[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To, co mówiłem, panie generale- Czy broń się znalazła?- Jeszcze nie.Ta osoba mogła ją zabrać ze sobą.- A kula?- Wystrzelona z rewolweru kaliber 22.- Czy policja znalazła może świadków, którzy widzieli tę osobę wchodzącą albo wychodzącą z mieszkania Dugonicza?- Nie znalazła, panie generale.Jestem w stałym kontakcie z inspektorem Weinbergerem, który obiecał powiadomić mnie natychmiast, gdyby napłynęły jakieś wiadomości w tej sprawie.Jak dotąd, nie ma żadnych.- Co za przeklęta nieudolność! Bardzo się pan myli sądząc, że zadowoli mnie takie prowadzenie sprawy! Każda pomyłka będzie pana drogo kosztować.Proszę mnie jednak powiadomić, jeśli nadejdą jakieś wieści! - ryknął Wencel, a potem dodał opryskliwie: - Jest pan wolny.Może pan odejść.Kapitan Kunze odnalazł rewolwer w fałdach ciężkiej adamaszkowej draperii, która tworzyła jakby turecki namiot w salonie Dugonicza.Policjanci przeszukujący uprzednio mieszkanie przeoczyli widać to miejsce.Kunze zajrzał tam, by się upewnić, czy nie zapodziała się czasem jakaś chusteczka albo szalik, co mogłoby zdradzić tożsamość damy.Ku swemu zdumieniu znalazł rewolwer, istne cacko z wygrawerowanym z boku napisem: „Z okazji urodzin od kochającego męża, Karla”.Upewniwszy się, że Wencel przebywa w budynku sądu, Kunze udał się do najbliższego urzędu pocztowego i stamtąd zatelefonował do mieszkania generała, prosząc do telefonu panią Wencel.- Mówi kapitan Kunze - rzekł do niej, chociaż po drugiej stronie linii zaległa nagle cisza.- Przepraszam, że niepokoją, ale mam u siebie pewien przedmiot należący do pani i chciałbym go zwrócić bez wywoływania niepotrzebnego zamieszania.W słuchawce cisza trwała parę sekund, po czym usłyszał wypowiedziane szeptem:- Po co?- Dla dobra zainteresowanych stron.- Kochany z pana człowiek! - wygruchała.Potem doleciał go urwany dźwięk ni to płaczu, ni to śmiechu.- Stawiam jednak pewien warunek - powiedział.- Proszę obiecać, że zaprzestanie pani od tej pory ćwiczeń na żywych obiektach.- Obiecuję - szepnęła.- Taką rzecz można popełnić tylko raz.- Więc mam pani słowo.Lepiej jednak będzie, jeśli odbierze pani ten drobiazg.Nie godzi się wyrzucać urodzinowych prezentów.Umówili się na spotkanie przy bramie parku Schönbrunn, w pobliżu domu Wenclów.Lili przyprowadzi z sobą białego szpica, jako alibi, na wypadek, gdyby ktoś ją zobaczył.Kunze zaś będzie miał przy sobie Trolla z tej samej przyczyny.- Nie muszę zapewniać, jak bardzo jestem panu wdzięczna - wyznała, kiedy ustalili już porę spotkania.Po czym spytała: - Jak się on miewa?- Znośnie, jak na taki stan rzeczy.Nogę ma w gipsie, ale lekarze są dobrej myśli.- Bardzo jest na mnie wściekły?- Dosyć.Ale to przecież zrozumiałe, prawda?Spotkali się o szarym zimowym zmierzchu pod nagimi drzewami, niczym dwoje psich przyjaciół, dzielnie znoszących mgłę przenikającą zimnem do szpiku kości.Nikogo nie było w pobliżu.W oddali jakaś opatulona ciepło kobieta prowadziła po zwarzonym mrozem trawniku dwa drżące z zimna foksteriery.Kiedy Troll obwąchiwał filuterną suczkę, z niebieską wstążką na obroży, Kunze witając się z Lili Wencel wsunął jej do ręki rewolwer, który zaraz powędrował do kieszeni jej fokowego futra.- Ogromnie panu dziękuję.Proszę mu powiedzieć, że go bardzo za to przepraszani Potaknął głową.- Dobrze, powiem.- Żałuję, że spudłowałam - dodała śmiejąc się.Potem wzięła szpica na smycz i odciągnęła od Trolla.ROZDZIAŁ CZTERNASTYPorucznik Xavier Vanini przechadzał się dróżką, biegnącą górą, nad torem kolejowym.Coś go nieustannie ciągnęło w to miejsce w dni przeklętych katzenjammerów.Czuł się mniej przygnębiony widząc, że jakieś pociągi odjeżdżają jednak z tej mieściny i że nie jest całkowicie i nieodwracalnie odcięty od reszty świata.Wiał zimny wiatr i porucznik drżał cały, co nie było dla niego nowiną, bo już od zeszłej jesieni nękały go nieustannie dreszcze.Zadarł głowę j.spojrzał z nienawiścią na ponure lutowe niebo.Od paru dni temperatura utrzymywała się powyżej zera i śnieg sprzed tygodnia zamienił się w breję.Rozciągał się przed nim węgierski krajobraz: płaska bezludna przestrzeń z nagimi drzewami i płatami szarobrązowych pól.Przyszedł mu na myśl widok słonecznego Quarnero i zatęsknił za nim aż do bólu.Urodził się w Trieście.Kiedy miał trzy lata, ojca, który był urzędnikiem celnym, przeniesiono do Fiume.Chłopiec wychowywał się w portowym mieście, dość ruchliwym, więc nie narzekał na nudę, ale też dość spokojnym, gdzie nie czyhało na niego żadne większe niebezpieczeństwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]