[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W trakcie jej trwania Galain podszedł do Martina i Aruthy.– Baru będzie żył.Nasz uzdrowiciel jest zdumiony.Twierdzi, że to najtwardszy człowiek, jakiego kiedykolwiek widział.– Ile czasu minie, zanim będzie mógł wstać? – spytał Arutha.– Sporo.Będziecie musieli zostawić go u nas.Właściwie to powinien dawno umrzeć.Stracił wiele krwi.Odniósł kilka bardzo głębokich ran.Murad prawie zmiażdżył mu kręgosłup i tchawicę.– Mimo to będzie jak nowo narodzony – dopowiedział Roald z drugiej strony stołu.– Gdy tylko wrócę do Carline, obiecam jej uroczyście, że nigdy już nie opuszczę domu – dorzucił Laurie.Jimmy podszedł bliżej i usiadł obok Aruthy.– Jak na kogoś, kto dokonał rzeczy niemożliwej, wyglądasz ponuro, panie.Myślałem, że będziesz się śmiał i radował.Arutha zdobył się na słaby uśmiech.– Nic z tego, dopóki Anita nie wyzdrowieje.– Kiedy wracamy?– Rano wyruszamy do Crydee.Elfy dadzą nam eskortę aż na miejsce.Potem popłyniemy statkiem do Krondoru.Powinniśmy zdążyć akurat na święto Banapis.Jeżeli Murmandamus nie znajdzie mnie za pomocą swej magii, podróż okrętem powinna być bezpieczna.Chyba że wolisz jechać konno, tak jak przybyliśmy?– Raczej nie.Mogą się tu kręcić jacyś inni Czarni Zabójcy.Wolę już utonąć, niż znowu się na nich nadziać.Brrr.nigdy więcej.– Miło będzie znowu ujrzeć Crydee.Czeka mnie tam dużo roboty.Trzeba wszystko doprowadzić do jako takiego stanu.Stary Samuel, zarządzając naszymi ziemiami, pewnie rwie codziennie włosy z głowy, choć jestem pewien, że w czasie mej nieobecności baron Bellamy spisał się na medal i wszystko jest w porządku.Ale to nie zmienia faktu, że przed wyjazdem czeka nas wiele roboty.– Przed wyjazdem? Dokąd? – spytał zdziwiony Arutha.Martin spojrzał na niego z miną niewiniątka.– Jak to dokąd? Do Krondoru oczywiście.– Jego spojrzenie powędrowało ku północy, a myśl powtórzyła bezgłośnym echem to, co od dawna nurtowało brata.Gdzieś tam, wysoko w górach był Murmandamus.Czekało ich nieuniknione starcie.Sprawa nie została załatwiona.To zaledwie pierwsza potyczka.Wraz ze śmiercią Murada siły ciemności utraciły swego kapitana, uciekły w popłochu, ale przetrwały.Kiedyś jednak powrócą.Jeśli nie jutro, to innego dnia, ale wrócą z pewnością.Arutha spojrzał na Jimmy'ego.– Jimmy, w czasie wyprawy wykazałeś się wielkim sprytem i odwagą.Uczyniłeś o wiele więcej, niż można było wymagać czy oczekiwać od młodego szlachcica.Jakiej chcesz nagrody? Mów śmiało.Chłopak odgryzł potężny kawał mięsa z żebra łosia.– No cóż, panie – powiedział z pełnymi ustami – o ile pamiętam, nadal potrzebujesz „pomniejszego” księcia miasta Krondor.KONTYNUACJAJeźdźcy zatrzymali konie.Wpatrywali się w niebotyczne szczyty Wysokiej Ściany, które znaczyły granice ich ziem.Dwunastu jeźdźców przez dwa tygodnie przedzierało się przez górskie pustkowia.Teraz wspięli się już ponad linię lasu i weszli na obszary, do których nie docierały zazwyczaj stałe patrole Tsuranich.Znalezienie przełęczy, przez którą posuwali się z trudem, zajęło im kilka dni.Szukali czegoś, czego od wieków nie szukał żaden Tsurani, drogi przez Wysoką Ścianę do północnej tundry.W górach panował chłód.Dla tych Tsuranich, którzy w czasie wojny nie służyli na Midkemii, było to zupełnie nowe doświadczenie.Dla młodszych żołnierzy Gwardii Domu Shinzawai zimno było dziwnym zjawiskiem, budziło w nich lęk.Nie okazywali jednak tego po sobie.Czasem tylko ten czy ów bezwiednie owijał się szczelniej długim płaszczem, nie spuszczając wzroku z dziwnej bieli na szczytach, które ciągle jeszcze wznosiły się o kilkaset metrów nad nimi.Byli w końcu Tsuranimi.Pug nadal miał na sobie czarne szaty Wielkiego.Spojrzał na swojego towarzysza.– Chyba już niedaleko, Hokanu.Młody oficer kiwnął głową i przynaglił swój oddział.Od wielu tygodni młodszy syn pana Shinzawai eskortował Wielkiego daleko poza północne granice Imperium.Żołnierze jego oddziału zostali przez niego wybrani osobiście i po indywidualnych rozmowach.Po wielu próbach przeszli dodatkowe testy, patrolując różne tereny Imperium Tsuranuanni.Potem wyruszyli w drogę i posuwali się w górę rzeki Gagajin aż do jej źródeł, czyli wysokogórskiego, bezimiennego jeziorka.Powyżej rozciągały się dzikie i skaliste tereny między Imperium a północną tundrą, na których poza wędrownymi Thunami nie było żywej duszy.Mimo obecności Wielkiego Hokanu czuł się niepewnie.Gdyby po opuszczeniu skalistego terenu natknęli się na wędrowne plemię Thunów, mieliby do czynienia z liczną strażą boczną, złożoną przeważnie z młodocianych wojowników szukających byle pretekstu, aby zdobyć trofeum w postaci głowy Tsuraniego.Szlak skręcił i przed ich oczami pojawiło się wąskie obniżenie terenu, które pozwalało rzucić okiem na rozciągające się dalej ziemie.Po raz pierwszy w życiu mieli okazję ujrzeć i podziwiać bezkresną połać tundry.Daleko, tuż nad horyzontem majaczyła biała bariera.– Co to jest? – spytał Pug.Hokanu z nieprzeniknioną twarzą wzruszył ramionami.– Nie wiem, Wielki.Pewnie następny łańcuch górski.Albo to, o czym wspomniałeś, ściana lodu.– Lodowiec.– Wszystko jedno.Ważne, że leży na północy, gdzie jak mówiłeś, mogą się znajdować Obserwatorzy.Pug obejrzał się na dziesięciu milczących jeźdźców.– Jak myślisz, jak to daleko stąd? Hokanu parsknął śmiechem.– Ponad miesiąc drogi, nie biorąc pod uwagę uzupełniania zapasów żywności.Trzeba będzie robić popasy, aby polować.– Nie podejrzewam, aby było tam dużo zwierzyny.– Jest jej więcej, niż się może wydawać, Wielki.Thuny.każdej zimy próbują dotrzeć poza południowy łańcuch górski, na ziemie, które od ponad tysiąca lat pozostają pod naszym panowaniem, a które oni tradycyjnie uważają za swoją własność.Nie udaje im się, a jednak jakoś przeżywają tu zimy.Ci z nas, którzy zimowali w twoim kraju, dobrze wiedzą, jak zdobywać pożywienie w terenie pokrytym śniegiem.Gdy zejdziemy poniżej linii lasu, pojawią się zwierzęta podobne do waszych królików i płowa zwierzyna.Jakoś przetrwamy.Pug rozważał rysujące się przed nim alternatywy.Przez dłuższy czas panowała cisza.– Chyba nie, Hokanu.Może masz rację, ale jeśli to, co mam nadzieję tam odnaleźć, okaże się tylko legendą, wtedy cała wyprawa będzie na nic.Posługując się sztuką magiczną, mogę powrócić do domu twego ojca.Może udałoby się zabrać kilku twoich ludzi, najwyżej trzech czy czterech.A co z resztą? Nie, wydaje mi się, iż nastał czas rozstania.Hokanu zaprotestował.Jego ojciec nakazał mu, aby chronił Puga, ale z drugiej strony Pug nosił przecież czarną szatę.– Twoja wola, Wielki – powiedział po chwili.Dał znak swoim ludziom.– Dajcie połowę zapasów żywności.– Ponownie zwrócił się do Puga.– Wystarczy na kilka dni, jeśli będziesz jadł oszczędnie.– Całą żywność spakowano teraz w dwa wielkie wory, które umocowano za siodłem Puga.Hokanu dał znak swoim ludziom, aby poczekali, a sam odjechał z Pugiem kawałek na bok.– Wielki, myślałem wiele o ostrzeżeniu, które nam przywiozłeś, i o twojej wyprawie w poszukiwaniu odpowiedzi.– Hokanu mówił powoli zacinając się, jakby mówienie o sobie samym sprawiało mu wielką trudność.– Wywarłeś na moją rodzinę ogromny wpływ, chociaż jak sam wiesz, jego skutki nie zawsze były dobre [ Pobierz całość w formacie PDF ]