RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo to As już przywykł, zwlókł się, uciekł z domu i samposzedł na Sewerynów, a następnie o oznaczonej godzinie wrócił na obiad do domu.Trzeciego dnia było zupełnie to samo.W podobny sposób jeszcze jeden dzień minął i potemjuż Zabrzeski nie mógł wytrzymać.- Niech się dzieje, co chce, a muszę ją zobaczyć! - powiedział sobie, wziął psa nałańcuszek i poszedł.Tym razem w oknie stała Morusieńka, tylko jakaś posępna, zamyślona.Jeszcze ją widział,kiedy przyszedł zabrać wyżła, i wydawało mu się wtedy, że jakiś znak dawała mu ręką.Wrócił do domu, usiadł, pogrążył głowę w obu dłoniach i myślał, a ciągle jedno tylkopytanie go oblegało:  Na czym się to wszystko skończy? Ocknął się z zamyślenia ispostrzegł leżącego naprzeciwko Asa, który uważnymi oczyma wpatrywał się w swego pana,jak gdyby chciał odgadnąć jego myśli. Szczęśliwy pies! - mruknął pan Albin i znowu musię narzuciło pytanie:  Na czym się to wszystko skończy?W duszy tego człowieka żyło tylko uczucie czy namiętność, nie pozwalająca na żadnąlogiczną działalność wyższego rzędu.Widnokrąg takiego duchowego stanu można porównaćdo widnokręgu podróżnika w pustyni lub na morzu: piasek i piasek, woda i woda, kobieta ikobieta.Czyż już nic więcej nie ma na świecie? Owszem, jest jeszcze pytanie:  Kiedy i jaksię to wszystko skończy?Prawa odwieczne działają i tak czy inak muszą się spełnić, a człowiek mniema, że to ondziała, czuje, myśli.Ostatecznie, on jest tylko zadowolony lub niezadowolony; biegwypadków pcha go w jednym albo drugim kierunku.I nikt a nikt nie jest tak mądry, abyposiadł klucz logiki szczęścia i nieszczęścia, aby konsekwentnie przewidział, ku jakiemukresowi zmierza.Głupi ma nawet pod tym względem wyższość nad mądrym: głupiec nie takczęsto błądzi, za to mądry nigdy popełnionych błędów swoich nie opłakuje.Nie będziemy tu opisywali przebiegu sprawy sądowej wytoczonej przeciw emerytowi opokąsanie przez Asa żebraka i kaleki Szymona Pytaja, zwanego pospolicie Pytą.Zwiadkowiebyli wiarogodni począwszy od szewca Kąskiewicza, a kończąc na przekupce z bramy,dowody też całkiem oczywiste.Ojca sześciu córek skazano wyrokiem sądowym nazapłacenie Pycie pewnej sumy pieniężnej i poniesienie kosztów procesu.Grzeczność,przyzwoitość towarzyska nie pozwalały na wprowadzenie w tę sprawę Zabrzeskiego,istotnego właściciela wyżła.Ale też stary narobił za to w domu piekła!.Zemdlała Luta,zemdlała Guta, zemdlała Niuta i o mało nie zemdlała Morusieńka, a ojciec wpadł w jakiś szał,biegał po pokoju, sapał wykrzykując:- Dosyć mam tego psa! Już mi kością w gardle stanął! Słowo honoru daję, słowo honoru -w łeb mu strzelę, jeżeli się tylko pokaże w moim domu!.Słyszycie, mówię jasno, w łebstrzelę!.Szczęściem Asa nie widział, gdyż Morusieńka nosiła już teraz długą suknię i siedząc nakrzesełku zalewała się łzami, a nóżkami tak psa przygniotła, że się nie mógł ruszyć.Jakie toszczęście, że nie zemdlała!Nareszcie stary wybiegł do swojego pokoiku, gdzie wydobył jakiś bardzo stary,zardzewiały pistolet, który nabił równie starym prochem, starą kulą i nałożył aż zielony odstarości kapiszon.Prawdopodobnie broń nie zagrażała najmniejszym niebezpieczeństwem,Swojewski jednak włożył pistolet w kieszeń surduta i tak uzbrojony, grozny wrócił do córek.Ten ojciec, zwykle malowany i pod pantoflem córek będący, naraz odzyskał energią, ukazałsię w świetle strasznie surowej powagi.Naturalnie w czasie jego nieobecności chwilowej zpośpiechem wypchnięto za drzwi Asa.Kiedy teraz panny spostrzegły wystający z kieszeniojca straszny oręż, nadzwyczajna trwoga ogarnęła ich dziewicze serca.Zemdlałe powróciły24 do przytomności i wszystkie padły na kolana błagając starego, żeby się rozbroił.Jak gdybychciał się zemścić za deptaną przez nie powagę ojcowską, zachowywał ciągle bardzo groznąpostawę, a od czasu do czasu macał ręką kolbę pistoletu, co przerażało córki.Pisk, łkanie,szlochy niewieście - nic nie pomagało.Naraz Swojewski zwraca się do Morusieńki, wyciągaku niej wskazujący palec i z wielkim naciskiem w te słowa przemawia:- Tyś powinna wiedzieć, dlaczego ja tego psa zabić muszę!I trzy razy powtórzył:  zabić muszę.Morusieńka zakryła twarz rękoma i wybuchnęłapłaczem podobnym do kwilenia dziecka.Słowa te wywarły na nią takie wrażenie, jak gdybyrozgniewanemu ojcu nie o samego psa chodziło, ale jeszcze i o coś innego.Wtem z przedpokoju doleciał odgłos dzwonka.Porwały się panny, prędko otarły łzy zzaczerwienionych od płaczu oczu i spokojnie pousiadały w kątach.Ktoś przyszedł - i doprzedpokoju na przyjęcie podążył sam ojciec.Była chwila oczekiwania, w której Morusieńkaśmiertelnie pobladła. Jeżeli, dajmy na to, przypadkiem zadzwonił pan Albin i przyszedł z Asem?.Nie, nie,chwała Bogu!W przedpokoju dał się słyszeć wesoły głos Zdobcia.Naprzód witał stryja słowami z Consilium facultatis , pózniej, śpiewając  Jeszcze raz, jeszcze raz. z  Ptasznika z Tyrolu ,spieszył do panien, aby im oznajmić, że dzisiaj nie można dostać biletów na  Carmen.Gniewna i poważna fizjonomia starego, wystraszone, zafrasowane miny panien - wszystko tozadziwiło Zdobcia.Zaczął przemawiać słowami Szumbalińskiego z  Posażnej jedynaczki : Jakiż konkurent o moje niebożątka się zgłosi? A kiedy i to nikogo tu nie rozweselało,przysiadł się do Morusieńki i na ucho zapytał, co takiego zaszło.Okiem i ruchem ukazała mupistolet w kieszeni ojca. Ooo, zlee! - poszepnął Zdobcio, po czym zbliżył się do stryja,rzekomo całował go w rękę na pożegnanie, a jednocześnie wyciągnął z kieszeni pistolet.Spostrzegł to emeryt, zmarszczył się i położywszy rękę na ramieniu młodzieńca rzekł głosembardzo poważnym, surowym:- Mój kochany, nie zawsze można żartować!.Są rzeczy, które nie znoszą żartów.- Ej, stryjek dziś taki surowy, kto to widział! - odrzekł Zdobcio.- Tak jest, jestem surowy, bo takim być muszę, bo innym dziś być nie mogę, bo ojciecrodziny ma obowiązek być surowym, jeśli widzi, że dzieci mogą kiedyś płakać na jegodobroć, że.że.bo.bo.Zaciął się stary, jakieś słowo nie mogło mu przejść przez gardło, odebrał pistolet z rąkZdobcia i szybkim krokiem poszedł do swego pokoju.Odetchnęły teraz panny Swojewskie, a Morusieńka mimowolnie zbliżyła się do okna irzuciła okiem w nadziei, że ujrzy Zabrzeskiego.Nie było go już, widać zabrał wyżła i poszedłdo domu.To lepiej, lepiej się tak stało! Oby jutro nie przyprowadzał Asa, póki nieprzycichnie ta burza ojcowskiego gniewu!- %7łeby też o psa robić takie sceny w domu! - zawołała Guta przerywając milczenie.- Ależ to nie o psa chodzi ojcu! - odpowiedziała Luta wzruszając ramionami i wskazującokiem Morusieńkę zwróconą ku oknu.- I, co prawda, ojciec się zupełnie słusznie gniewa.Przecież to jasne jak słońce, że sięsmarkacz bałamuci.Chociaż te słowa ostatnie powiedziano głosem cichym, Morusieńka je słyszała i spłonęła,jak by ją kto wrzątkiem oblał.Najmłodsza siostra zrozumiała teraz, że ma w domu wszystkich przeciwko sobie.Przezcałą noc nie spała i rozmyślała nad tym, co robić należy w takim położeniu.yle jest, kiedy siękobieta zastanawia, myśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl