RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gryfica przechyliła głowę w jedną, potem w dru­gą stronę.- To możliwe - przyznała.- Takie rzeczy się zdarzały.Urtho słynął ze swoich pomysłów, takie urządzenie mógł wy­naleźć na dzień dobry i bez śniadania.To byłoby w jego stylu.- Zatem wy dwoje, weźcie północ i południe - rozkazał, instynktownie wyczuwając właściwe ustawienie, chociaż nie wiedział, skąd ta pewność.- Florian i Altra - wschód i zachód.- W ten sposób wszyscy nie-ludzie znaleźli się w głównych punktach, co miało pewien sens, biorąc pod uwagę to, co opo­wiadały gryfy o miłości Urtha do swych nie-ludzkich stworzeń.- Karal, stań w środku, przy piramidzie.An'desha - ty pój­dziesz między Altrę i Treyvana na północny wschód.An'desha, ja stanę naprzeciw.Przerwał, gdyż zostali jedynie Lo'isha i Srebrny Lis, a obaj przecząco potrząsali głowami.- Nie wiem nic o osłonach.- zaczął szaman.Wtem, z szumem skrzydeł i wiatru wiejącego w światach leżących poza “tu i teraz”, ostatnie dwa miejsca zostały zajęte.Komnatę wypełniło światło; serce Śpiewu Ognia podskoczyło do gardła.“Ostatnie fragmenty łamigłówki.Oni również się do tego przyczynili.”Na północnym zachodzie i południowym wschodzie stali.Nie.Tre'valen.Przyszliśmy wam pomóc - odezwała się jedna z istot - częściowo płomień, częściowo ptak i częściowo mężczyzna o twarzy, która nawiedzała Śpiew Ognia w sennych koszmarach od chwili, kiedy mag znalazł leżące bez życia ciało szamana Shin'a'in, uderzonego mocą Zmory Sokołów.- Nadal należy­my tak samo do waszego, jak i do Jej świata, a przecież to jest Jej wybrana ziemia.Ona pragnie ją chronić równie mocno jak my.W oczach Karala płonęło uczucie, którego Śpiew Ognia nie potrafił nazwać, ale co do wyrazu twarzy An'deshy nie było wątpliwości.Była to czysta, niezmącona radość.Śpiew Ognia wiedział wreszcie i nieomylnie, że nie stracił An'deshy z powodu człowieka lub kłótni z człowiekiem.Na nic nie zdały się protesty, kiedy ktoś usłyszał w duszy wezwanie Gwiaździstookiej.To wezwanie było równie silne i niezniszczalne jak więź życia.Odezwała się druga istota ptak, duch i kobieta w jednej osobie.An'desha wie - byliśmy przy was, pomagając, gdzie mogliś­my - ale Gwiaździstooka pomaga tylko tym, którzy mają dość hartu, by pomóc samym sobie.Przyszliśmy z własnej woli i zo­staniemy z wami - zarówno w śmierci, jak i w życiu.Lo' isha klęczał z pochyloną głową, a istota, która kiedyś była Tre'valenem, także szamanem, gestem nakazała mu wstać.Sza­man posłuchał, ale na twarzy miał taki szacunek i strach, że Śpiew Ognia wątpił, czy odezwie się słowem, dopóki avatary będą obecne.Jednak kiedy skierował uwagę z powrotem do kręgu, nagle uświadomił sobie, co widzi w oczach Karala.Był to wzrok człowieka, który wie, że może umrzeć, człowie­ka sprawdzonej, niewzruszonej wiary, nie bojącego się śmierci.Niektórzy nazywają to ekstazą.Może podobnie wyglądał Vanyel, kiedy Stefen żegnał go w górach Północy.Jednak teraz było za późno, by coś z tym zrobić.Uciekały ostatnie chwile.- Podnieście osłony! - zawołał Śpiew Ognia przez ściś­nięte gardło, podnosząc również własne tarcze.Teraz, kiedy się patrzyło magicznym wzrokiem, każdy z nich stał w jaśniejącej kuli tęczowego światła; podobnie jarzył się każdy punkt róży wiatrów, jak przewidział Śpiew Ognia.Światło padające z każ­dego z nich odbijało się od wzorów wykutych w kamieniu.Wyglądało na to, że jeśli przeżyją, Śpiew Ognia nie przegra swoich jedwabi.- Połączyć osłony! - zawołał Śpiew Ognia, zanim prze­czyścił gardło za bardzo, by móc mówić.Chwila wahania i wszyst­kie tarcze utworzyły szeroki krąg światła otaczający Karala i sięgającą mu do pasa piramidę w środku wzoru.Karal zamknął oczy i ostrożnie położył ręce na piramidzie, wsuwając palce w specjalnie wyżłobione otwory.Ale wtedy, jak trafnie odgadł Śpiew Ognia, starożytna magia została uaktywniona przez energię osłon.Wzór na posadzce rozjarzył się, wysyłając w górę osiem ramion światła, które pociągnęły za sobą tarcze, aż połączyły się w jednym punkcie, tworząc kopułę blasku naśladującą kopulasty kształt komnaty.Karal znalazł się teraz w centrum czaszy ochronnej, zamiast być otoczonym przez pierścień osłon.Energia uwolniona w chwili wybuchu zostanie wessana przez osłony.Właśnie tak, jak powinno się stać, aby ochronić Równiny.Srebrny Lis i Lo'isha patrzyli z niepokojem.Śpiew Ognia wiedział, że szaman widzi energie, które obudzili, ale Srebrny Lis, jak można się było domyślić z wyrazu jego twarzy, również je dostrzegał - była więc to moc na tyle wielka, by widzieli ją także nie-magowie.Zatem miał rację, we wzór na posadzce komnaty Urtho wplótł mechanizm wzmacniający.Jednak nie miał czasu cieszyć się triumfem twórczej intuicji nad rozumowaniem i intelektem.Nadszedł czas.Śpiew Ognia wiedział o tym tak dobrze, jak gdyby był zegarem wodnym, w którym spadła właśnie ostatnia kropla.- Karal, teraz! - krzyknął.Twarz Karala wykrzywiła się, a palce gorączkowo zacisnęły na dziesięciu przyciskach piramidy.Jej środek wybuchł bezgłośnie w czystą moc.Karal znalazł się gdzieś w jej środku - w środku mocy większej niż jakikol­wiek kamień-serce, większej, niż Śpiew Ognia w życiu widział, mocy, na widok której Aya ćwierknął i uciekł do komnaty obok; mocy tak jasnej, że szaman i Srebrny Lis krzyknęli i zakryli oczy.Gdzieś w środku tego piekła mocy Karal walczył o to, by nad nią zapanować i przetworzyć; walczył.Śpiew Ognia poczuł, że Karal przegrywa.Nie traci kontroli nad mocą, ale traci kontakt ze światem, z sobą, ze swym życiem.Stawał się coraz mniej wyraźny, znikał, rozpływał się w mikro-kosmosie swego płonącego boga.Za chwilę zniknie całkiem, a jeśli ktokolwiek odważy się ruszyć mu na pomoc, krąg się rozerwie i wszyscy zginą.“Po moim trupie!”Gniew w końcu przedarł się przez chłodną, wywołaną używ­kami obojętność.Chociaż - jeśli instynkt go zawiedzie, może to i dobrze.- Uwaga wszyscy! Kiedy zacznę liczyć, zacznijcie iść ludz­kimi krokami naprzód po swojej linii! - wrzasnął w śmiertelnej ciszy.- Raz! Dwa! Trzy!Krąg zacieśniał się wokół Karala, naciskając na niego i na energię, którą kontrolował, a której promienie rozjarzyły się i zatrzepotały.- Cztery! Pięć! Sześć! - Gdyby wszyscy mieli ręce, mog­liby go dotknąć.Ale instynkt podpowiadał Śpiewowi Ognia jeszcze coś.- Siedem! Osiem! - teraz stali już nad Karalem.Piramida zniknęła, a sam Karal był równie przezroczysty jak avatary.Stał z odrzuconą do tyłu głową i ustami otwartymi w bezgłośnym krzyku, otoczony kolumną rozgrzanego do białości, lodowato zimnego ognia.- Dziewięć! - Śpiew Ognia wyciągnął rękę i chwycił Karala za ramię; bez komendy wszyscy inni uczynili to samo, z wy­jątkiem Floriana, który dotknął nosem jego piersi, i Akry, który stanął na tylnych łapach, a obie przednie wsparł o plecy Karala.Światło!Wybuchło prosto w twarze w chwili, kiedy dotknęli Karala.Śpiew Ognia zamknął oczy, ale ono przedarło się przez powieki i odrzuciło go do tyłu.Poczuł, że jego ręka niemal znika, przestał czuć pod palcami ramię Karala, został wyrzucony w powietrze, uderzył o ścianę i osunął się bezwładnie na podłogę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl