[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Miałeś przyznałem.Bardzo byłem ciekawy, czy mnie poprosi, żeby go wziąć naucznia.Ja bym na jego miejscu poprosił.A dokładniej w swoim czasie poprosiłem. Dlaczego mi to wszystko opowiadasz, Ilmar? To żadna tajemnica, Mark.Nie ja jeden taki jestem sprytny, może tylko mam wię-cej szczęścia od innych.To wszystko.No i co nieco wiem.Znam na przykład dawne ję-zyki.Chłopiec milczał.Siedział, podciągając kolana do piersi, oparł o nie podbródek.Wyglądał, jakby się nad czymś głęboko zamyślił.Twarz ma mądrą, to widać nawet podbrudem, rozmazanym łzami.Jeśli poprosi, żeby go wziąć na ucznia.no przecież go we-zmę, wezmę jak nic! Mądry, nie podły i w dodatku ze Słowem! Gdybym ja znał Słowo.Co by to było! Zdjąłbym żelazne wrota z zawiasów i wysłał w Chłód.A potem.Sparzyła mnie spózniona myśl. Mark, a możesz coś jeszcze do Chłodu schować?Popatrzył na mnie smutno.Jakbym powiedział jakąś straszną głupotę, oderwał go odważnych myśli.38 %7łelazną cegiełkę? Na przykład.Niejedną. Nie, Ilmar.Słowo honoru Słowo jest nie to uśmiechnął się albo do swo-jego prościutkiego kalamburu, albo na widok mojej zasmuconej twarzy.Załóżmy, że dokalamburu. Ciężko byłoby nieść? Nie, coś ty.Na Słowo możesz wziąć, co chcesz, nie czujesz różnicy.Rzecz w tym,jakie jest Słowo. Jasne.Twoje jest słabe. Nie chodzi o siłę, przecież mówię.I od Słowa zależy, i od człowieka.Może ktośinny z tym samym Słowem mógłby wziąć te sztabki.Mark zamilkł i skulił się pod moim spojrzeniem.A ja musiałem kilka razy głęboko odetchnąć, przypomnieć sobie, co Siostra przyka-zała i wyobrazić sobie piekło, do którego Zbawiciel nikczemników wysyła. Wiesz co, Mark.chodzmy stąd.Jak najdalej od tych sztabek.Podniosłem się, pomogłem wstać chłopcu.Chodził już całkiem niezle, nawet się niekrzywił.Może ze strachu. Gdyby nas złapali.nie chlapnij czasem strażnikom o Słowie poradziłem. Widziałem kiedyś człowieka, z którego chcieli Słowo wyciągnąć. Ilmar.Wyjąłem pochodnię już zaczęła trzeszczeć i dymić, i spojrzałem na Marka.Przezte chwile chłopiec jakby podrósł ze trzy lata. Dziękuję, Ilmar.Niech ci się Siostra odwdzięczy.Nigdy tego nie zapomnę.Zrobiędla ciebie, co zechcesz, przysięgam na Zbawiciela!Nie łapałem go za język i nie prosiłem o Słowo.Zamiast tego poklepałem po ramie-niu i zacząłem wchodzić po drabince.Kindżał trzymałem w zębach, przezornie podwi-jając język.Przezorność i ostrożność wybawia z wielu bied.Gdyby jeszcze Mark to rozumiał.Mark szedł z tyłu z pochodnią.Kulał i sapał, ale szedł dość szybko.A ja skradałemsię z przodu, poza kręgiem światła.Bezszelestnie, nikt nie usłyszy.Nawet gdyby w domubyła zasadzka rzucą się na chłopaka, a wtedy ja pozwolę popracować kindżałowi.Ale w domu nikogo nie było.Najwidoczniej moje chwyty zadziałały.Szczurze łajnozmyliło psy, gałązka zamiotła ślady.Strażnicy poszli dalej, wpadli do kanału i pomyśle-li, że dalej uciekaliśmy wodą.Pod drzwiami poczekałem na Marka.W milczeniu odebrałem pochodnię, zadep-tałem ją.Mocno wziąłem chłopca za rękę i poprowadziłem za sobą.Było ciemno, bar-dzo ciemno, chmury zasłoniły księżyc.Znowu trzeba dziękować Siostrze.W ciemnościstrażnicy nie są dla mnie przeciwnikami.Ja widzę kontury domów, żołnierz nieprzenik-nioną ciemność.39 Dobrze się składa szepnąłem Markowi na ucho. Teraz pójdziemy w góry.Posiedzimy tam ze dwa tygodnie i ruszymy do portu.Marynarzowi każdy grosz sięprzyda.Zapłacimy, ukryją nas i przewiozą.Mark pokręcił głową. Nie! Nie możemy w góry! Dlaczego? Boisz się mnie? Ja.Ilmar, będą mnie szukać! Najwyżej tydzień.Bo żołnierze nie mają nic innego do roboty jak się po górach. Ilmar, kochany! chwycił mnie za rękę, wbił paznokcie do bólu. Przecież je-steś mądry! Uwierz mi! Trafiłem na katorgę przez pomyłkę! Jak zrozumieją, co się sta-ło, wyślą za mną! Całe wyspy przeszukają, góry przekopią, kopalnie wywrócą na nice.Ilmar, uwierz mi, Ilmar!Osłupiałem.A Mark trzymał mnie i szeptał bez przerwy: Przecież ja wiem, ty znasz się na ludziach.To pomyśl, czy mówię prawdę czy nie! Czy ty wiesz, co mówisz? Dlaczego mieliby cię tak szukać?Mark jęknął cicho.Powiedział beznadziejnie: No, bo.Zasłoniłem mu usta dłonią za bardzo podniósł głos i zapytałem: Chłopcze, a co radzisz mi zrobić? Wyciąć wszystkich żołnierzy w pień i przejąćwładzę na Wyspach? Wziąć statek szturmem i wciągnąć na maszt czarną flagę? Porwaćszybowiec z twierdzy i odlecieć niczym ptaki? Można szybowiec. I poprosimy awiatora, żeby nas zawiózł, gdzie zechcemy? Sam będę sterował.Umiem. Zwariowałeś. potrząsnąłem lekko chłopcem. Sterowania szybowcem ucząsię najlepsi z najlepszych przez siedem lat! To nie strzelanie z kulomiotu, to nauka sub-telna, nawet w Domu nie każdy ją zna! Ja znam! Mark postarałem się, żeby w moim głosie pojawiła się cała surowość, któ-rą dała mi natura, choć muszę przyznać, że to nie było trudne. Nie mam zamiarusię wygłupiać, nie włożę głowy w pętlę.Nie chcesz iść w góry, to idz gdzie chcesz.Nóżci.nie, noża ci nie oddam.Tobie nie pomoże, ale mnie uratuje.Poza tym jesteś wolny [ Pobierz całość w formacie PDF ]