[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Błyśnie taki facet kobiecie w oczy jak magnezją, oślepi wizją pięknego życia, a później wyjeżdża i tyle go widziała.Sanatorium było widownią niejednej awantury małżeńskiej.Było i tak, że żona tłukła parasolką kuracjuszkę, która uwodziła jej chorego męża.Parka się dogadała i zamierzała po skończonej kuracji wyjechać razem.On chciał zostawić żonę z dzieckiem, a ona męża z dzieckiem.Interwencja żony pomogła.Oboje zostali wypisani, a że nie mieli mieszkania, każde wróciło do swojego domu.- Czterech nie będę rwała, może być krwotok - upierała się dentystka.I,- To ja pani nie zejdę przez tydzień z fotela - odpowiadam.- Nie będę rwała czterech.Najwyżej dwa.Przychodziłem dwa razy w tygodniu.Na jednej wizycie rwała, na następne j plombowała inne zęby - i tak na zmianę.Umowa przewidywała, że zanim usiadłem na fotelu, opowiadałem kilka „kawałów”.Wesoło było.Wesoło było też, gdy czekałem w kolejce na wizytę, a ktoś pchał się poza kolejką.Po kilku konfliktach, gdy dentystka widziała, że czekam na korytarzu, nikogo nie przyjmowała poza kolejnością.- Danusia! Nie właź bez kolejki! -zawołałem, widząc koleżankę, która nie zważając na to, że za drzwiami czekają trzy osoby, wchodzi do gabinetu.- Ja nie po poradę, chcę się tylko coś zapytać - odpowiedziała i już wchodzi do środka.Po pięciu minutach zajrzałem, żeby zobaczyć, jak to ona się pyta, że tak długo to trwa.Przecież się nie jąka.Danusia siedzi na fotelu dentystycznym”- Mówiła pani, że idzie zapytać tylko o coś - powiedziałem głośno, przechodząc na formę „pani”, mimo że mówiliśmy sobie po imieniu.Dokąd tak spieszno, że nie może pani zaczekać tak jak inni? A pani dlaczego przyjęła bez kolejności? - pytam dentystkę.- Mówiłam, żeby zaczekać albo przyjść później - mówi dentystka do Danusi - bo on - pokazuje na mnie - siedzi na korytarzu i zrobi dziką awanturę.- Czy pani uważa, że nie mam racji? - zapytałem.- Gdzie toto się śpieszy, że nie może zaczekać? Na ryby? Jeśli komu się spieszy, niech poprosi tych, którzy czekają.Czasu mamy dość, mogę czekać, ale niech ona zobaczy, że tam czekają ludzie, a nie przedmioty, z którymi nie musi się liczyć.Jestem zwolennikiem porządku, ale jeśli jest bałagan, to potrafię sam narobić bałaganu za kilka osób!Zły wyszedłem na korytarz i czekam na przyjęcie.Stałem pierwszy do wejścia, gdy znów mężczyzna; mijając nas, chce wejść do środka.- Pan do kogo? - zapytałem zagradzając sobą drzwi.- Do dentystki!- A my to pan myśli, że stoimy w kolejce po dorsze?- Mam prawo, jestem lekarzem - odpowiada i znów się pcha.- A ja jestem woźnym z awansu społecznego, a że stoję pierwszy, to pierwszy we jdę.Lekarzem jest pan u siebie w pracy, a w sanatorium jest pan takim samym pacjentem jak ja.Moim zdaniem, prawie wszystkie moje przygody i przypadki to przeważnie wynik tego, że nie pozwalam się lekceważyć, zepchnąć na gorszą pozycję.I tak zbliżał się dzień wypisu.Gdy po zwolnieniu chorobowym przyszedłem do pracy, dyrektor wezwał mnie do siebie.Długo patrzył, myślał, zastanawiał się, zanim zapytał:- Czy pan jest groźny dla otoczenia?- Czasem tak, jak ktoś włazi mocno na odciski.- odpowiedziałem, udając, że nie wiem, o co chodzi.- Nie o to pytam - prostuje dyrektor - chodzi mi o pana stan zdrowia.Czy pan nie prątkuje, czy nie będzie pan zarażał pracowników?.Pracownicy przychodzili do mnie w tej sprawie.Mówią, że boją się pracować razem Z panem.Miał pan być w sanatorium dwa miesiące, był pan dłużej, więc uważają, że musi być z pana zdrowiem źle, no i boją się.Przecież może pan przynieść od lekarza zaświadczenie, że pan nie prątkuje!- Nie przyniosę.- Ale dla świętego spokoju mógłby pan przynieść - radzi dyrektor.- A jeśli doktor napisze, że jestem prątkujący, to co - zwolnicie mnie z pracy? Niech ,zwalniają się ci, którzy się boją, znajdą pracę w innej instytucji.Lecz jeśli ja odejdę, to już pracy nigdzie nie znajdę.Ci bojący się nie mają pojęcia, ilu ich znajomych choruje na gruźlicę.hardziej powinni obawiać się tych ukrytych, nie leczących się gruźlików.Taki, który wraca z sanatorium, to wyleczony luli zaleczony.Z siedliskami prątków najczęściej zetknąć się można w zatłoczonym tramwaju, w kinie lub w natłoczonej knajpie.Tych miejsc niech się boją i unikają.Dyrektor przerwał mi:- To przyniesie pan takie zaświadczenie?- Nie!.6 SPRAWA AMBICJI!„Gdzie jestem?” - zastanowiłem się, gdy otworzyłem oczy.Usiadłem na łóżku, rozejrzałem się i mimo nocy poznałem, że jestem w swoim mieszkaniu.Strasznie mnie łeb boli.Ale to nie ból po wódce.Jakiś inny.Chce mi się pić.Jak przyszedłem do domu?.Trzeba sprawdzić, czy mam teczkę.Dobra, służbowa teczka.Własną zgubiłem po pijanemu.Wychodzę z łóżka i idę do kuchni.Zatoczyłem się, więc przytrzymałem się stołu.Zapaliło się światło.To żona zapaliła lampkę, przy swoim łóżku.Patrzy na mnie i nie mówi nic.Przechodząc przez przedpokój zauważyłem, że teczka jest.To już dobrze.Wypiłem w kuchni kubek zimnej wody, spojrzałem w lusterko i.co to? Twarz umazana krwią, a głowa rozbita.Ale jak to było, kiedy i z kim? Nic nie pamiętam.Heniek powie mi rano.Wróciłem do łóżka.Zakrwawioną poduszkę przełożyłem na drugą stronę.Rano bez śniadania poszedłem do pracy z postanowieniem, że dzisiaj robię przerwę w piciu.O godzinie jedenastej pod oknem biura zjawia się Heniek.- Kto mi łeb rozwalił?- Żaden z nas nic nie pamięta - odpowiedział.- Przyszedł Edek.Pytałem, lecz on też nic sobie nie przypomina.Czeka na nas w knajpie.Chodź, zaprawimy się.- Nie! -,odpowiedziałem szybko.- Dzisiaj nie piję.- Dlaczego? - pyta Heniek.- Bo już ledwie żyję.- Bo pijesz za wiele.Po pijaństwie trzeba się tylko zaprawić, a nie pić na cały regulator.- A ty robisz inaczej? - wrzasnąłem.- Chodź, idziemy, bo Edek czeka - woła znów Heniek.- Dobrze, ale wódki nie będę pił.Może wypiję tylko porter, żeby czuć się lepiej.- Oho, stałe klienty się schodzą- przywitała nas bufetowa, gdy weszliśmy do knajpy.- No więc - zapytał Heniek - pijesz wódkę czy porter?- Porteru nie ma - odpowiedziała bufetowa, słysząc pytanie.- Krzepkiego nie ma, pełnego nie ma, jest tylko oranżada - wyrecytowała jak wyuczoną lekcję.- Wypij wódkę - radzi Edek.- Co, chory jesteś? , - Daj wódkę, niech ją szlag trafi, wypiję.Bufetowa nalała i teraz powtórzyło się wszystko tak, jak poprzedniego dnia.Wstręt do wódki.Torsje na myśl o wypiciu.Gdy trzęsącą się ręką niosłem szklankę do ust, usłyszałem ironiczną uwagę bufetowej: - Widzę, że już się panu od tej wódki ręce trzęsą.- To nie od wódki, a do wódki - odpowiedziałem.- Zobaczy pani, że za chwilę już się nie będą trzęsły.Całe szczęście, że jak sobie wypiję, to zachowuję się tak, jak święty Paweł kazał.- A jak święty Paweł kazał? - pyta z ciekawością bufetowa.- „Można wypić po kubeczku, spokój w głowie, w porządeczku” - wyrecytowałem.- Bo strasznie nie lubię, jak ktoś wypije dwa kieliszki, a szumu robi za cały antałek.- To co, jeszcze po jednym? -proponuje Edek.- Więcej nie piję.Starczy dla mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]