[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dorregaray pobladl, ale nie poruszyl sie.Widzial - jak i wszyscy - morgenstern lancuchowy nalokciowej dlugosci trzonku trzymany przez Niszczuke w nisko opuszczonej dloni.Wiedzial - jaki wszyscy - ze czas, potrzebny na rzucenie zaklecia jest nierównie dluzszy od czasu, jakipotrzebny bedzie Niszczuce na rozwalenie mu glowy na cwierci.- No - powiedzial Boholt.- A teraz odejdzcie grzecznie na bok, prosze waszmosci.A jesliprzyjdzie ci ochota znowu otworzyc gebe, to predko wetknij sobie w nia wiechec trawy.Bo jeslijeszcze raz uslysze twoje stekania, to mnie popamietasz.Boholt odwrócil sie, zatarl dlonie.- No, Niszczuka, Zdzieblarz, do roboty, bo nam gad w koncu ucieknie.- Nie wyglada, zeby on mial zamiar uciekac - powiedzial Jaskier obserwujacy przedpole.-Patrzcie no na niego.Zloty smok, siedzacy na pagórku, ziewnal, zadarl glowe, zamachal skrzydlami, smagnal ziemieogonem.- Królu Niedamirze i wy, rycerze! - zaryczal rykiem brzmiacym jak mosiezna traba.- Jestemsmok Villentretenmerth! Jak widze, nie ze wszystkim zatrzymala was lawina, która to ja, niechwalacy sie, spuscilem wam na glowy.Dotarliscie az tutaj.Jak wiecie, z doliny tej sa tylko trzywyjscia.Na wschód, ku Holopolu, i na zachód, ku Caingorn.I z tych dróg mozecie skorzystac.Pólnocnym wawozem, panowie, nie pójdziecie, bo ja, Villentretenmerth, zabraniam wam tego.Jesli zas ktos mego zakazu respektowac nie zechce, wyzywam go oto na bój, na honorowy,rycerski pojedynek.Na bron konwencjonalna, bez czarów, bez ziania ogniem.Walka do pelnejkapitulacji jednej ze stron.Czekam odpowiedzi przez herolda waszego, jak kaze zwyczaj!Wszyscy stali otworzywszy szeroko usta.- On gada! - sapnal Boholt.- Niebywale!- I do tego strasznie madrze - rzekl Yarpen Zigrin.- Czy ktos wie, co to jest bron konfesjonalna?- Zwykla, niemagiczna - powiedziala Yennefer marszczac brwi.- Mnie jednak zastanawia cosinnego.Nie mozna mówic artykulowanie, majac rozwidlony jezyk.Lajdak uzywa telepatii.Uwazajcie, to dziala w obie strony.Moze czytac wasze mysli.- Co on, zglupial ze szczetem, czy jak? - zdenerwowal sie Kennet Zdzieblarz.- Honorowypojedynek? Z glupim gadem? A takiego! Idziemy na niego kupa! W kupie sila!- Nie.Obejrzeli sie.Eyck z Denesle, juz na koniu, w pelnej zbroi, z kopia osadzona przy strzemieniu, prezentowal sieduzo lepiej niz na piechote.Spod podniesionej zaslony helmu gorzaly zgoraczkowane oczy,bielala blada twarz.- Nie, panie Kennet - powtórzyl rycerz.- Chyba, ze po moim trupie.Nie dopuszcze, by obrazanow mojej obecnosci honor rycerski.Kto odwazy sie zlamac zasady honorowego pojedynku.Eyck mówil coraz glosniej, egzaltowany glos lamal mu sie i drzal z podniecenia.-.kto zniewazy honor, zniewazy i mnie, i krew jego lub moja poplynie na te umeczona ziemie.Bestia zada pojedynku? Dobrze wiec! Niechaj herold otrabi moje imie! Niech zadecyduje sadbogów! Za smokiem sila klów i pazurów, i piekielna zlosc, a za mna.- Co za kretyn - mruknal Yarpen Zigrin.-.za mna prawosc, za mna wiara, za mna lzy dziewic, które ten gad.- Skoncz, Eyck, bo rzygac sie chce! - wrzasnal Boholt.- Dalej, w pole! Bierz sie za smoka,zamiast gadac!- Ej, Boholt, zaczekaj - rzekl nagle krasnolud, szarpiac brode.- Zapomniales o umowie? JesliEyck polozy gadzine, wezmie polowe.- Eyck nic nie wezmie - wyszczerzyl zeby Boholt.- Znam go.Jemu wystarczy, jesli Jaskier ulozyo nim piosenke.- Cisza! - oznajmil Gyllenstiern.- Niech tak bedzie.Przeciwko smokowi wystapi prawy rycerzbledny, Eyck z Denesle, walczacy w barwach Caingorn jako kopia i miecz króla Niedamira.Takajest królewska decyzja!- No i masz - zgrzytnal zebami Yarpen Zigrin.- Kopia i miecz Niedamira.Zalatwil nascaingornski królik.I co teraz?- Nic - Boholt splunal.- Nie chcesz chyba zadzierac z Eyckiem, Yarpen? On gada glupio, alejesli juz wlazl na konia i podniecil sie, to lepiej schodzic mu z drogi.Niech idzie, zaraza, i niechzalatwi smoka.A potem sie zobaczy.- Kto bedzie heroldem? - spytal Jaskier.- Smok chcial herolda.Moze ja?- Nie.To nie piosenki spiewac, Jaskier - zmarszczyl sie Boholt.- Heroldem niech bedzie YarpenZigrin.Ma glos jak buhaj.- Dobra, co mi tam - rzekl Yarpen.- Dawajcie mi tu chorazego ze znakiem, zeby wszystko bylojak nalezy.- Tylko grzecznie mówcie, panie krasnoludzie.I dwornie - upomnial Gyllenstiern.- Nie uczcie mnie jak gadac - krasnolud dumnie wypial brzuch.- Chodzilem w poselstwa juzwtedy, kiedy wy jeszczescie na chleb mówili: "bep", a na muchy: "tapty".Smok w dalszym ciagu spokojnie siedzial na pagórku, wesolo machajac ogonem.Krasnoludwdrapal sie na najwiekszy glaz, odchrzaknal i splunal.- Hej, ty tam! - zaryczal, biorac sie pod boki.- Smoku chedozony! Sluchaj, co ci rzeknie herold!Znaczy sie ja! Jako pierwszy honorowo wezmie sie za ciebie obledny rycerz Eyck z Denesle! Iwrazi ci kopie w kaldun, wedle swietego zwyczaju, na pohybel tobie, a na radosc biednymdziewicom i królowi Niedamirowi! Walka ma byc honorowa i wedle prawa, ziac ogniem nie lza,a jeno konfesjonalnie lupic jeden drugiego, dopokad ten drugi ducha nie wyzionie albo niezemrze! Czego ci zyczymy z duszy, serca! Pojales, smoku?Smok ziewnal, zamachal skrzydlami, a potem, przypadlszy do ziemi, szybko zlazl z pagóra narówny teren.- Pojalem, cny heroldzie! - odryczal.- Niech tedy wystapi w pole szlachetny Eyck z Denesle.Jam gotów!- Istne jaselki - Boholt splunal, ponurym wzrokiem odprowadzajac Eycka, stepa wyjezdzajacegozza bariery glazów.- Cholerna kupa smiechu.- Zamknij jadaczke, Boholt - krzyknal Jaskier zacierajac rece.- Patrz, Eyck idzie do szarzy!Psiakrew, ale bedzie piekna ballada!- Hurra! Wiwat Eyck! - krzyknal ktos z grupy luczników Niedamira.- A ja - odezwal sie ponuro Kozojed - ja bym go jednak dla pewnosci napchal siarka.Eyck, juz w polu, odsalutowal smokowi uniesiona kopia, zatrzasnal zaslone helmu i uderzylkonia ostrogami.- No, no - powiedzial krasnolud.- Glupi to on moze jest, ale na szarzowaniu faktycznie sie zna.Patrzcie tylko!Eyck, schylony, zaparty w siodle, znizyl kopie w pelnym galopie.Smok, wbrew oczekiwaniomGeralta, nie odskoczyl, nie ruszyl pólkolem, ale przyplaszczony do ziemi, popedzil prosto naatakujacego rycerza.- Bij go! Bij, Eyck! - wrzasnal Yarpen.Eyck, choc niesiony galopem, nie uderzyl na wprost, na oslep.W ostatniej chwili zmienilzwinnie kierunek, przerzucil kopie nad konskim lbem.Przelatujac obok smoka, z calej mocypchnal, stajac w strzemionach.Wszyscy wrzasneli jednym glosem.Geralt nie przylaczyl sie dochóru.Smok uniknal pchniecia w delikatnym, zwinnym, pelnym gracji obrocie i zwijajac sie jak zywa,zlota wstega, blyskawicznie, ale miekko, iscie po kociemu, siegnal lapa pod brzuch konia [ Pobierz całość w formacie PDF ]