[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wygląda to dość obiecująco.Możesz dostać się za ten wielki dom? Moglibyśmy schować się w jego cieniu.Może Rolth nie potrafił wydobyć z szalupy tej szybkości, o jakiej był zdolny Fylh, lecz jego ostrożność bardziej się raz Pfzydawała, niż beztroskie lekceważenie praw grawitacji przez Trystianina.Lądowanie zabrało mu pięć minut starannego manewrowania, lecz zdołał umieścić pojazd w samym centrum cienia, który wskazał mu Kartr.Nie wysiedli od razu, lecz obserwowali teren w poszukiwaniu robotów i innych ruchomych obiektów stanowiących potencjalne zagrożenie.- Miasto - Rolth nie bał się mówić banałów - nie jest najlepszym miejscem do zabawy w chowanego.Jestem pewien, że ktoś mnie obserwuje.Może stamtąd - kciukiem wskazał na rząd zaciemnionych okien wychodzących na dziedziniec, na którym wylądowali.Kartr doskonale znał to uczucie, wrażenie, że jest się obserwowanym przez wiele oczu, jednak jego zmysły mówiły mu, że to nieprawda.- Nie ma tam nic żywego - nawet robotów.Opuścili szalupę, po czym podbiegli pod ścianę najbliższego budynku, trzymając się cienia.Rolth przesunął palce po chropowatej ścianie.- Bardzo stara.Czuję erozję.- A światła? Jak długo mogą się świecić? - zastanawiał się na głos sierżant.- Spytaj swego przyjaciela z Arcturusa.Może to on je włączył po przybyciu.Kto wie?Budynki, które mijali pozbawione były zbędnych ornamentów.Ściany były funkcjonalnie gładkie, jednak harmonijna całość, w jaką łączył się cały układ architektoniczny wskazywał na to, że był wytworem cywilizacji potrafiącej uznać wagę jednolitości organizmu miejskiego, zamiast traktować go jako zbiór niezależnych jednostek.Jak dotąd Kartr nie dostrzegł żadnych napisów na budowlach.Błękitna latarka Roltha rytmicznie omiatała drogę przed, nimi.Kiedy zdecydowali się wycofać, wystarczyło, że na moment skierował jej światło za siebie, a od razu rozświetlały się markery znaczące trasę, którą już przeszli.Zwiadowcy zatoczyli półkole wokół trzech budynków otaczających dziedziniec, na którym umieścili szalupę.Wydostali się na teren, gdzie stopy zapadły się niemal do kostek w nieznanym gruncie.Stary chodnik porastała gruba murawa krótkolistnej, twardej trawy.Pół przecznicy przed nimi, z zagłębienia między dwoma domami, lśniło tęczowe światło.Zbliżali się do niego ostrożnie i stwierdzili, iż jest to fontanna bryzgająca światłem i wodą.Woda ta znikała w głębokim basenie z wyszczerbieniem na krawędzi, przez które swobodnie wypływała na zewnątrz, wymywając wąski kanalik w zakurzonym chodniku, niknący w okratowanym otworze przy krawężniku.- Nikogo tu nie ma - szepnął Kartr.Nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego szeptał, jednak uczucie, iż byli obserwowani, przeważyło.Nawet w głębokim cieniu rzucanym przez otaczające ich budynki, skradali się chyłkiem pod murami, bojąc się zbudzić - co? - nie wiedzieli.Przy fontannie pierwszy raz ośmielili się opuścić cień i podeszli do jej basenu.Przez rozbryzgiwaną wodę i jej blask zobaczyli centralną kolumnę fontanny.Na jej szczycie stała jakaś figura - większa od normalnych rozmiarów człowieka, chyba że mieszkańcy tej ziemi byli gigantami.Nie wykonano jej ze znanego im kamienia, lecz z białego, świetlistego materiału, na którym czas nie pozostawił swego śladu.Kiedy zobaczyli ją w całej okazałości, przystanęli zdumieni.Była to postać dziewczyny.Uniosła ramiona nad głową, a grzywa gęstych włosów swobodnie opływała jej zgrabną sylwetkę.W dłoniach dzierżyła doskonale znany im symbol - pięcioramienną gwiazdę.To z jej wierzchołków tryskała woda.Dziewczyna nie była Bemmy - była równie ludzka Jak oni.- To Ionate - Duch Źródlanego Deszczu - Kartr wegnał w głąb swej pamięci przywołując starą legendę, zapamiętaną z dzieciństwa spędzonego na nie istniejącej już Planecie.- Nie, to przecież Xyti Mrozu! - Rolth także miał swe wspomnienia wywodzące się z mroźnej i ciemnej planety.Przez sekundę patrzyli sobie w oczy niemal z gniewem, aż roześmiali się.- To mogą być obie naraz albo żadna z nich - zasugerował Rolth.- Ci ludzie mogli mieć swoje własne duchy piękna.Jedno jest pewne: sądząc po jej włosach i oczach, na pewno nie pochodzi z Falthar.Natomiast patrząc na jej uszy, nie można stwierdzić, że jest twoją krewną.- Tylko dlaczego wydaje się tak znajoma? I ta gwiazda…- To pospolity symbol - widziałeś go setki razy, na setkach najróżniejszych światów.Nie, to ja mam rację.Ona jest ideałem piękna, o czym sami możemy się przekonać, nawet jeśli to tylko wytwór wyobraźni jej twórcy.Dość niechętnie opuszczali dziedziniec z fontanną i przeszli na szeroką aleję prowadzącą prosto do centrum miasta.Raz po raz trafiali na nieprzetłumaczalne napisy pojawiające się w powietrzu przed budynkami, które mijali [ Pobierz całość w formacie PDF ]