[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest pokój.Na litość boską, on nie jest w stre-fie działań wojennych.Ma przydział tuż poza Moonlight Bay, przy biurku, przekłada pa-piery i twierdzi, że się nudzi, tylko przybiera na wadze i czeka na emeryturę, a nagle maprzy sobie pistolet, o którym nawet nie wiedziałam, dopóki go nie zobaczyłam.Pułkownik Roderick Ferryman, oficer armii Stanów Zjednoczonych, służył w FortWyvern.Bazę zamknięto półtora roku temu i teraz stała opuszczona, jedna z wielu woj-skowych fabryk, które uznano za zbyteczne i zlikwidowano po zakończeniu zimnejwojny.Chociaż znałem Angelę jej męża mniej od dzieciństwa, nigdy nie wiedziałem,co dokładnie pułkownik Ferryman robił w wojsku.Może Angela też nie wiedziała.Ażprzyszedł do domu w tamtą Wigilię. Rod.trzyma broń w prawej ręce, ramię wyprostowane sztywno, muszka skie-rowana prosto na małpę i wygląda na bardziej wystraszonego niż ja.Wygląda groznie.Usta ściągnięte.Cała krew uciekła mu z twarzy, po prostu uciekła, wygląda jak kościo-trup.Spogląda na mnie, widzi, że warga zaczyna mi puchnąć, mam krew na całym pod-bródku i nawet nie pyta o to, patrzy tylko na małpę, nie odrywa od niej oczu.Małpatrzyma ostatni kawałek mandarynki, ale teraz nie je.Patrzy twardo na broń.Rod mówi: Angie, idz do telefonu.Podam ci numer, na który zadzwonisz. Pamiętasz go? spytałem.84 Nie ma znaczenia.Już jest wyłączony.Poznałam kierunek, bo były te same pierw-sze cyfry, co w jego numerze w bazie. Kazał ci zadzwonić do Fort Wyvern. Tak.Ale facet, który odpowiada, nie przedstawia się ani nie mówi, co to za wy-dział.Mówi tylko Halo , a ja mówię mu, że dzwoni pułkownik Ferryman.Rod bierzesłuchawkę lewą ręką, pistolet wciąż trzyma w prawej.Mówi facetowi: Właśnie zna-lazłem tego rezusa, tu, u mnie w domu, w mojej kuchni.Słucha, cały czas patrząc namałpę, a potem mówi: Niech mnie diabli porwą, jeśli wiem, ale jest tu jak najbardzieji potrzebuję pomocy, żeby go zapakować. A małpa tylko patrzy na to wszystko? Rod kończy rozmowę, małpa odrywa te swoje brzydkie ślepka od broni, pa-trzy prosto na niego, wyzywająco, wściekle i wypluwa z siebie tamten przeklęty odgłos,ten okropny śmieszek, od którego skóra ci cierpnie.Potem jakby traci zainteresowa-nie Rodem i mną, pistoletem.Zjada ostatnią cząstkę mandarynki i zaczyna obierać na-stępną.Uniosłem kieliszek z likierem, którego sobie dolałem, ale nie upiłem się.Angela tym-czasem wróciła do stołu i podniosła swój do połowy opróżniony kieliszek.Zaskoczyłamnie stukając swoim szkłem o moje. Za co pijemy? spytałem. Za koniec świata. Od ognia czy lodu? %7ładnych przyjemności tego rodzaju powiedziała.Była śmiertelnie poważna.Jej oczy wydawały się koloru gładkiej szuflady z nierdzewnej stali w kostnicySzpitala Miłosierdzia, a spojrzenie było aż nazbyt bezpośrednie; spuściła oczy, wpatru-jąc się w kieliszek, który trzymała w dłoni. Rod chce, żebym mu powiedziała, co się stało, więc mówię.Ma setki pytań,zwłaszcza dotyczących mojej krwawiącej wargi, docieka, czy małpa mnie dotknęła,ugryzła, jakby nie wierzył w tę historię z jabłkiem.Ale nie odpowiada na żadne mojepytanie.Mówi tylko: Angie, wolałabyś nie wiedzieć.Oczywiście, że wolałabym wie-dzieć, ale jest jasne, co chce dać do zrozumienia. Tajne informacje, tajemnice wojskowy. Mój mąż wcześniej zajmował się sprawami objętymi tajemnicą państwową,uczestniczył w tajnych programach, ale myślałam, że ma to za sobą.Powiedział że niemoże o tym mówić.Nawet ze mną.Z nikim spoza wydziału.Ani słowem.Angela w dalszym ciągu tylko wpatrywała się w swój likier, ale ja trochę upiłem.Nie smakował tak dobrze jak poprzednio.Prawdę mówiąc, tym razem wyczułem nadnie gorycz, co przypomniało mi, że pestki moreli są zródłem cyjanku.85Kiedy się wypiło za koniec świata, to człowiek we wszystkim dostrzega potencjalnezło, nawet w niewinnym owocu.Ulegając mojemu nieuleczalnemu optymizmowi po-ciągnąłem kolejny długi łyk i skoncentrowałem się tylko na smaku, który poprzedniowydał mi się wyborny. Nie minął kwadrans, a trzej faceci pojawili się na telefon Roda powiedziałaAngela. Musieli przyjechać z Wyvern karetką albo podobnym do niej samochodem,chociaż nie włączyli syreny.%7ładen nie miał na sobie munduru.Dwaj obeszli dom odtyłu i weszli bez pukania przez kuchenne drzwi.Trzeci musiał sforsować zamek przydrzwiach frontowych i przyszedł stamtąd, cicho jak duch; wchodzi do jadalni równo-cześnie z tamtymi dwoma.Rod dalej trzyma pistolet wycelowany w małpę.ramionatrzęsą mu się ze zmęczenia.a tamci trzej, wszyscy, mają broń z bertami usypiającymi.Myślałem o cichej, oświetlonej latarniami ulicy przed frontem, czarującej architek-turze domu, magnoliach, kratownicy zarosłej jaśminem.Mijając ten dom owej nocy,nikt nie zgadłby, że za jego murami rozgrywa się osobliwy dramat. Wygląda na to, że małpa się ich spodziewa ciągnęła Angela. Nie przejmujesię, nie próbuje uciec.Jeden posyła jej bełt.Ona pokazuje zęby i syczy, ale nawet nie usi-łuje wyrwać igły.Rzuca resztki drugiej mandarynki, z trudem próbuje przełknąć kawa-łek, który ma w gębie, a potem tylko zwija się na stole, wzdycha i zasypia.Oni wycho-dzą z małpą, a Rod jedzie z nimi i małpa na zawsze znika mi z oczu.Rod wraca dopieroo trzeciej nad ranem, już po Wigilii, i dajemy sobie prezenty dopiero pózno na BożeNarodzenie, ale wtedy już jesteśmy w piekle i nic nigdy nie będzie takie samo.Nie madrogi wyjścia i wiem o tym.Szybkim haustem wypiła resztkę likieru i odstawiła kieliszek tak gwałtownym ru-chem, że rozległ się dzwięk jak od strzału.Do tej pory okazywała jedynie lęk i melan-cholię, tak głębokie jak rak kości [ Pobierz całość w formacie PDF ]