[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cynthia podłożyła Marielle poduszkę pod głowę, ale ranna kobieta nadal leżała na podłodze salonu (pod portretem Daisy, psa ze smykałką do matematyki).Nikt nie miał odwagi jej przenieść; Billingsley obawiał się, że szwy mogłyby puścić.Żyła jeszcze, to był plus; ale pozostawała wciąż nieprzytomna, a to drugi plus, biorąc pod uwagę, co się jej przydarzyło.Oddychała jednak nieregularnie, wielkimi haustami powietrza.Zdaniem Colliego nie wyglądało to najlepiej.Wyglądało tak, jakby każdy oddech mógł być ostatnim.Jej mąż, uroczy Gary, siedział na krześle kuchennym, które ustawił tak, by móc przynajmniej patrzeć na żonę w trakcie picia.Collie zauważył, że znaleziona przezeń butelka zawierała „Wyborne sherry kuchenne Matki DeLucca” i zrobiło mu się niedobrze.Gary pochwycił jego spojrzenie (czy może poczuł) i odwzajemnił je.Oczy miał czerwone i podpuchnięte.Podrażnione.Znękane nieszczęściem.Collie poszperał w swym wnętrzu i odnalazł tam odrobinę współczucia dla tego człowieka.Nie za wiele jednak.- Straciaa ręche, psiakeew - poinformował go Gary stłumionym, konfidencjonalnym głosem.- Ziicie eoo lekarza.Collie po chwili namysłu przetłumaczył to z pijackiego na angielski jako: „Wezwijcie tego lekarza” albo „Zabijcie tego lekarza”.- Tak, tak - odparł.- Sprowadzimy pomoc.- Juszszu pinna byś.Straciaa, kuuwa, ręche.Jess kuwaa w lodyfse!- Wiem.- Pan jest weterynarzem, prawda, panie Billingsley? - przyłączyła się do nich Cynthia.Doktor skinął głową.- Tak myślałam.Może pan tam podejść i spojrzeć na coś za drzwiami wejściowymi?- Myślisz, że to niczym nie grozi?- Na razie chyba nie.Jest tam coś.najlepiej jakby pan sam.- zerknęła na pozostałych mężczyzn -.panowie sami spojrzeli.Podprowadziła Billingsleya przez pokój do drzwi wychodzących na ulicę.Collie spojrzał na Steve’a, ten wzruszył ramionami.Entragian przypuszczał, że dziewczyna chce pokazać Doktorowi, jak zmieniły się domy po drugiej stronie, nie wiedział jednak, co to miało wspólnego z wiedzą weterynarza.Podeszli obaj do drzwi.- Ale jaja - zwrócił się zdumiony Collie do Steve’a.- Z powrotem są normalne! Czy po prostu przedtem nam się przywidziało, że się zmieniły?Patrzył akurat na posesję Gellerów.Dziesięć minut temu, kiedy wraz z hipisem i sklepową wyglądali tymi samymi drzwiami, przysiągłby, że dom Gellerów był w stylu adobe, z suszonej na słońcu gliny, jak na ilustracjach z Nowego Meksyku i Arizony, gdy były jeszcze terytoriami indiańskimi.Teraz znów okazywał się typowym, obłożonym aluminiową okładziną domkiem z Ohio.- Nie przewidziało nam się i nic nie jest normalne - oznajmił Steve.- W każdym razie niecałkiem.Spójrz na tamten.Wzrok Colliego powędrował za wyciągniętym palcem hipisa ku domowi Reedów.Belki zniknęły i wróciło nowoczesne wykończenie, dach był znów pokryty równymi, eternitowymi dachówkami zamiast tego, czym go obłożono przedtem (chyba darnią), a nieduży talerz satelitarny wrócił na swoje miejsce nad wiatą garażową.Jednak w miejscu ceglanej podmurówki widniały teraz bale tarcicy, wszystkie zaś okna pozasłaniano okiennicami o wyciętych otworach.Można by pomyśleć, że mieszkańcy tego domu do swych codziennych problemów zaliczali plądrujących okolicę Indian oraz wizyty Świadków Jehowy i wędrownych agentów ubezpieczeniowych.Collie nie był do końca pewien, ale nie wydawało mu się, by domek Reedów miał przedtem okiennice, a co dopiero takie z otworami strzelniczymi.- Aha.- Billingsley powiedział to jak ktoś, kto się właśnie zorientował, że bierze udział w „Ukrytej kamerze”.- Czy to poręcz dla koni, tam przed domem Audrey? Poręcz, prawda? Co to ma być?- Nieważne - odparła Cynthia.Ujęła twarz starszego pana w dłonie i przekręciła jego głowę niczym kamerę na statywie, by spojrzał na zwłoki żony Jacksona.- O mój Boże - rzekł Collie.Na obnażonym udzie martwej kobiety usadowił się wielki ptak, zatapiając żółtawe szpony w jej skórze [ Pobierz całość w formacie PDF ]