[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ładne konie.Myślę, że właściciele będą ich szukać.— Poczekaj — zapiszczał Goblin.— Nie oskarżaj nas o.— Znam was, chłopaki.Zjedzmy coś, a później zdecydujemy, co z nimi zrobić.Dołączyłem do Tropiciela, który już zajął się ogniskiem i przygotowywaniem kolacji.Nie mogłem stłumić wzburzenia.Co za głupi pomysł, żeby kraść konie.Jakby mało narobili zamieszania.Pani wszędzie miała agentów.Wystarczy, żeby ktoś wspomniał, że Czarna Kompania wróciła na północ.Zasnąłem, rozważając możliwość odwrotu.Wydawało się najmniej prawdopodobne, by pogoń brała pod uwagę drogę wiodącą ku Równinie Strachu.Lecz nie mogłem złamać rozkazu.Zbyt wiele od nas zależało.Choć teraz mój wcześniejszy optymizm był w poważnym niebezpieczeństwie.Przeklęci, nieodpowiedzialni pajace.Tak samo musiał czuć się Kapitan, który poległ w Jałowcu.Wszyscy daliśmy mu powód ku temu.Spałem niespokojnie.Czekałem na złocisty sen, lecz żaden nie nadszedł.Następnego ranka zapakowałem Goblina i Jednookiego na wóz, wypuściłem konie i ruszyliśmy przez Meystrikt.Pies Zabójca Ropuch biegł obok.Tropiciel również szedł pieszo.Ja powoziłem.Goblin i Jednooki gderali poszturchując się.Garnizon, stacjonujący w forcie, nie sprawiał nam kłopotów.Raz tylko ktoś zapytał, dokąd jedziemy, lecz była to zwykła, rutynowa kontrola, do której nie przykładali się specjalnie.Odetchnąłem z ulgą i skręciłem w drogę wiodącą do Wiązu i Wiosła.I do Wielkiego Lasu za nimi.27.WIOSŁO— Czy ta pogoda nigdy się nie zmieni? — narzekał Jednooki.Od tygodnia padały ulewne deszcze.Drogi były w fatalnym stanie, a zanosiło się na to, że będzie jeszcze gorzej.Z rozmów z napotkanymi farmerami dowiedziałem się, że taka pogoda utrzymuje się tu od lat.Sprawia, że trakty wiodące do miasta są trudne do przebycia, a co gorsza, sprowadza zarazę na zboża, która niszczy je tak, jak niegdyś pożary.Roiło się również od robactwa.Szczególnie komarów.Zimy, choć obfitujące w opady śniegu i deszczu, były łagodniejsze, niż kiedy tu stacjonowaliśmy.Nie sprzyjało to walce z zarazą, a z drugiej strony, zmalała liczba zwierząt łownych, które ginęły z powodu głębokiego śniegu.Złe zimy następowały po zniknięciu Wielkiej Komety.Byłem pewien, że i tym razem cykl się powtarza.— Ład — powiedział Goblin.Miał na myśli fortecę, którą Kompania odebrała Buntownikom wiele lat temu, a która teraz wznosiła się przed nami.Droga wiodła wzdłuż jej strzelistych murów.Martwiłem się, jak zawsze, gdy za bardzo zbliżaliśmy się do imperialnych bastionów.Jednak tym razem nie miałem powodu.Pani była tak pewna Forsbergu, że wielka forteca stała opuszczona.Rzeczywiście, nędznie wyglądała.Sąsiedzi rozkradali ją kawałek po kawałku i wywozili w świat.Uważam, że dla wieśniaków był to jedyny sposób na odzyskanie tego, co odebrano im na konto podatków, choć i tak miną pokolenia, zanim wyrównają straty.— A jutro Wiosło — westchnąłem, zatrzymując wóz przed gospodą, kilka mil za Ładem.— I tym razem nie będzie żadnego włóczenia się.Słyszycie?Jednooki przynajmniej wyglądał na zawstydzonego, ale Goblin gotowy był dyskutować.— Trzymajcie się tego — ostrzegałem.— Albo każę Tropicielowi was powiązać.To nie jest zabawa.— Życie jest zabawą, Konowale, a ty bierzesz je zbyt poważnie — odpowiedział Jednooki, lecz przez całą noc i następnego dnia, gdy dotarliśmy do Wiosła, zachowywał się przyzwoicie.Na obrzeżach miasta znalazłem miejsce, w którym kiedyś często bywaliśmy.Roiło się tam od obwoźnych handlarzy i podróżnych, więc specjalnie nie zwracaliśmy na siebie uwagi.Obaj z Tropicielem pilnowaliśmy Goblina i Jednookiego, choć najwyraźniej przeszła im ochota na głupie gierki.Na drugi dzień poszliśmy szukać kowala imieniem Piasek.Tropiciel towarzyszył mi, a Goblin i Jednooki zostali w gospodzie, skrępowani najmocniejszymi sznurami, jakie udało mi się zdobyć.Nie mieliśmy problemów ze znalezieniem jego domu.Piasek wiele lat zajmował się swoim rzemiosłem, więc wszyscy go znali.Szliśmy, zgodnie ze wskazówkami, znajomymi ulicami, na których Kompania przeżyła kilka przygód.Oczywiście, na bieżąco opowiadałem o nich Tropicielowi.— Sporo się zmieniło od tamtego czasu — stwierdziłem.— Przebudowali mnóstwo domów, choć zostawiliśmy je w całkiem dobrym stanie.Pies Zabójca Ropuch, jak zwykle, wlókł się za nami.Nagle zatrzymał się, rozejrzał podejrzliwie, zrobił jeszcze kilka ostrożnych kroków i położył się.— Zwietrzył kłopoty — oznajmił Tropiciel.— Jakiego rodzaju? — Nic podejrzanego nie rzuciło mi się w oczy.— Nie wiem.On nie umie mówić.Po prostu daje znać, gdy wyczuje niebezpieczeństwo.— Dobra.Nie zaszkodzi być ostrożnym.— Skierowaliśmy się do sklepu, w którym sprzedawano i naprawiano uprząż.Tropiciel oznajmił, że potrzebuje siodła dla kogoś polującego na grubą zwierzynę.Stałem w drzwiach, obserwując ulicę.Nie widziałem niczego niezwykłego.Wszędzie pełno było ludzi zajętych własnymi sprawami.Chociaż.Kuźnia Piaska nie miała klientów.Nie dochodziły z niej żadne dźwięki, a powinno tam roić się od uczniów i podróżnych.— Hej, właścicielu.Co się stało z kowalem z przeciwka? Kiedy byliśmy tu ostatnim razem, wykonał dla nas kilka zleceń.Kuźnia wygląda na pustą.— Szarzy chłopcy.Oto, co się stało.— Mężczyzna był wyraźnie zaniepokojony.Szarymi chłopcami nazywano ludzi Pani.Oddziały z północy ubierały się na szaro.— Głupiec niczego się nie nauczył.Był w zmowie z Buntownikami.— To źle.Był dobrym kowalem.Do czego to polityka doprowadza zwykłych ludzi? Wystarczy, że próbujemy żyć, a już wpadamy w kłopoty.— Tak to już jest — pokiwał głową rymarz.— Coś ci powiem.Jeśli potrzebujesz pomocy kowala, to lepiej idź gdzie indziej.Szarzy chłopcy krążą w pobliżu i biorą każdego, kto zapuka do tamtych drzwi.Chwilę później, rzeczywiście, ulicą przeszedł szary patrol imperialny.— Cholernie niezgrabni i niedopracowani — stwierdziłem.Rymarz spojrzał na mnie pytająco.Tropiciel natychmiast odciągnął jego uwagę, wracając do interesów.Wcale nie jest taki małomówny, na jakiego wygląda, zauważyłem.No, może brakuje mu nieco ogłady w kontaktach z ludźmi.Na koniec stwierdził, że chciałby jeszcze przemyśleć kupno oferowanego mu towaru.— Co teraz? — zapytał, kiedy wyszliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]