[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak się zdarzyło, że odprzedwczorajszej kolacji nic nie miałem w ustach. Jakże tak można! powiedziała z wyrzutem. Ale ja wstanę podniósł się. Nie wstawaj.Przyniosę ci wszystko tu. Krzysiu zażartował podzwigniesz się, jeżeli chcesz zaspokoić mój głód.Nie, chodz-my do jadalni.I tak wszyscy śpią, nikt nam nie będzie przeszkadzać.Jadł z wilczym apetytem, pochłaniając istotnie niebywałe ilości. Jesteś bardzo mizerny mówiła Krystyna. Możliwe. Nigdy cię jeszcze takim nie widziałam.Pod oczyma masz po prostu sińce. Sińce?.Hm.Tylko sińce?.Widzisz, a Willis zwariował!.Zakryła oczy dłonią i nic nie odpowiedziała.Odezwanie się jego oczywiście było szorstkiei przykre.Za jej ciepło i dobroć płaci jej w ten sposób.Chciał zatrzeć wrażenie ironii, która jądotknęła, i zaczął mówić.Mówił o Willisie.Właściwie Willis już dawno powinien był palnąć sobie w łeb.Trzeba ta-kiego optymisty jak on, by tak długo wierzyć w możność ratunku.Przed trzema miesiącamibył już nędzarzem, nędzarzem dysponującym jeszcze milionami, błyszczącym pełnym świa-tłem, ale już kwalifikującym się do kryminału.Jest to tak, jak z bardzo odległymi gwiazdami:gwiazda gaśnie, a ludzie wciąż widzą, że istnieje.W ten sam sposób powstają wielkie fortuny.Gdy się zjawiają, jeszcze nikt o tym nie wie, gdy nikną, życie ich pozorne wydaje się znacz-nie dłuższe od istotnego.Paweł umilkł.Wiedział, że na usta Krystyny ciśnie się pytanie: czy mówisz też o so-bie?.Wiedział, że musi jej powiedzieć o swojej klęsce, lecz wprost nie mógł zdobyć się napostawienie kwestii jasno, tak przerazliwie jasno. Może byś teraz zasnął? dotknęła jego ręki, a w jej głosie brzmiało współczucie. Nie potrząsnął głową ale z przyjemnością położę się.Jednak jestem fizycznie bardzozmęczony.Każdy organizm ma granice wytrzymałości!.Oczywiście fizycznej wytrzymało-ści.Przeszli do gabinetu i Paweł rozciągnął się na tapczanie, a ona siadła przy nim, na szczę-ście w ten sposób, że nie mogła wprost nań patrzeć.Leżał dłuższy czas z zamkniętymi powie-kami.Wreszcie zaczął mówić: Więc tak, moja droga, i moja gwiazda.gaśnie.Rozpaczliwe w tym wszystkim jest to, żew najmniejszym stopniu nie przyczyniłem się do tego.Nie zaniedbywałem niczego, przewi-działem wszystko.A jeżeli nie mogłem przewidzieć czegoś, co jest po prostu jakimś zbioro-wym szałem, jeżeli nie miałem dość sił, by powstrzymać masową panikę, stanowczo nie mamprawa siebie o to oskarżać.Psychoza tłumu jest takim samym kataklizmem, jak trzęsienieziemi czy orkan.Psychoza kryzysu.A przecie nikt chyba lepiej ode mnie nie wie, że napraw-dę żadnego kryzysu nie ma!.Absurd! Maligna ekonomistów! Zwiat nadal pozostaje bogatymprzedsiębiorstwem, nie ubyło mu przecież ani bogactw naturalnych, ani konsumentów tychbogactw.Klientela nie tylko się nie zmniejszyła, lecz rośnie wciąż i, do licha, jest jej dwa ipół miliarda głów, dwa i pół miliarda brzuchów, które chcą być pełne i które tak łatwo na-karmić! Słowo kryzys powinno być przeniesione do wyłącznego użytku psychiatrów, bo niema i być nie może kryzysu gospodarczego, bywają tylko kryzysy zdrowego sensu! Opętaniazbiorowe! Lęgnie się taka hydra w tępych mózgach różnych władców dzisiejszego życia pu-blicznego i opanowuje stado! Szaleńcy podnoszą cła, obniżają płace, równoważą swoje bez-myślne budżety.Kręcą się jak pies w pogoni za własnym ogonem.Nie rozumieją, że są prostei jasne prawa, rządzące życiem, że dość oderwać wzrok od ogona, którego nigdy nie złapią, azobaczą te prawa w całej ich wyrazistości.Oni wolą palić miliony ton zboża, by utrzymaćceny! Wolą wystawiać karabiny maszynowe przeciw głodującym bezrobotnym, dla których to115zboże byłoby ratunkiem.Arytmetyka wariatów: tracą zboże, tracą pieniądze na kule karabi-nowe, tracą ręce robocze, tracą konsumentów, a zyskują samowystarczalność gospodarczą,czyli standaryzowaną nędzę i nieustanną grozbę rewolucji!Zapalił papierosa i nerwowo odrzucił zapałkę: Szaleństwo! To prawda nieśmiało odezwała się Krystyna ale jakież się środki zaradcze? Jakie? wybuchnął jakie?.Przede wszystkim zamknąć tych wszystkich kacyków wdomach wariatów! Skrępować, uniemożliwić im decydowanie o rzeczach, których nie są wstanie ogarnąć.Pomyśl tylko, jak się przedstawia dzisiejszy świat: wyobraz sobie wielkieprzedsiębiorstwo, w którym kilkuset dyrektorów działa sobie na złość.Jest to, dajmy na to,wielki dom handlowy.Dział manufaktury na razie nie ma obrotu i nie posiada gotówki, byzapłacić swoich pracowników.Przeprowadza redukcję, głodzi ich, bo wie, że z działu żywno-ściowego nie dostanie niczego na kredyt, ani z działu pieniężnego ani grosza pożyczki.Bywyśrubować ceny na manufakturę, niszczy swoje zapasy, a pracownicy z działu żywnościo-wego chodzić muszą teraz półnago, bo nie stać ich na ubranie.O takim przedsiębiorstwiekażdy przeciętnie rozsądny człowiek powiedziałby, że jest ponurą groteską, ale gdy ten samczłowiek czytuje codziennie pisma z wiadomościami o identycznie mądrej gospodarce państwi klik kapitalistów ma całkiem poważną minę.Powiada, że są to zjawiska ekonomiczne ,zamiast powiedzieć, że są to po prostu opłakane wyniki głupiej gospodarki, skutki dopusz-czenia nieudolnych ludzi do kierowania poszczególnymi działami.Cały sekret polega na fa-talnej dystrybucji dóbr.Oczywiście byłoby równym nonsensem twierdzić, że można je poroz-dzielać z matematyczną ścisłością, że każdy powinien otrzymać dokładnie tyle samo co inny. Któż zatem może dokonać takiej racjonalnej dystrybucji? Kto?. Tak, kto? Jaka instancja, jaka władza?Paweł przetarł oczy ręką i milczał przez chwilę: Gdyby mi dali jeszcze dwa, trzy, najwyżej cztery lata czasu.Pytasz, kto? [ Pobierz całość w formacie PDF ]