[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Therru stała przez moment bez ruchu, z rozszerzonymi nozdrzami i nieruchomą głową, niczym węszące zwierzę.Potem wrzuciła płótno z powrotem do wody i wyszła nakarmić kurczęta.Tenar czuła się chora, łamało ją w kościach.Wciąż było zimno, pozostawała, więc pod dachem najdłużej, jak mogła.Próbowała zatrzymać Therru w domu, lecz kiedy przy przenikliwym wietrze wyszło słońce, Therru zapragnęła wybiec na dwór.- Zostań z Shandy w sadzie - poleciła Tenar.Therru wyszła nie mówiąc ani słowa.Zniszczenie mięśni i gruba blizna usztywniły poparzoną i zdeformowaną stronę twarzy dziewczynki, lecz kiedy blizny zestarzały się, a Tenar po latach prób nauczyła się nie odwracać wzroku od jej szpetoty, ale dostrzegać ją jako twarz, zauważyła, że posiada ona swoją własną mimikę.Kiedy Therru była przestraszona, spalona i ociemniała strona "zamykała się" - jak myślała Tenar - ściągając się, tężejąc.Kiedy była podniecona lub przejęta, nawet ślepy oczodół zdawał się spoglądać, a blizny czerwieniały i były gorące w dotyku.Teraz, kiedy wychodziła, wyglądała przedziwnie, jak gdyby jej twarz wcale nie była ludzka; zwierzę, jakieś niezwykłe, dzikie stworzenie o zrogowaciałej skórze, z jednym błyszczącym okiem, milczące, płochliwe.51Tenar wiedziała, że skoro po raz pierwszy ją okłamała, Therru po raz pierwszy zamierzała nie być jej posłuszną.Po raz pierwszy, lecz nie ostatni.Z ciężkim westchnieniem usiadła przy kominku i przez chwilę oddawała się bezczynności.Pukanie do drzwi: Clearbrook i Ged - nie, musi nazywać go Sokołem - Sokół stojący na progu.Stary Clearbrook był przepełniony chęcią rozmowy i poczuciem ważności.Ged - ponury, cichy i potężny w swoim oblepionym brudem płaszczu z owczej skóry.- Wejdźcie - powiedziała.- Napijcie się herbaty.Co słychać?- Próbowali uciec do Yalmouth, ale ludzie z Kahedanan, urzędnicy miejscy, znaleźli ich w szopie Cherry'ego - oznajmił Clearbrook wymachując pięścią.- Uciekł? - Ogarnęło ją przerażenie.- Pozostali dwaj - odrzekł Ged.- Nie on.- Widzisz, znaleźli ciało w starych jatkach na Okrągłym Wzgórzu, całe porozbijane na kawałki, tam na górze w starych jatkach, koło Kahedanan, więc dziesięciu, dwunastu z nich z miejsca mianowało się urzędnikami i wyruszyło za nimi w pościg.Zeszłej nocy trwały poszukiwania po wszystkich wsiach, a dzisiejszego ranka, przed samym świtem, znaleźli ich ukrytych w szopie Cherry'ego.Byli na pół zamarznięci.- Zatem on nie żyje? - zapytała zdezorientowana.Ged wyłuskał się z ciężkiego płaszcza i siedział teraz przy drzwiach na krześle o trzcinowym siedzeniu, rozwiązując skórzane getry.- On żyje - powiedział swoim spokojnym głosem.- Jest u Ivy.Zawiozłem go dziś rano furą do gnoju.Przed świtem na trakcie byli ludzie ścigający całą ich trójkę.Zabili kobietę na wzgórzach.- Jaką kobietę? - wyszeptała Tenar.Spojrzała Gedowi w oczy.Nieznacznie skinął głową.Clearbrook chciał sam opowiedzieć historię i mówił dalej, głośno:- Gadałem z niektórymi ludźmi stamtąd i powiedzieli mi, że cała czwórka włóczyła się w pobliżu Kahedanan, a kobieta przychodziła do miasteczka na żebry, cała pobita i z oparzeniami i siniakami na całym ciele.To ci mężczyźni ją posyłali, widzisz, żeby tak żebrała i potem wracała do nich, a ludziom mówiła, że jak wróci z niczym, zbiją ją jeszcze bardziej, odpowiadali, więc:, po co wracać? Ale mówiła, że gdyby nie wróciła, przyszliby po nią, widzisz, i zawsze z nimi odchodziła.Lecz potem w końcu posunęli się za daleko i zatłukli ją na śmierć.Zostawili jej ciało w starych jatkach, tam gdzie zostało jeszcze trochę smrodu, wiesz, może myśleli, że ukryją to, co zrobili.Później odeszli, tu na dół, właśnie zeszłej nocy.Dlaczego nie krzyczałaś ani nie wzywałaś pomocy zeszłego wieczora, Goha? Sokół mówi, że byli tutaj, zakradali się w pobliże domu, kiedy na nich natrafił.Na pewno bym usłyszał albo Shandy, ma lepszy słuch ode mnie.Mówiłaś jej już? Tenar potrząsnęła głową.- Pójdę jej powiedzieć - rzekł starzec, zachwycony, że będzie pierwszy z wiadomością, i poczłapał przez podwórze.Zawrócił w pól drogi.- Nie pomyślałbym nigdy, że jesteś zdatny do wideł! -krzyknął do Geda, klepnął się w udo ze śmiechem i poszedł dalej.Ged wyśliznął się z ciężkich getrów, zdjął zabłocone buty, postawił je na progu i w pończochach podszedł do ognia.Wełniane spodnie, kaftan i koszula - gontyjski pasterz o sprytnym obliczu, jastrzębim nosie i czystych, ciemnych oczach.- Zaraz będą tu ludzie - odezwał się.- Przyjdą, żeby opowiedzieć ci o tym wszystkim i jeszcze raz usłyszeć, co się tu stało.Tych dwóch, którzy uciekli, trzymają teraz zamkniętych w pustej piwnicy i pilnuje ich piętnastu czy dwudziestu ludzi, a dwudziestu czy trzydziestu chłopców próbuje na nich zerknąć.- Ziewnął, potrząsnął ramionami i rękoma, by je rozluźnić i spojrzawszy na Tenar zapytał, czy może usiąść przy ogniu.Gestem wskazała na zydel przy kominku.- Musisz być zmęczony - szepnęła.- Spałem trochę, tutaj, zeszłej nocy.Nie mogłem oprzeć się senności.- Znów ziewnął.Podniósł na nią wzrok sprawdzając, jak się czuje.- To była matka Therru - rzekła.Jej głos nie wzniósł się ponad szept.Skinął głową.Siedział przechylając się nieco do przodu, oparłszy ręce na kolanach, jak czynił to Flint, wpatrując się w ogień.Byli bardzo podobni i krańcowo odmienni, tak różni jak zakopany kamień i szybujący ptak [ Pobierz całość w formacie PDF ]