[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aczkolwiek wkraczam w sprawy drażliwe, muszę to uczynić, aby ocalić dobre imię naszej rodziny przed zniesławieniem.Igor nie był masochistą, mimo samozaparcia musiał się nieraz uciekać do fizycznej pomocy dwu oddanych kuzynów, którzy przytrzymywali go, zwłaszcza po większych dawkach przykranu, w łożu małżeńskim, skąd, gdy rzecz się dokonała, uciekał jak oparzony.Synowie Igora nie podjęli dzieła ojca.Starszy zajmował się jakiś czas syntezą ektoplazmy, substancji dobrze znanej spirytystom, którą wydzielają media w transie, ale nie udało mu się, ponieważ - jak twierdził - margaryna, stanowiąca surowiec wyjściowy, była nie dość oczyszczona.Młodszy był zakałą rodziny.Kupiono mu szyfkartę do gwiazdy Mira Coeti, która niedługo po jego przybyciu na miejsce zgasła.O losie córek nic mi nie wiadomo.Jednym z pierwszych - po stupięćdziesięcioletniej przerwie - kosmonautów albo, jak już mówiono wtedy, kosmonarzy, byt prastryj Pafnucy.Ten właściciel promu gwiezdnego w jednej z mniejszych cieśnin galaktycznych przewiózł swym stateczkiem niezliczone rzesze podróżnych.Pędził życie wśród gwiazd cicho i spokojnie, w przeciwieństwie do brata swego, Euzebiusza, który został korsarzem, zresztą w stosunkowo późnym wieku.Z urodzenia dowcipniś, Euzebiusz, odznaczający się wspaniałym poczuciem humoru, zwany przez całą załogę “a practical joker”, zalepiał gwiazdy szewskim pakiem i rozrzucał po Drodze Mlecznej małe latarki, by mylić kapitanów, sprowadzane zaś z kursu rakiety napadał i łupił.Potem atoli oddawał wszystko ograbionym, nakazywał im lecieć dalej, doganiał swym czarnym rakietowcem, abordażowa! i rabował od nowa, bywało, że sześć, a to i dziesięć razy pod rząd.Pasażerowie nie widzieli się spoza siniaków.A jednak nie był Euzebiusz okrutnikiem.Po prostu, czatując latami wśród gwiezdnych rozdroży na ofiary, okropnie się nudził, więc gdy jakaś mu się wreszcie trafiła, nie był wprost w stanie rozstać się z nią natychmiast po dokonaniu grabieży.Jak wiadomo, korsarstwo międzyplanetarne jest pod względem finansowym nieopłacalne, o czym świadczy najlepiej to, że praktycznie nie istnieje.Euzebiusz Tichy nie działał z niskich pobudek materialnych, wręcz przeciwnie, ożywiał go duch starych ideałów, pragnął bowiem odnowić czcigodną ziemską tradycję morskiej piraterii, uważając to zadanie z swe posłannictwo.Pomawiano go o wiele ohydnych skłonności, znaleźli się i tacy, co zwali go tanatofilem, ponieważ statek jego okrążały liczne szczątki kosmonarzy.Nic bardziej fałszywego od ohydnych tych potwarzy.W próżni nie można po prostu pochować zgasłego przedwcześnie i nie ma innego sposobu, jak tylko wypchnąć go przez klapę rakiety, to zaś, że jej nie opuszcza, lecz krąży wokół osieroconego statku, wynika z praw mechaniki newtonowskiej, a nie z czyichś przewrotnych upodobań.Z biegiem lat ilość ciał, okrążających statek tego mego krewnego, istotnie znacznie urosła; manewrując, poruszał się jakoby w aureoli śmierci, niemal z tańców Durera rodem, ale, powtarzam, działo się to nie z jego, lecz z natury woli.Siostrzan Euzebiusza, a mój kuzyn, Arystarch Feliks Tichy, zjednoczył w sobie najcenniejsze talenty, występujące dotąd oddzielnie w naszym rodzie.Doczekał też, jedyny, uznania i znacznego dobrobytu dzięki inżynierii gastronomicznej , zwanej też gastronautyką, którą wspaniale rozwinął.Pierwociny tej gałęzi technicznej sięgają jeszcze schyłku XX wieku, a znano ją wtedy pod surową, prymitywną postacią tak zwanej kanibalizacji rakiet.Aby zaoszczędzić materiału i miejsca, poczęto stosować do wyrobu okrętowych przepierzeń i grodzi prasowane koncentraty żywnościowe, a więc różne kasze, tapioki, strączkowe itp.Później rozszerzono zakres tej działalności konstruktorskiej, obejmując nią także meble rakietowe.Kuzyn mój ocenił lapidarnie jakość ówczesnej produkcji, powiadając, iż na smacznym krześle się nie usiedzi, a wygodne przyprawia o niestrawność.Arystarch Feliks przystąpił do rzeczy w sposób całkiem nowy.Nic dziwnego, że pierwszą swoją trzystopniową rakietę (Przystawki, Pieczyste, Legumina) nazwała Zjednoczona Stocznia Aldebarańska jego imieniem.Nikogo już nie dziwią dzisiaj tablice rozdzielcze na kruchych spodach (tzw.elektromazurki), kondensatory - przekładańce, makaronowa izolacja, piernikoidy, czyli cewki z migdałami na miodzie, przewodzącym dobrze prąd, wreszcie okna z cukru pancernego, chociaż naturalnie nie każdy lubi garnitur z jajecznicy, bądź też poduszki z cwibaków i babek puchowych (a to dla okruszków w łóżku).Wszystko to jest dziełem mego kuzyna.To on wynalazł liny holowniczekabanosówki, strudlowe prześcieradła, kołdry z suflerów, jak również napęd łazankowogrysikowy i on pierwszy zastosował ementaler do chłodnic.Zastąpiwszy kwas azotowy chlebowym, uczynił paliwo (i to bezalkoholowe!) smacznym napojem orzeźwiającym.Niezawodne są też jego gaśnice z kisielkiem żurawinowym, które gaszą równie dobrze pożary, jak pragnienie.Znalazł też Arystarch naśladowców, lecz żaden z nich mu nie dorównał.Niejaki Globkins usiłował wprowadzić na rynek jako źródło oświetlenia - tort Sachera z knotem, zupełne fiasko, bo i światła dawał tort niewiele, i przesiąkał kopciem.Również jego wycieraczki do nóg z rizotta nie znalazły nabywców, podobnie jak i płyty izolacyjne z chałwy, pryskające przy pierwszym zderzeniu z meteorami.Raz jeszcze okazało się, że nie wystarczy ogólna idea, gdyż każde konkretne rozwiązanie, któremu ona patronuje, musi być twórcze - tak, jak genialna w swej prostocie myśl mego kuzyna, by wszystkie puste miejsca konstrukcji rakietowej wypełniać zupą “nic”, przez co i próżnię się zyskuje, i najeść się można.Myślę, że ten z Tichych zasłużył w pełni na miano dobroczyńcy kosmonautyki.Jej prekursorzy zapewniali nas nie tak znów dawno temu, kiedyśmy patrzeć nie mogli na glonowe klopsiki i zupki z mchów czy porostów, że na takim właśnie wikcie ruszy ludzkość do gwiazd.Piękne dzięki! Dobrze się stało, żem dożył lepszych czasów, bo ileż to za mej młodości załóg zginęło z głodu, dryfując wśród ciemnych prądów przestrzeni, do wyboru mając jedynie albo przejście na system losowania, albo też demokratycznych wyborów zwyczajną większością głosów.Zgodzi się ze mną każdy, kto pamięta przygniatającą atmosferę zgromadzeń, na których dyskutowało się te przykre sprawy.Był nawet projekt Drapplussa, który narobił ongi sporo szumu, żeby po całym systemie słonecznym rozsiać równomiernie, z myślą o rozbitkach, kaszkę mannę lub grysik oraz kakao w proszku, ale się nie przyjął, raz, że wypadało to za drogo, a dwa, że spoza chmur kakao nie byłoby widać gwiazd nawigacyjnych.I dopiero kanibalizm rakietowy uwolnił nas od tego dawniejszego [ Pobierz całość w formacie PDF ]