RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle Lorryn cisnął wilka na kamienie.Usłyszałem trzask kości podobny do łamiących się spróchniałych gałęzi.Słyszałem ryk konania, straszny krzyk agonii wydobywający się z rozdziawionej paszczy, z której lała się krew.Po chwili, wijąc się, leżał u naszych stóp Matholch już w swej własnej postaci - pokonany i konający.Rozdział 15Siedlisko mocyW jakiś nadzwyczajny sposób ustąpiła tamta zniewalająca mnie bezsilność.Po całym moim ciele rozlała się moc Llyra.Wydobyłem miecz z pochwy i zacząłem biec.Minąłem martwe ciało Matholcha, nie zwracając uwagi na Lorryna, który stał nieruchomo i wpatrywał się w nie.Popędziłem wprost do postumentu ze świecącą na niebiesko szybą.Mocno ścisnąłem w dłoni ostrze miecza i silnym uderzeniem rękojeści rozbiłem szkło.Rozległ się brzęk przypominający tony pizzicata i piskliwy śmiech chochlika.Odłamki szkła, podzwaniając, rozsypały mi się pod nogi.Również wprost pod nogi spadł mi kryształowy miecz.Miał prawie półtora metra.Rękojeść, garda i ostrze wykonane były z najczystszego kryształu.Miecz stanowił część szyby.Rozbity postument był w środku pusty.Wmontowana w szybę kryształowa broń uwolniła się z zamaskowanej kryjówki w momencie, kiedy stłukłem szkło.Wzdłuż gładkiego ostrza biegła smuga niebieskiego światła.Wewnątrz kryształu paliły się nikłe, błękitne ogniki.Schyliłem się, by podnieść miecz.Rękojeść była ciepła i jakby żywa.Stałem teraz wyprostowany, trzymając w lewej dłoni kryształowy Miecz Zwany Llyrem, a w prawej broń o stalowym ostrzu.Wokół mnie powiało przeraźliwym chłodem.Znałem ten ziąb i dlatego się nie odwracałem.Wsunąłem pod pachę stalowy miecz, zza pasa wydobyłem Kryształową Maskę i nałożyłem ją.Wyciągnąłem również Magiczną Różdżkę.Dopiero wtedy się odwróciłem.Przez Maskę przenikały przedziwne, zmieniające kierunek migotliwe promienie, które zniekształcały obraz.Maska w osobliwy sposób przeobrażała właściwości światła.Służyło to konkretnemu celowi - stanowiła filtr.Matholch nie dawał już znaku życia.Zza trupa podnosiła się Medea.Jej ciemne włosy były w nieładzie.Przodem do mnie stał Lorryn - niewzruszony jak głaz.W jego kamiennej bladej twarzy żyły tylko oczy.Patrzył na Edeyrn, która stała do mnie tyłem.Widziałem tylko jej ciemną, gładką głowę.Kaptur miała opuszczony na ramiona.Nagle Lorryn zaczai osuwać się na ziemię.Życie uchodziło z niego.Opadł jak worek, jak gdyby nie miał kości.Leżał martwy.Po chwili bardzo powoli odwróciła się Edeyrn.Była malutka jak dziecko.Równie dziecinnie wyglądała jej twarz, niedojrzała i okrągła.Nie widziałem jej prawdziwego oblicza, ponieważ nawet przez Kryształową Maskę przenikało piorunujące spojrzenie Gorgony.Zastygła we mnie krew.Do mózgu wkradła się powolna, lodowata fala, pogrążając mnie w nie dającym się przezwyciężyć letargu.Popadłem w stan obojętnego wyczekiwania.Tylko w oczach Gorgony płonął ogień.Wysyłały zabójcze promienie, nazywane przez naukowców z Ziemi promieniami ektogenetycznymi, występującymi, jak dotąd, wyłącznie w świecie roślin.Tylko zwariowana mutacja, której tworem była Edeyrn, mogła uciec się do tak koszmarnego chwytu biologicznego niby z piekła rodem.Pomimo wszystko nie padłem i nie umarłem.Promienie zostały przefiltrowane.Dzięki wibracyjno-odkształcającym właściwościom Maski, którą miałem na sobie, stały się nieszkodliwe.Teraz podniosłem Magiczną Różdżkę.Buchnęły z niej czerwone płomienie.Purpurowe, piękne języki ognia pomknęły w kierunku Edeyrn.Całe mnóstwo płomieni smagało ją jak barwiące na szkarłat uderzenia batem, przypiekając i pozostawiając krwawe pręgi na spokojnej dziecinnej twarzyczce mutantki.Edeyrn cofnęła się, przeszywając mnie wzrokiem jak lancą.Wraz z nią, krok po kroku wycofywała się Medea.Zmierzały w kierunku podnóża ogromnych schodów prowadzących do Okna Llyra.Bicze ognia smagały Edeyrn po oczach.Odwróciła się i potykając zaczęła wbiegać po schodach na górę.Medea przystanęła, podnosząc ręce w nie dokończonym geście [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl