[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.o, mam: uformować milicję w obronie miasta.- Co to znaczy? - zapytała Angua.- Milicja.- zastanowił się sierżant Colon.- Chwileczkę! Nie możecie tego zrobić! - zaprotestował Muldoon.- To nonsens!- Takie jest prawo.Nie zostało cofnięte.- Nigdy nie mieliśmy milicji! Nigdy nie była potrzebna!- Aż do dzisiaj, jak sądzę.- Posłuchajcie.- Muldoon uspokoił się trochę.- Chodźcie ze mną do pałacu.Jesteście strażnikami.- I będziemy bronić miasta - zapewnił go Marchewa.***Rzeka ludzi sunęła przed komendą nocnej straży.Marchewa zatrzymał jakąś parę - prostym manewrem wyciągnięcia ręki.- Pan Poppley, prawda? - powiedział.-Jak tam interesy w handlu spożywczym? Witam, pani Poppley.- Nie słyszałeś? - spytał zdenerwowany Poppley.- Trolle podpaliły pałac.Podążył wzrokiem za spojrzeniem Marchewy, wzdłuż Broad-Wayu aż do miejsca, gdzie wyrastała przysadzista bryła pałacu.Rozszalałe płomienie jakoś nie jarzyły się w oknach.- Coś podobnego - powiedział Marchewa.- A bandy krasnoludów rozbijają okna i wszystko - dodał sklepikarz.- Nawet pies nie jest bezpieczny!- Nie wolno ich spuszczać z oka - mruknął Cuddy.Sklepikarz przyjrzał mu się z zainteresowaniem.- Jesteś krasnoludem? - spytał.- Niesamowite! Jak ludzie to robią? - zdumiał się Cuddy.- W każdym razie ja się stąd wynoszę.Nie chcę patrzeć, jak te małe demony używają przemocy wobec pani Poppley.Wiecie przecież, co mówią o krasnoludach!Strażnicy przyglądali się niepewnie, jak oboje znikają w tłumie uciekinierów.- Ja na przykład nie wiem - stwierdził Cuddy, nie zwracając się do nikogo konkretnego.- Co takiego mówią o krasnoludach?Marchewa zatrzymał człowieka pchającego wózek.- Czy szanowny pan zechciałby mi wyjaśnić, co się dzieje? - zapytał.- To nie jest szanowny pan, to Gardło! - zawołał Colon.- I patrzcie tylko, jaki ma kolor!- Czy powinien się tak błyszczeć? - zdziwił się Detrytus.- Świetnie się czuję! Doskonale! - zapewnił Dibbler.- Ha! Tyle zostało ze skarg zawistników na jakość mojego towaru!- Co się dzieje, Gardło? - zapytał Colon.- Mówią.- zaczął zielony na twarzy Dibbler.- Kto mówi? - przerwał mu Marchewa.- Oni mówią - odparł Dibbler.- No wiecie.Oni.Wszyscy.Mówią, że trolle zabiły kogoś przy Siostrach Doiły, a krasnoludy rozbiły całonocną garncarnię trolla Kreduły i zwaliły Mosiężny Most, i.Marchewa spojrzał w dół ulicy.- Przecież właśnie pan przeszedł przez Mosiężny Most - zauważył.- Tak, ale.tak mówią.- Rozumiem.- A czy nie wspomnieli przypadkiem.może mimochodem.czegoś jeszcze na temat krasnoludów? - zainteresował się Cuddy.- Myślę, że trzeba będzie zamienić kilka słów z dzienną rotą na temat aresztowania Węglarza - oznajmił Marchewa.- Nie mamy broni - przypomniał Colon.- Jestem pewien, że Węglarz nie ma nic wspólnego z zabójstwem Młotokuja.Jesteśmy uzbrojeni w prawdę.Co może nas powstrzymać, jeśli prawda jest naszą bronią?- Na przykład bełt z kuszy by mógł.Na przykład gdyby wbił ci się w oko i wyszedł z tyłu głowy.- Zgoda, sierżancie - ustąpił Marchewa.- Gdzie zatem możemy znaleźć dodatkową broń?***Budynek Arsenału wyrastał na tle zachodzącego słońca.Trochę dziwne było istnienie arsenału w mieście, które do pokonania wroga wykorzystywało podstęp, przekupstwo i asymilację.Jak jednak wyjaśnił sierżant Colon, kiedy już wygrało się broń od najeźdźców, gdzieś trzeba ją trzymać.Marchewa zastukał do drzwi.Po chwili usłyszeli kroki i uchyliło się małe okienko.- Tak? - zabrzmiał podejrzliwy głos.- Kapral Marchewa, milicja miejska.- Nigdy nie słyszałem.Wynocha.Klapka się zatrzasnęła.Marchewa usłyszał parsknięcie Nobby’ego.Uderzył pięścią w drzwi.- Słucham?- Jestem kapral Marchewa.- Klapka poruszyła się, ale trafiła na wciśniętą w otwór pałkę Marchewy.- I przyszedłem pobrać uzbrojenie dla moich ludzi.- Tak? Z czyjego upoważnienia?- Co? Przecież.Pałka została wypchnięta i klapka wskoczyła na miejsce.- Przepraszam.- Kapral Nobbs przecisnął się do przodu.- Byłem już kiedyś tutaj.mniej więcej.Kopnął drzwi okutym butem, znanym i budzącym lęk wszędzie tam, gdzie ludzie leżeli na podłodze i nie mogli się bronić.Trzask!- Mówiłem już, żebyście.- Kontrola - powiedział Nobby.Na chwilę zapadła cisza.- Co?- W celu przeprowadzenia remanentu.- Gdzie masz upo.- Co? Co? Pyta o upoważnienie.- Nobby uśmiechnął się do kolegów.- Trzyma mnie tu pod drzwiami, a tymczasem jego wspólnicy mogą wyskoczyć tylnym wyjściem i przynieść wszystko z lombardu, tak?- Ja nig.- Jasne, a potem spróbuje tej starej sztuczki z tysiącem mieczy, zgadłem? Pięćdziesiąt skrzyń jedna na drugiej, ale okazuje się, że dolne czterdzieści jest pełne kamieni?- Ja.- Jak się pan nazywa?- Ja.- Proszę natychmiast otworzyć drzwi!Klapka się zamknęła.Potem zabrzmiał stuk rygli odsuwanych przez kogoś, kto wcale nie jest pewien, czy to dobry pomysł, i ma zamiar za moment zadać kilka pytań.- Masz przy sobie kawałek papieru, Fred? Szybko!- Tak, ale.- Jakikolwiek papier.Już!Colon pogrzebał nerwowo w kieszeni, po czym wręczył Nobby’emu rachunek ze sklepu.Drzwi właśnie się otworzyły.Nobby wkroczył dumnie, zmuszając człowieka wewnątrz, by wycofywał się tyłem.- Nie uciekać! - huknął.- Nie znalazłem żadnych nieprawidłowości.- Nie ucie.-.na razie!!!Marchewa miał dość czasu, by pochwycić wizję wielkiej hali pełnej skomplikowanych cieni.Poza człowiekiem, który im otworzył, chyba grubszym od Golona, była tu jeszcze dwójka trolli, która obracała koło szlifierskie.Wydarzenia w mieście nie zdołały przeniknąć grubych murów.- No dobrze.Bez paniki, przerwijcie wszystkie zajęcia, jeśli można.Jestem kapral Nobbs, Miejska Inspekcja Porządkowa, Audyt Miejski.- Kawałek papieru z oszałamiającą prędkością przemknął przed oczami mężczyzny.Nobby zająknął się lekko, przypominając sobie koniec zdania.- Specjalne.Biuro.Audytu.i Inspekcji.Ilu ludzi tu pracuje?- Tylko ja.Nobby wskazał trolle.- A oni?Mężczyzna splunął na podłogę.- Zdawało mi się, że pytał pan o ludzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]