RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzięki któremuś z jeszcze rzadszych sa'angre­ali strumienie dawało się potęgować w takim stopniu, w jakim przenoszenie za pomocą angreala różniło się od przenoszenia bez wspomagania.A Callandor, którego użyć mógł jedynie mężczyzna związany ze Smokiem Odrodzonym, legendą i pro­roctwem liczącymi sobie trzy tysiące lat, był jednym z najpo­tężniejszych sa'angreali, jakie kiedykolwiek wykonano.Z Cal­landorem w ręku mógł za sprawą jednego ciosu równać z ziemią całe miasta.Z Callandorem w ręku mógł stawić czoło nawet jednemu z Przeklętych."To byli oni.To musieli być oni".Nagle uświadomił sobie, że w ogóle nie słyszy Berelain.Odwrócił się, mocno przestraszony, że zobaczy ją martwą.Ciągle jeszcze klęcząc, wzdrygnęła się.Znowu miała na sobie szatę, przyciskała ją do ciała niczym stalową zbroję albo obronny mur.Z twarzą zbielałą jak śnieg oblizała wargi.- Który to.? - Przełknęła ślinę i zaczęła od nowa.­Który to.? - Nie była w stanie dokończyć.- Tylko ja tu jestem - odparł łagodnym głosem.­Ten, którego traktowałaś tak, jakbyś była z nim zaręczona.Chciał ją uspokoić, może nawet sprawić, by się uśmiech­nęła - z pewnością kobieta tak silna, jaką bez wątpienia była, potrafiła się uśmiechać, nawet jeśli stał przed nią zalany krwią człowiek - a jednak Berelain pochyliła się ku przodowi, skłaniając twarz do posadzki.- Pokornie przepraszam za to, że tak ciężko ci ubliżyłam, Lordzie Smoku.- W jej głosie, ledwie słyszalnym, istotnie brzmiała pokora, a także strach.Zupełnie do niej niepodobne.- Błagam, zapomnij, że cię obraziłam, i przebacz.Nie będę cię więcej nachodziła.Przysięgam, Lordzie Smoku.Na imię mej matki, pod Światłością, przysięgam.Poluźnił zawiązany strumień, niewidzialna ściana, która ograniczała jej ruchy, zadrgała, naciskając na szatę.- Nie mam czego wybaczać - odparł znużonym gło­sem.- Możesz odejść, jeśli chcesz.Wyprostowała się niepewnie, wyciągnęła rękę i westchnęła z ulgą, gdy jej palce natrafiły na przeszkodę.Zgarnąwszy spód­nice, poszła ostrożnie przez usłany szkłem dywan, przy akom­paniamencie zgrzytu okruchów, który dobywał się spod pode­szew jej atłasowych trzewików.Przed drzwiami zatrzymała się i z wyraźnym trudem odwróciła się w jego stronę.Nie bardzo umiała spojrzeć mu w oczy.- Przyślę do ciebie Aielów, jeśli chcesz.Mogę też posłać po jedną z Aes Sedai, by opatrzyła twe rany."Prędzej wolałaby znaleźć się w jednej izbie z Myrdraalem albo samym Czarnym, nie jest jednak aż tak tchórzliwa".- Dziękuję ci - odparł - ale nie.Byłbym wdzięczny, gdybyś nikomu nie mówiła, co tu się stało.Przynajmniej na razie.Sam zrobię, co trzeba."To musieli być Przeklęci".- Jak Lord Smok rozkaże.- Dygnęła sztywno i pośpie­sznie wybiegła z izby, być może obawiając się, że mógłby zmienić zdanie i jej nie puścić.- Prędzej z Czarnym - mruknął do siebie, gdy drzwi się zamknęły.Dokuśtykawszy do łoża, opadł na stojącą u jego stóp skrzy­nię i ułożył Callandora na kolanach, wspierając zakrwawione dłonie na rozjarzonej rękojeści.Z Callandorem w ręku prze­straszyłby nawet Przeklętego.Za chwilę pośle po Moiraine, żeby uzdrowiła mu rany.Za moment przemówi do skrytych za drzwiami Aielów i na nowo stanie się Smokiem Odrodzonym.Na razie chciał tylko posiedzieć i powspominać pewnego pa­sterza, który nazywał się Rand al'Thor.ROZDZIAŁ 3ODBICIEMimo późnej pory tłoczno było w szerokich ko­rytarzach fortecy, pełzł po nich jednostajny strumień mężczyzn i kobiet, ubranych w czerń i złoto służby Kamienia, względnie w liberie któregoś z Wysokich Lordów.Nierzadko można było dostrzec wśród nich Obrońców, z gołymi głowami, nieuzbro­jonych, często w rozpiętych kalianach.Służący, którym zda­rzyło się znaleźć w pobliżu Perrina i Faile, kłaniali się albo dygali i zaraz biegli dalej, ledwie się zatrzymawszy.Większość żołnierzy natomiast wzdrygała się na ich widok.Niektórzy kła­niali się sztywno, z ręką przyłożoną do serca, wszyscy jednak bez wyjątku przyśpieszali kroku, jakby nagle przypominali so­bie, że dokądś się śpieszą.Na każde trzy lub cztery lampy paliła się tylko jedna.Szara mgiełka cieni kryła zawieszone na ścianach gobeliny i przy­godnie rozstawione skrzynie.Tylko wzrok Perrina potrafił przeniknąć tę ciemność.W mętnych czeluściach korytarza jego oczy jarzyły się niczym wypolerowane złoto.Szedł szybko od lampy do lampy, ze spuszczonymi powiekami, dopóki nie zna­lazł się w pełnym świetle.Tak czy owak większość mieszkań­ców Kamienia wiedziała o dziwnej barwie jego oczu.Nikt naturalnie o nich nie mówił.Nawet Faile zdawała się uważać, że ta barwa jest wynikiem jego związków z Aes Sedai, a więc czymś, co należało po prostu zaakceptować, nie zaś poddawać dalszym wyjaśnieniom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl