RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A oto dlaczego kierownik hotelu nie miał dzieci, chociaż, nawiasem mówiąc, był osobnikiem heteroseksualnym i chociaż jego sperma świetnie wyglądała pod mikroskopem i tak dalej.Istniało po prostu pięćdziesiąt procent prawdopodobieństwa, że jest on nosicielem dziedzicznej, nieuleczalnej choroby mózgu, nazywanej pląsawica Huntingtona.Dzisiaj ta choroba już nie występuje, lecz niegdyś należała do tysiąca najbardziej pospolitych schorzeń, jakie potrafił zdiagnozować Mandarax.To, że nie ma dzisiaj nosicieli pląsawicy Huntingtona, jest kwestią czystego przypadku, szczęścia rodem z kasyna gry.Taki sam ślepy traf zdecydował, że * Siegfried von Kleist był nosicielem.Jego ojciec dowiedział się o swojej chorobie już po tym, jak spłodził dwóch synów.Rzecz jasna oznaczało to, że kapitan „Bahii de Darwin”, Adolf von Kleist — starszy, wyższy i bardziej fascynujący brat * Siegfrieda — również mógł być nosicielem.Tak wiec milion lat temu, zarówno * Siegfried, który miał zginąć bezpotomnie, jak i Adolf, który miał ostatecznie zostać ojcem całej ludzkiej rasy, postanowili z bezinteresownych i godnych szacunku powodów nie angażować się w istotną biologicznie kopulacje.* Siegfried i Adolf trzymali w sekrecie ów prawdopodobny defekt swoich genów.Taka dyskrecja musiała przysparzać im zapewne niemało kłopotów, ale z drugiej strony chroniła ich wszystkich krewnych.Gdyby powszechnie wiedziano, że bracia mogą obdarzyć swoje potomstwo pląsawicą Huntingtona, żadnemu z von Kleistów nie byłoby łatwo o dobre małżeństwo, nawet gdyby istniała pewność, że nie jest on nosicielem.To było tak: Choroba, o ile ją mieli, pochodziła od ich babki, która była drugą żoną dziadka i która miała z nim jedno dziecko — Sebastiana von Kleista, ekwadorskiego rzeźbiarza i architekta, ojca obu braci.Czy było to bardzo poważne schorzenie? No cóż — bezwzględnie o wiele gorsze niż spłodzenie dziecka całkowicie pokrytego sierścią.W rzeczy samej, spośród wszystkich okropnych chorób, jakie znał Mandarax, pląsawica Huntingtona była chyba najgorsza.Z całą pewnością była najbardziej perfidna, najbardziej złośliwa i najbardziej obfitująca w paskudne niespodzianki.Niewykrywalna przez żadne znane testy, czaiła się zazwyczaj w zasadzce, dopóki nieszczęsna ofiara nic osiągnęła poważnego, statecznego wieku.Na przykład ojciec obu braci wiódł aktywne i beztroskie życie, aż tu nagle w wieku pięćdziesięciu czterech lat zaczął tańczyć mimo woli i widywać rzeczy, których nie było.W końcu zabił swoją żonę, który to fakt zatuszowano.Morderstwo zgłoszono policji, a ta potraktowała je jako rodzinne nieporozumienie.Obydwaj bracia mogli zatem w każdej chwili spodziewać się napadu szaleństwa.W każdej chwili mogli zacząć pląsać i doznawać halucynacji.Każdy z nich miał na to pięćdziesiąt procent szans.Gdyby któryś z nich zaczai wariować, byłby to dowód, że może on przekazać chorobę następnemu pokoleniu.Gdyby któryś z nich bardzo, bardzo się zestarzał i nigdy nie dostał świra, byłby to dowód, że nie jest on nosicielem i że żaden z jego potomków nie zostałby nosicielem.Wyszłoby na to, że mógł się rozmnażać bez obaw.Okazało się jednak, jak przy rzucie monetą, że Kapitan nie był nosicielem, a jego brat — owszem.Biednemu * Siegfriedowi dane było przynajmniej nie cierpieć zbyt długo.Zaczął dostawać bzika zaledwie na parę godzin przed śmiercią — w czwartkowe popołudnie, 27 listopada 1986 roku.Stał wówczas za barem hotelu „El Dorado”, z portretem Darwina za plecami i z Jamesem Waitem siedzącym naprzeciwko.Dopiero co zauważył, jak Jesůs Ortiz, jego najbardziej godny zaufania pracownik, opuszcza hotel potwornie czymś zdenerwowany.W chwilę potem wielki mózg * Siegfrieda osunął się na moment w szaleństwo, by wkrótce powrócić do normy.W tym wczesnym stadium choroby, jedynym, jakie miał poznać pechowy brat, wciąż jeszcze można się było skapować, że mózg zaczyna być niebezpieczny, i dzięki sile woli zachować pozory psychicznego zdrowia.Zatem * Siegfried zachował spokój i spróbował powrócić do zajęć w zwykły sposób, to jest zadając Waitowi pytanie:— Czym się pan w życiu zajmuje, panie Flemming?Kiedy * Siegfried wymówił te słowa, powróciły do niego z tak diabelską mocą, jakby z całych sił wykrzyczał je w głąb pustej stalowej beczki.Był teraz skrajnie wyczulony na dźwięki.Również słowa Waita, choć wymówione przyciszonym głosem, zdawały się rozrywać bębenki:— Pracowałem jako inżynier — powiedział Wait — ale prawdę mówiąc, po śmierci żony i praca, i w ogóle wszystko przestało mnie obchodzić.Myślę, że można mnie teraz nazwać rozbitkiem.Jesůs Ortiz, znieważony po chamsku przez * MacIntosh, wyszedł z hotelu.Postanowił pospacerować w sąsiedztwie, dopóki się nieco nie uspokoi.Wkrótce jednak odkrył zasieki i że żołnierze zamienili teren wokół hotelu w kordon sanitarny.Potrzeba takiej bariery była widoczna jak na dłoni.Po drugiej stronie stały tłumy ludzi w każdym niemal wieku.Nie poddając się rozpaczy, spoglądali na Ortiza jak Kazak — wzrokiem tak pełnym oddania, jakby przynosił im jedzenie.Ortiz pozostał jednak w obrębie ogrodzenia i wciąż chodził dookoła hotelu.Za każdym z trzech okrążeń mijał otwarte drzwi do pralni.Wewnątrz, na wprost widniała szara, stalowa szafka przytwierdzona do ściany.Ortiz wiedział, że zawiera ona łącza umożliwiające hotelowym telefonom kontakt z całym światem.Na widok takiej skrzynki dobry obywatel sprzed miliona lat mógł pomyśleć: „Co przedsiębiorstwo telefoniczne złączyło, niech człowiek nie waży się rozłączać”.Tak, podobnej opinii nie taił również mózg Jesůsa Ortiza, który nigdy nie zepsułby tak ważnej dla tak wielu ludzi skrzynki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl