[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba przyznaæ, ¿e wódz Yiwównawet nie mrugn¹Å‚.Nie spuszczaÅ‚ jednak oczu z wiruj¹cego miecza.Kolejny fragment tradycji Alwarich goScie poznali w chwili, gdyzebrany klan zademonstrowaÅ‚ swój aplauz nie tylko sykami i gwizdami,ale tak¿e masowym strzelaniem kostek zwinnych dÅ‚oni o dÅ‚ugich pal-cach.Fale trzasków przebiegÅ‚y przez caÅ‚e zgromadzenie.Tylko Mazongspokojnie porozumiewaÅ‚ siê ze swymi doradczyniami.Zadyszana Barrissa, z wyÅ‚¹czonym mieczem przypiêtym ju¿ do pasa,opadÅ‚a na swoje miejsce u boku towarzyszy.Luminara nachyliÅ‚a siê kuswojej padawance. Piêkny pokaz, Barrisso, ale ten ostatni skok byÅ‚ naprawdê ryzy-kowny.Nie chciaÅ‚abym wracaæ do Cuipernam z tob¹ w wiêcej ni¿ jed-nym kawaÅ‚ku. Ju¿ to wczeSniej æwiczyÅ‚am, pani. Padawanka byÅ‚a bardzo z siebiezadowolona. Wiem, ¿e to niebezpieczna figura, ale chcemy chyba wy-wrzeæ na tych ludziach jak najlepsze wra¿enie, aby zechcieli nam pomóc. Obciêcie sobie rêki lub nogi na pewno wywarÅ‚oby ogromne wra-¿enie. Na widok posmutniaÅ‚ej nagle twarzy dziewczyny Luminara uSci-snêÅ‚a j¹ serdecznie. Nie chciaÅ‚am byæ zbyt krytyczna.Rwietnie ciposzÅ‚o.Jestem z ciebie dumna. Ja te¿. Obi-Wan spojrzaÅ‚ w prawo, gdzie siedziaÅ‚ zamySlonymÅ‚ody czÅ‚owiek. Twoja kolej, Anakinie.115Anakin spojrzaÅ‚ na niego, nagle wyrwany z zadumy. Ja? Ale¿, mistrzu Obi-Wanie, ja nie potrafiê niczego podobne-go.Nigdy nie byÅ‚em w tym szkolony.Jestem wojownikiem, a nie arty-st¹.Cokolwiek zrobiê, nie dorastam do piêt wystêpowi Barrissy. Nie musisz. Obi-Wan byÅ‚ bardzo cierpliwy wobec swego pada-wana. Ale wódz wyraxnie powiedziaÅ‚, ¿e chce przekonaæ siê o istnie-niu duszy w ka¿dym z nas.To znaczy, ¿e i w tobie, Anakinie.MÅ‚ody czÅ‚owiek zagryzÅ‚ doln¹ wargê. Nie wystarczy zaprzysiê¿one przy Swiadkach oSwiadczenie, ¿ej¹ posiadam? Obawiam siê, ¿e nie oschle odparÅ‚ Obi-Wan. Stañ tam, Ana-kinie i poka¿ im trochê duszy.Wiem, ¿e j¹ masz.Moc jest peÅ‚na piêknai siÅ‚y.Czerp z niej.Z wielk¹ niechêci¹ Anakin rozprostowaÅ‚ nogi i wstaÅ‚.Czuj¹c na sobiewiele par oczu, zarówno ludzkich, jak i ansioniañskich, powoli ruszyÅ‚w kierunku wysypanej piaskiem sceny.Nie wiedziaÅ‚, co zrobiæ, aby prze-konaæ tych ludzi o swej najskrytszej naturze, pokazaæ im, ¿e potrafi czuætak samo, jak drwi¹ca z praw grawitacji Barrissa.Musi zrobiæ cokol-wiek.Mistrz na to nalegaÅ‚.Nie chciaÅ‚ siê tu znajdowaæ, w tym krêgu SwiatÅ‚a poSrodku wielkiejnicoSci, na Swiecie, który tak¿e jest niczym.ChciaÅ‚ byæ na Coruscantalbo w domu, albo&Jedno wspomnienie nagle zagÅ‚uszyÅ‚o wszystkie inne, przerwaÅ‚o ja-k¹S tamê.Wspomnienie z dzieciñstwa.MiaÅ‚o jedn¹ zaletê: prostotê.PieSñ powolna, smutna i melancholijna, lecz peÅ‚na miÅ‚oSci.Matka Spie-waÅ‚a j¹ czêsto, kiedy brakowaÅ‚o pieniêdzy i kiedy na zewn¹trz skrom-nego domku wyÅ‚y pustynne wichry.LubiÅ‚a sÅ‚owa tej pieSni, któr¹ synpróbowaÅ‚ Spiewaæ wraz z ni¹ przy ró¿nych okazjach.Nie robiÅ‚ tego odwielu lat, od czasu, kiedy opuSciÅ‚ rodzinny Swiat i dom.Teraz wyobraziÅ‚ sobie, ¿e matka stoi przed nim z odwa¿nym uSmie-chem na czuÅ‚ej twarzy, ¿e czuje na sobie jej ciepÅ‚y wzrok.Nie byÅ‚o jejtu jednak, by zaSpiewaæ razem z nim, wiêc musiaÅ‚ polegaæ wyÅ‚¹cznie nawÅ‚asnej pamiêci.Gdy tak oczami wyobraxni widziaÅ‚ j¹ przed sob¹, wszystko inne za-snuÅ‚o siê mrokiem: wyczekuj¹cy Mazong, gapi¹cy siê Yiwowie, towa-rzysze, nawet mistrz Obi-Wan.ByÅ‚a tylko matka i on.Ich dwoje, Spie-waj¹cych to razem, to osobno, tak jak dawno temu, kiedy byÅ‚ dziec-kiem.RpiewaÅ‚ z coraz wiêksz¹ pewnoSci¹ siebie i siÅ‚¹, a jego gÅ‚os unosiÅ‚siê na lekkim wietrze, który od czasu do czasu przemykaÅ‚ przez obozo-wisko.116 O I A'Prosta, lecz chwytaj¹ca za serce melodia z dzieciñstwa pÅ‚ynêÅ‚a przezuwa¿nie sÅ‚uchaj¹cy tÅ‚um, uciszaj¹c dzieci i sprawiaj¹c, ¿e zarówno sa-dainy, jak i suubatary, zwracaÅ‚y senne uszy w kierunku centralnego obo-zowiska.LeciaÅ‚a silna i swobodna nad jeziorem, poSród trzcin, by nakoniec zatraciæ siê w przestrzeni północnych stepów.¯aden z uwa¿niesÅ‚uchaj¹cych Yiwów nie rozumiaÅ‚ ani sÅ‚owa, ale siÅ‚a gÅ‚osu mÅ‚odegoczÅ‚owieka i Å‚adunek emocjonalny wystarczyÅ‚y, aby przekazaæ im wra-¿enie samotnoSci.Choæ ludzka pieSñ byÅ‚a caÅ‚kowicie odmienna od ichgÅ‚oSniejszych i bardziej rytmicznych melodii, jak ka¿da muzyka zdoÅ‚a-Å‚a wypeÅ‚niæ otchÅ‚añ dziel¹c¹ oba gatunki.Anakin potrzebowaÅ‚ dÅ‚u¿szej chwili, ¿eby zauwa¿yæ, ¿e skoñczyÅ‚.ZamrugaÅ‚ i rozejrzaÅ‚ siê po mieszanej widowni.Wtedy rozlegÅ‚y siêpierwsze syki, gwizdy i trzaskanie kostkami.Powinien siê cieszyæ, aleodwróciÅ‚ siê tylko i pospiesznie zaj¹Å‚ miejsce u boku swego mistrza.SpuSciÅ‚ gÅ‚owê, policzki mu pÅ‚onêÅ‚y [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]