały, krótko obcięte paznokcie były popękane, na jednym widniał duży czar-ny podciek od uderzenia lub przyciśnięcia. Ale co się z panem działo? pytała. Ze mną? Nic. No, jak to, chorował pan chyba! Tak schudnąć! A może pan zajmuje się jakimś sportem? A tak, tak właśnie! podchwycił skwapliwie. Uprawiam sporty.Wiosłuję.To do-skonale robi na zdrowie.Doskonale.Opalam się przy tym. Nawet lepiej pan z tym wygląda przyznała. Oooo. zmieszał się. Widocznie sport zabiera panu moc czasu, od dawna pan się nie odezwał? No spochmurniał. Chciałbym, proszę mi wierzyć, panno Niro, że chciałbym jak naj-częściej.Ale mam moc zajęć. Więc i powodzi się panu niezle? Niestety uśmiechnął się. Zaledwie niezle. Szkoda powiedziała obojętnie.Murek ożywił się: Ale to tylko tymczasem.Stadium przygotowawcze.Proszę nie wątpić, że wkrótce, żebardzo prędko będzie lepiej. Był zaniepokojony i jeszcze dodał: To tylko kwestia czasu.Tak się z nim inaczej rozmawiało niż z innymi, tak wszystko, co mówił, było jakieś bez-krwiste, ślamazarne, nieistotne.Siedzieli razem przeszło godzinę, a nawet na krótki momentnie umiał jej zainteresować.I to powracanie do wspomnień! Lubował się w rozpamiętywaniubłahych zdarzeń, które minęły, a o których nie pamiętała nigdy.Przyglądała się Murkowi i z całą wyrazistością zdawała sobie sprawę z niepodobieństwaposłużenia się tym człowiekiem jako narzędziem zemsty.Rzeczywiście, tylko w chwili za-mroczenia mogło jej przyjść na myśl rzucenie go na Junoszyca.Koki, chociaż fizycznie możesłabszy, rozprawiłby się z nim bez trudu.Górował nad nim jak Europejczyk nad dzikusemalbo jak drapieżne zwierzę nad domowym, poczciwym bydlęciem.70Ta właśnie poczciwość Murka najbardziej denerwowała Nirę.Zdawało się jej, że każdymsłowem, każdym poglądem, każdym wypowiedzeniem się o ludziach, o niej, o sobie, prze-chwalał się swoją dobrocią, miękkością, uczciwością, tym wszystkim, co wywoływało w niejgniew, pogardę, ironię.Zupełnie tak, jakby chciał wyzyskać lada sposobność do dydaktycz-nego pouczenia, do przeciwstawienia swej idiotycznej, naiwnej, prostaczkowej zacnościświatopoglądowi Niry.Jakąż miałaby ochotę roześmiać się mu w oczy i bez ogródek powiedzieć, co sądzi o nim ijego cielęcych cnotach! Zdemaskować się przed nim, oślepić go jaskrawym światłem swojejprawdziwej rzeczywistości.Podeptać przed nim ten płaszczyk niewinnej dziewiczości, w któ-rą on ją otula jak kochająca niania! Bryznąć mu w twarz śmiechem, obezwładnić swoim bez-wstydem, bezwstydem bezlitośnie zgniecionego, pokrytego sińcami, do reszty nasyconegociała.Patrzyła nań z wysokości świadomej woli swego grzechu jak człowiek pozbawiony skru-pułów a ukrywający w zanadrzu nóż, gotowy do pchnięcia; rozkoszowała się myślą, że wkażdej chwili może unicestwić świat złudzeń tego człowieka, świat, który jest jedynym jegoświatem. I cóżby zostało wtedy z pana doktora Franciszka Murka lubowała się swoją władzą.A on nic nie rozumiał i szeptał przez stolik w zachwycie: Pani oczy są dziś jak za woalem.Nie mogła tego dłużej znieść. Chodzmy wstała. Czekają na mnie, już pózno.Zerwał się i podszedł do drugiego stolika, by tam zapłacić kelnerowi.Zawsze rachunek wcukierni te kilka groszy regulował z taką pseudodżentelmeńską, prowincjonalną dyskre-cją.Buty jego miały wydeptane obcasy.Szła obok niego szybko.Uparł się ją odprowadzić, narażając przez to na niebezpieczeń-stwo spotkania z kimś z Towarzystwa Asekuracyjnego.W pierwszej chwili chciała wziąćtaksówkę, lecz perspektywa znalezienia się w niej sam na sam z Murkiem była najgorsza.Napewno próbowałby ją pocałować, a doprawdy tego by już nie zniosła.%7łegnając się z nim w bramie obiecywała sobie, że nieprędko da się namówić do nowegospotkania.Zresztą już teraz zapowiedziała: Jako agentka ubezpieczeniowa, bo zmieniłam miejsce w biurze na agenturę, jestemokropnie zajęta.Czasami przez cały dzień, a pózniej tak zmęczona, że niczego mi się niechce. Jako agentka? szeroko otworzył oczy. Przecież nie chodzi pani po mieszkaniach?. Dlaczego? wzruszyła ramionami. A cóż w tym złego? Przecież to.to nie wypada! Co? No, żeby młoda panna.takie rzeczy!.Pani przecie musi bywać u różnych.Nawet umężczyzn.Skrzywiła się niecierpliwie: Boi się pan by mnie kto nie uwiódł?.Murek oburzył się: Cóż znowu! Jakże! Nigdy w świecie! Pani takie rzeczy mówi.Wcale mi w głowie niepostało.Po prostu sądzę, że to nieludzko i [ Pobierz całość w formacie PDF ]