[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak więc zadanie, jakie postawili sobie autorzy Jednej minuty, wyglądało na niewykonalne.W samej rzeczy, gdy powiedzieć temu, kto nie miał jeszcze w ręku tej książki, że zawiera mało słów, cała wypełniona tablicami statystycznymi i zestawieniami cyfr, uzna z góry przedsięwzięcie za niewypał, — nawet za idiotyzm, bo cóż można począć z setkami stron statystyki? Jakie obrazy, emocje i przeżycia mogą nam zapalić w głowie tysiące kolumn cyfr? Gdyby tej książki nie było, gdyby nie leżała na moim biurku, sam uznałbym może jej pomysł za oryginalny, nawet frapujący, ale nie do urzeczywistnienia, podobnie jak myśl, że książka telefoniczna Paryża lub Nowego Jorku nadaje się do lektury i mówi nam coś o mieszkańcach tych miast.Gdyby nie było Jednej minuty, sądziłbym pewno, że jest nieczytelna jak spis telefonów albo rocznik statystyczny.A zatem ów zamysł — by pokazać sześćdziesiąt sekund wyjętych z życia wszystkich współistniejących ze mną ludzi — należało opracować niby plan wielkiej kampanii.Pierwotny koncept, choć ważny, nie starczył dla sukcesu.Nie ten jest lepszym strategiem, kto wie, że trzeba zaskoczyć przeciwnika, by go zwyciężyć, lecz ten, kto wie, jak to zrobić.O tym, co zachodzi na ziemi nawet w jednej sekundzie, nie sposób się dowiedzieć.Wobec takich zjawisk obnaża się mikroskopijna pojemność ludzkiej świadomości, tego bezkresnego ducha, który jest naszym tytułem do chwały, odróżniającym nas od zwierząt, umysłowych nędzarzy, zdolnych postrzegać tylko bezpośrednie otoczenie.Jakże martwi się mój pies za każdym razem, widząc że pakuję walizki, i jak mi przykro, że nie mogę mu wyjaśnić zbędności jego przygnębienia, tych skomleń, odprowadzających mnie do furtki.Nie ma sposobu, żeby zawiadomić psa, że jutro wrócę.Każde rozstanie przeżywa w ten sam cierpiętniczy sposób, z nami natomiast rzeczy mają się jakoby całkiem odmiennie.Wiemy, co jest, co może być, a o tym, czego nie wiemy, możemy się dowiedzieć.Tak sądzi się na ogół.Tymczasem współczesny świat dowodzi na każdym kroku, że świadomość to bardzo krótka kołderka; można nią przykryć jakiś mały kawalątek czegoś, ale nie więcej, a problemy, jakie miewamy ze światem, są dotkliwsze od psich, bo pies, wyzbyty daru frustracji, nie wie, że czegoś nie wie, i nie rozumie, że nic prawie nie rozumie, my natomiast wiemy i to, i tamto.Jeśli zachowujemy się inaczej, to z głupoty albo z samoobłudy, dla zachowania duchowego spokoju.Jednemu człowiekowi można współczuć, ewentualnie czterem, ale ośmiuset tysiącom nikt nie da rady.Liczby, jakimi posługujemy się w takich okolicznościach, to chytrze wymyślone protezy, to kij, którym ślepiec, idąc, stuka po chodniku, żeby nie wpaść na mur, ale przecież nikt nie powie, że on tym kijem widzi całe bogactwo świata, nawet w tym jego malutkim skrawku jednej ulicy.Cóż więc zrobić z tą naszą biedną, nierozciągliwą świadomością, żeby ogarnęła to, czego nie może ogarnąć? Co należało uczynić dla ukazania jednej wszechludzkiej minuty?Nie dowiesz się, czytelniku,.wszystkiego naraz, lecz zaglądając najpierw do działowego spisu rzeczy, a potem do właściwych rubryk, dowiesz się rzeczy, które zaprą ci dech.Nie z gór, rzek i pól utworzony krajobraz, lecz z miliardów ciał ludzkich, będzie ci się ukazywał migawkowo, tak jak zwykły krajobraz ukazuje się ciemną nocą podczas burzy, gdy łyśnięcia błyskawic rozdzierają mrok i dostrzegasz przez ułamek sekundy ogrom rozpostarty ku wszystkim horyzontom.Mrok znów zapada, lecz tamten obraz wdarł ci się już w pamięć, już się go nie pozbędziesz.To porównanie można pojąć w części wizualnej, któż bowiem nie przeżył nocnej burzy, ale jak zrównać świat pokazywany nocą błyskawicami z tysiącem statystycznych tablic?Chwyt, jakim posłużyli się autorzy, jest prosty.Jest to metoda kolejnych przybliżeń.Dla demonstracji weźmy najpierw, z dwustu, dział poświęcony śmierci, a właściwie umieraniu.Skoro ludzkość liczy niemal pięć miliardów, zrozumiałe, że w każdej minucie umierają tysiące — to nie może być żadną rewelacją.Tu wszakże uderzamy w liczby jak w mur nierozciągliwością naszego pojmowania.Łatwo to poznać, boże słowa „naraz umiera dziewiętnaście tysięcy osób” nie mają ani na włos większej wagi przeżyciowej niż wiadomość, że umiera ich dziewięć tysięcy.Niechby i milion, niechby dziesięć milionów.Reakcją, zawsze taką samą, może być tylko nieco przelęknione i niewyraźnie zatroskane „Ach”.Znajdujemy się już wśród pustki wyrażeń abstrakcyjnych, które coś oznaczają, ale tego oznaczenia nie można doznać, odczuć, przeżyć, jak zawału wuja.Wiadomość o tym zawale wywoła większe wrażenie.Lecz ów dział wprowadzi cię w umieranie na czterdziestu ośmiu stronach, przy czym najpierw idą dane sumaryczne, a potem rozbite na uszczególnienia, i jest tak, że najpierw możesz obejrzeć całą dziedzinę śmierci, jak przez słaby obiektyw mikroskopu, a potem oglądać wycinki w coraz większym zbliżeniu, jakbyś używał coraz silniejszych szkieł.Najpierw osobno idą agonie naturalne, osobno zaś spowodowane przez innych ludzi, przez omyłki, trafy losowe i tak dalej.Dowiesz się więc, ilu ludzi umiera na minutę od tortur policyjnych, a ilu z rąk sprawców wyzbytych państwowego uprawnienia.Jaki jest normalny rozkład stosowanych tortur na sześćdziesiąt sekund oraz ich geograficzna dystrybucja; jakich narzędzi używa się w tej jednostce czasu, znów z rozbiciem na poszczególne części świata,, a potem i na państwa.Dowiesz się tym samym, że kiedy wyprowadzasz na spacer psa, szukasz pantofli domowych, rozmawiasz z żoną, zasypiasz, czytasz gazetę, tysięczny zbiór innych ludzi wyje skręcając się w agonii, w każdej kolejnej minucie każdych dwudziestu czterech godzin dnia i nocy, każdego tygodnia, miesiąca i roku.Nie usłyszysz ich krzyku, ale już będziesz wiedział, że on trwa bezustannie, bo wykazuje to statystyka.Dowiesz się, ilu ludzi ginie na minutę od pomyłki, po wypiciu trucizny zamiast niewinnego napoju, i znów statystyka uwzględnia wszelkie rodzaje tych otruć: środkami chwastobójczymi, silnymi kwasami, zasadami, a też ile spośród zgonów od pomyłki przypada na błędy kierowców, lekarzy, matek, pielęgniarek, i tak dalej.Ile noworodków, to już osobna rubryka, zabijają matki tuż po urodzeniu, z rozmysłu lub z niedbalstwa, bo są niemowlęta przytłoczone poduszką albo te, co wpadają do kloacznego dołu, gdyż czując parcie rodząca myślała, że to parcie na stolec, od niedoświadczenia lub jako niedorozwinięta umysłowo, albo znajdowała się pod działaniem narkotyku, gdy wszczął się poród, a każdy z tych wariantów ma dalsze uszczegółowienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]