RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To oni obaj przygotowali dla pana ten gramofon.Jakub układał się z panem, przybrawszy nazwisko Kozienieckiego.Może pan zechce z nimi pogadać.Człowieczyna chwycił łakomie kartkę całując rękę, którą mu Twardowski podał.- Już ja z nimi pogadam!- Byle nie jutro przed południem.Możesz pan zacząć składać im wizyty dopierojutro po południu.Grzegorzu wyprowadź go do bramy.Wziął do reki słuchawkę telefonu i podał numer Czarnkowskich.Kazał poprosić pannę Wandę.- Wandeczko, możesz dziś spać spokojnie.Już mi nic nie grozi.A wiesz komu to zawdzięczam?.Twojemu przyjacielowi, Piorunowi.Pies, leżąc u jego nóg, usłyszawszy swoje imię, skoczy i upomniał się o podziękowanie.Rozdział XXVIObudziwszy się po dobrze przespanej nocy, Twardowski zadzwonił.Wszedł Michał i zawiadomił go, że Grzegorz śpi.Poszedł spać rano, bo całą noc stróżował.Ubrał się, wypił kawę, zabrał się do pracy.Ledwie usiadł przy biurku, gdy się odezwali telefon.- Czy mieszkanie pana Twardowskiego? - zapytał glos nieznany.- Tak.- Czy jest pan w domu?- Jestem przy telefonie.- Ach, to pan.Przepraszam.Chciałem.- Czy może w sprawie gramofonu? - zapytał Twardowski.Rozmowę z tamtego końca przerwano.- Poczciwy mecenas - rzekł do siebie Twardowski.- Nie znalazłszy w rannych gazetach sensacyjnej wiadomości o tajemniczym wybuchu przy ulicy Pięknej, dowiaduje się o moje zdrowie.Wiesz, Piorunie - zwrócił się do psa, leżącego na dywanie, żeś mu zrobił brzydki kawał.Pies podszedł do niego z wesołą miną i udawał, że rozumie.- Będzie musiał stanąć u rejenta i krwi sobie upuścić.A wyobrażam sobie jego minę, gdy po południu zobaczy tego majstra od zamków z wizytą.Piorun, uważnie wysłuchawszy przemowy pana, pogłaskany przez niego, a zadowolony z siebie, położył się z powrotem.Widocznie, na równi z Grzegorzem, czuwał przez całą noc i potrzebował odpoczynku.Za chwilę znów się odezwał telefon.Tym razem glos był aż nadto dobrze znajomy.Mówiła Wandeczka.- Wiesz, że ty jesteś cudotwórca.Wczoraj po twoim telefonie poszłam spać, natychmiast zasnęłam i obudziłam się dopiero przed chwilą.I strasznie wesoło mi na duszy.Będziesz na śniadaniu, prawda? A nie będziesz się śpieszył?.bo mam z tobą dużo do mówienia.Potem już nikt mu nie przeszkadzał.Kolo południa zjawił się Grzegorz z pytaniem o rozkazy.Miał minę ponurą.- Co ci jest.Grzegorzu? - zapytał Twardowski.- Nic, proszę pana.- Wyglądasz, jakbyś siedem wsi spalił.- Pan myśli, że to przyjemnie patrzeć na to, co się dzieje.Polują na pana jak na zwierzynę.- Ale nie upolowali.Poczciwy Piorun dobrze się znalazł.- Mówilem panu, że on się przyda.A tego złodzieja to pan puścił.- On się też przyda.Będzie uprzyjemniał czas Kulmerowi.- To prawda.Strasznie się odgrażał, gdy go wyprowadzałem przez bramę.Mniesię zdaje, że on wyciągnie z nich sporo pieniędzy.- Życzę mu powodzenia.Lepiej, żeby to robił, niż żeby okradał mieszkania.Pierwszy raz w życiu popieram szantaż.A szkoda ich - to zdolni ludzie.Ta historia z uwiedzioną żoną i z zemsta przez gramofon mogłaby figurować w najnowszej farsie.Nie podejrzewałem Kulmera o taka fantazje.A może to Jakubek taki utalentowany.- Ależ skąd, proszę pana, Jakubkowi przyszło do głowy przybrać nazwisko pana Kozienieckiego?- To jest także załatwienie rachunków.Stojący przy ścianie naprzeciw biurka zegar empirowy wybił godzinę dwunastą.- Teraz zaczyna się tragedia - rzekł, śmiejąc się szyderczo, Twardowski.Zarządził, żeby samochód zajechał przed pierwsza, a sam czekał na wiadomośćod Osieckiego.Zbliżała się pierwsza, a wiadomości nie było.Zaczął się już niecierpliwić.Wreszcie rozległ się dzwonek u drzwi, i wpadł zdyszany Osiecki.- Wszystko załatwione! - zawołał triumfująco.- Pan Czarnkowski znowu figuruje w hipotece jako właściciel Zbychowa.- Kto stawał z ramienia Kulmera?- On sam stanął.Widać rozmyślił się, wołał nie powiększać sobie kosztów.Ależ, panie, jaka to ruina! Gdzie się podział ten wielki, pyszny Kulmer! Quantum mutatus.A jakie żydzisko z niego wylazło!Twardowski podziwiał poetycki wybuch w spokojnym zazwyczaj Osieckim.Ten wszakże natychmiast wrócił do swej roli.- Koszty poniosłem zgodnie z danym mi przez pana poleceniem ze złożonej u mnie gotówki.Wynoszą one.- Pomówimy o tym później.Teraz się śpieszę - spóźniłem się na śniadanie.Osiecki pożegnał się i wyszedł z mina człowieka, który miał jedną z największychprzyjemności w swoim życiu.U Czarnkowskich czekano niecierpliwie.Jeszcze nie byli pewni, że sprawa dobrze się skończy, że stanie się ten cud, jak mówili.Tylko Wanda nie miała żadnych wątpliwości.- Będzie tak, jak on powiedział - mówiła spokojnie do ojca.Wszedł Twardowski, przepraszając za spóźnienie.- Wszystko dobrze - rzekł do Czarnkowskiego.- Jak to dobrze?-Pól godziny temu wrócił pan do księgi hipotecznej Zbychowa jako jego właściciel.Kulmer sam stanął u rejenta i akt podpisać.Czarnkowski zachwiał się na nogach, padł na fotel.- Co?.jak?.jak to się stało?.- Odsprzedał panu Zbychów, nie dostawszy ani grosza.Zapanowała cisza.Czarnkowski siedział w fotelu i plakat.- Chodzimy jeść! - zawołała Wanda wesoło.Pomogła matce się podnieść i poprowadziła ją do jadalni.Tam czekały kilka minut, bo Czarnkowski potrzebował sporo czasu na przyjęcie do siebie i na wyrażenie wdzięczności przyszłemu zięciowi.Gdy wchodzili, pani Czarnkowska utkwiła oczy pełne zachwytu w Twardowskiego i rzekła:- Bóg jest miłosierny! On się nami opiekuje, on nam pana przysłał.Wanda się dziwiła, dlaczego matka nie powiedziała zesłał.Ale Twardowski się nie dziwił: wiedział, że „on” to Alfred.Czarnkowski ciągłe był oszołomiony.Powtórzył parę razy, że nie może sobie wyobrazić, jakich sposobów Twardowski użył dla odebrania jego majątku.Musiał mu Twardowski wyłożyć cały przebieg sprawy od początku, od owej rozmowy, podsłuchanej w wagonie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl