[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Modlitwa do elektronicznego dobroczyńcyÓw uginający się pod brzemieniem trosk obywatel USA dostąpił tego szczęścia, że z jasnego nieba spadł na niego prawdziwy deszcz nieoczekiwanych dobrodziejstw, których dawcą był komputer.Kiedy na ekranie bankomatu umieszczonego w ścianie filii jego banku pojawił się komunikat, że majątek Powersa stopniał do rozmiarów dokładnie 1,17 dolara, nieszczęśnik poczuł się parszywie.Zrozpaczony padł na kolana i żarliwie modlił się o pieniądze.Kilka minut później stan jego konta urósł do 281 dolarów.Natychmiast więc ze zdwojoną gorliwością zaczął kontynuować modlitwę.Wkrótce na ekranie ukazała się suma 6000 dolarów.Nie zważając na dziwne spojrzenia przechodniów, Powers przez pełną godzinę zanosił błagania do swojego elektronicznego dobroczyńcy.Po jej upływie przecierał oczy -z bolącymi kolanami -patrząc na ekran: widniał tam aktualny stan jego konta: 4,4 miliona dolarów!Obdarowany nie tracił czasu na zadawanie zbędnych pytań, tylko korzystał z okazji.Przypisywał niebieskim mocom odpowiedzialność za deszcz pieniędzy -i ochoczo je inkasował.Z radością zaczął podejmować pieniądze z konta.Zaledwie jednak zdążył wypłacić nędzne 2000 dolarów, kiedy ktoś w filii banku [ zwrócił na to uwagę i pociągnął za hamulec awaryjny.Bankomat połknął kartę Powersa.Takie działanie wzbudziło święte oburzenie u pozbawionego w ten sposób "daru" klienta banku.Z optymizmem, z jakim zapewne można się spotkać jedynie w USA, w kraju nieograniczonych możliwości, Powers wystąpił na drogę sądową z roszczeniem o wydanie mu "reszty jego należności" w kwocie 4398000 dolarów.-Te pieniądze są moje -powiedział, będąc całkowicie przekonany o swojej racji.-Modliłem się o nie i zostałem wysłuchany.Mimo skrupulatnego dochodzenia, nie stwierdzono oszustwa, dlatego też linia obrony, którą obrał pełnomocnik banku, została poważnie zachwiana.Prawnicy uważają, że możliwe jest wygranie sprawy przez powoda.Jeśli weźmiemy pod uwagę oryginalne dla Europejczyków decyzje amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, jak również chrześcijański fundamentalizm w USA, to wynik procesu faktycznie wyda się niepewny.Pewien adwokat powiedział cynicznie:-Bank prawdopodobnie wygra tylko wtedy, gdy uda mu się dowieść, że Bóg nie istnieje.Jakie możemy wysnuć z tej historii wnioski, które by nie dotyczyły amerykańskiego stylu życia? Czy mamy tu do czynienia z nowym punktem kulminacyjnym w stosunkach między człowiekiem a myślącą maszyną? Raczej nie.Czy u Powersa występują zdolności PSI? To już bardziej prawdopodobne, choć faktem jest, że ani wcześniej, ani później nie przejawiał nigdy takich talentów, a nieraz bywał w rozpaczliwym położeniu.Dolary "spadające z nieba" są jedyną paranormalną sytuacją w życiu Powersa.Zmieńmy punkt widzenia, abstrahując od Powersa i pozostałych osób, które miały do czynienia z "opętanymi komputerami".Popatrzmy na zjawiska tego rodzaju jak na dziwaczny figiel, rezultat działania tajemniczych mocy sprawczych znikąd, a wtedy elementy układanki będą do siebie o wiele lepiej pasowały.Jeśli ktoś uzna te rozważania za nazbyt absurdalne, sądząc, że naginamy tu do naszych potrzeb rzadkie odosobnione przypadki i przeceniamy ich znaczenie, będzie się mylił.Komputerowe opętanieSamowolnych pecetów jest całe mnóstwo.Ich występowanie jest tak nagminnym zjawiskiem, że przecież praktyczni Amerykanie utworzyli służbę informacyjną zajmującą się przypadkami opętania komputerowego, która nie może narzekać na brak klienteli.Często z powodu jej przeciążenia na uzyskanie informacji trzeba czekać kilka dni.Zapotrzebowanie na te usługi jest tak wielkie, że mogą wkrótce powstać dalsze przedsiębiorstwa tego rodzaju (o ile już nie powstały).Jednak nie tylko komercjalne przedsiębiorstwa usługowe zajęły się krnąbrnymi skomplikowanymi urządzeniami, także wyższe uczelnie dostrzegają ten problem.Już w roku 1979 w School of Engineering and Applied Science na Uniwersytecie Princeton powołano do życia pod kierunkiem dziekana Roberta Jahna program nazwany PEAR (Princeton Engineering Anomalies Research).Celem eksperymentów było zbadanie podatności urządzeń technicznych, zwłaszcza systemów elektronicznych na trudne do zrozumienia oddziaływania.W trakcie doświadczeń zmienił się kierunek poszukiwań.W ten sposób czcigodny Instytut, w którego audytoriach rozbrzmiewały głosy takich gigantów nauki, jak Albert Einstein, został siedzibą grupy badawczej, która bardziej by pasowała do wspomnianego Uniwersytetu Duke, gdzie badania PSI są na porządku dziennym.PSI albo nie PSI, oto jest pytanie.Odpowiedź na nie mogłaby mieć znaczenie także dla naszego rozumowania.Zaczekajmy więc.Pierwsze serie doświadczeń można było nazwać wprost klasycznymi: generator zdarzeń losowych wytwarzał impulsy elektryczne, podczas gdy poddawane próbom siedzące w pewnym oddaleniu osoby miały za zadanie wywierać na nie wpływ psychiczny.Wszystko odbywało się w niewymuszonej atmosferze i do uznania uczestników pozostawiono, czy i kiedy wykażą aktywność.W tej pierwszej rundzie przeprowadzono 250 000 prób z udziałem trzydziestu trzech badanych, uzyskując wynik o około 10% różniący się od przewidywanego metodami statystycznymi.Drugi eksperyment nie należał już do sfery elektroniki, ale I makrokosmosu i mechaniki.Osoby poddawane doświadczeniu i były oddzielone szklaną szybą od urządzenia, które nieustannie wyrzucało z siebie deszcz 9000 styropianowych piłeczek.Kulki te musiały sobie szukać drogi w lesie 330 palików z tworzywa sztucznego, zanim w końcu lądowały w 19 pojemnikach -układ przypominający flippery, a jeszcze bardziej maszynę do losowania liczb lotto.Dopóki nikt nie ingerował w przebieg zdarzeń, kuleczki układały się zgodnie z prawami przypadku, tak że większość z nich trafiała do przedziału środkowego.Jeśli jednak osoby biorące udział w doświadczeniu przyciskały nosy do szyby i starały się, jak wymagał tego eksperymentator, kierować kulki w prawo lub lewo, to przy tysiąckrotnym powtórzeniu doświadczenia, w którym brały udział 22 osoby, uzyskano wyniki odbiegające od przeciętnych statystycznych wartości o 10-20%, co było wielce znamienne [ Pobierz całość w formacie PDF ]