RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To mi nie pierwszyzna - odparł.Ale oddał jej miecz i wyciągnął się na kocu.Nie zasnął; leżał, na­słuchując i obserwując gwiazdy przesuwające się wol­no po firmamencie.W pewnej chwili usłyszał znowu cichutkie pobrzękiwanie harfy.Dolatywało z ciemno­ści, jakby się droczyło z jego wspomnieniami.Usiadł zaintrygowany.Nie widział między drzewa­mi żadnych ognisk; nie słyszał głosów, tylko te dziw­ne dźwięki harfy.Była idealnie nastrojona, miała ła­godne, soczyste brzmienie, ale harfista mylił ciągle melodię.Morgon zakrył dłońmi oczy.- Kto, na Hel.- Zerwał się na równe nogi.- Morgonie - powiedziała cicho Raederle - na świe­cie są jeszcze inni harfiści.- On gra w ciemnościach.- Skąd wiesz, że to mężczyzna? Może to kobieta al­bo chłopiec, który ze swoją pierwszą harfą podróżuje do Lungold.Jeśli chcesz zniszczyć wszystkie harfy świata, to najlepiej zacznij od tej, którą nosisz na ple­cach, bo z nią nigdy nie zaznasz spokoju.- Kiedy nie odpowiadał, dodała: - Chcesz posłuchać zagadki?Odwrócił się i spojrzał na ledwie widoczną w mro­ku sylwetkę dziewczyny i na miecz połyskujący bla­do w jej dłoniach.- Nie - powiedział.Po chwili usiadł obok niej zmę­czony wsłuchiwaniem się w tony znanej ymriskiej bal­lady, którą tajemniczy harfista tak niewprawnie grał.- Wolałbym, żeby nękał mnie swą grą lepszy harfista - mruknął zgryźliwie i wziął miecz od Raederle.- Ja będę czuwał.- Nie zostawiaj mnie tu samej - poprosiła, czytając w jego myślach.- Dobrze - westchnął.Położył sobie miecz na kolanach i wpatrywał się z na­pięciem w klingę, z której blask księżyca krzesał zim­ne ognie, dopóki harfa nie ucichła.Dopiero wtedy ode­tchnął z ulgą.* * *Od tej pory Morgon słyszał harfę każdej kolejnej nocy.Odzywała się o najdziwniejszych porach, za­zwyczaj kiedy siedział i nasłuchiwał.Jej tony docie­rały do niego na granicy słyszalności; Raederle nie zakłócały snu.Czasami słyszał ją we śnie, a wtedy bu­dził się zdrętwiały, zlany potem, i mrugając półprzy­tomnie, powracał wolno z ciemności sennych w rze­czywiste, w żadnej z nich nie znajdując ucieczki przed natrętną muzyką.Pewnej nocy poszedł szukać harfi­sty, ale zabłądził między drzewami.Wracając nad ra­nem do obozu pod postacią wilka, spłoszył konie, a krąg ognia, którym otoczyła je Raederle, omal nie osmalił mu sierści.Im dłużej podróżowali, tym bardziej dłużyła im się monotonna droga przez zwartą puszczę.Morgon ana­lizował bez ustanku zasłyszane strzępy rozmów, wy­razy twarzy napotykanych ludzi, odgłosy przed i za ni­mi, spojrzenia, którymi od czasu do czasu obrzucały ich przelatujące ptaki.Jego niepokój rósł.Usiłował ob­serwować drogę przed i za sobą jednocześnie, wypa­trując harfisty, koniokradów, zmiennokształtnych.Rae­derle słuchał jednym uchem.Kiedy pewnego razu w ogóle przestała się odzywać, uświadomił to sobie dopiero po wielu godzinach.Caithnard było już dale­ko i ruch na drodze zmniejszył się.Zdarzało się, że przez wiele mil nikogo nie spotykali.Ale upał nie fol­gował, a każdy obcy pojawiający się na drodze wzbu­dzał od razu podejrzenia.Jednak noce, jeśli nie liczyć natrętnych dźwięków harfy, upływały im spokojnie.W dniu, w którym Morgon uznał wreszcie, że są bez­pieczni, stracili konie.Tego wieczoru wcześnie zatrzymali się na nocleg, bo oboje byli zmęczeni.Raederle zeszła nad brzeg rzeki, żeby umyć włosy, Morgon zaś wrócił do odleg­łej o pół mili gospody, którą po drodze mijali, z za­miarem dokupienia żywności i posłuchania wieści ze świata.W gospodzie kłębił się tłum podróżnych - wy­mieniający się plotkami przekupnie, zubożali muzy­cy żebrzący o posiłek grą na wszelkich możliwych in­strumentach, tylko nie na harfie; kupcy, kmiecie; ro­dziny wyglądające tak, jakby w panice porzuciły swoje domostwa, z całego dobytku unosząc tylko to, co ko­mu wpadło w rękę.Powietrze było ciężkie od podlanych winem rozmów.Morgon zaczął się przepychać w głąb izby, kierując się na dolatujący stamtąd tubalny, donośny głos:- Dwadzieścia lat - huczał mężczyzna.- Dwadzie­ścia lat przemieszkałem naprzeciwko tego miejsca.Sprzedawałem w swoim sklepie eleganckie tkaniny i futra ze wszystkich stron królestwa i ani razu nie za­uważyłem w ruinach tej starożytnej szkoły niczego podejrzanego, może czasem tylko przemknął jakiś cień, który nie wiadomo skąd się brał.Aż tu naraz, pewnej nocy, kiedy do późna ślęczałem nad księgami rachun­kowymi, widzę, że w niektórych powybijanych oknach pali się światło.Żaden człowiek nigdy nie zapuszczał się w te ruiny, choć powiadają, że skarbów tam co nie­miara - to miejsce cuchnęło katastrofą.I to mi wystar­czyło.Załadowałem na wóz cały towar, jaki miałem na składzie, zostawiłem swoim dostawcom wiadomość, że jak coś dla mnie mają, to niech mnie szukają w Caithnard, i wziąłem nogi za pas.Jeśli w tym mieście zano­si się na kolejną wojnę czarodziejów, to ja wolę ją prze­czekać w drugim końcu królestwa.- W Caithnard? - spytał z niedowierzaniem inny ku­piec.- Kiedy północną połowę wybrzeża Ymris trawi wojenna pożoga? W Lungold są przynajmniej czaro­dzieje.Caithnard ma tylko kramarzy z rybiego targu i studentów.Ani martwą rybą, ani książką bronić się nie da.Opuściłem Caithnard.Udaję się na bezdroża; za pięćdziesiąt lat może wrócę.Do Morgona podszedł karczmarz i dalszy ciąg roz­mowy utonął w ogólnym gwarze.- Co podać, panie? - spytał usłużnie karczmarz.Morgon zamówił piwo.Pochodziło z Hed i sku­tecznie przepłukało mu gardło z kurzu stu przebytych mil drogi.Pijąc je, przysłuchiwał się innym rozmo­wom; zainteresowało go to, co mówił jakiś przekupień o zgorzkniałej twarzy:- To przez tę przeklętą wojnę w Ymris.Połowa kmieci z Ruhn musiała oddać armii swoje konie - po­tomków bojowych rumaków z Ruhn, których używa­li w charakterze koni zaprzęgowych.Król ma, co praw­da, własne stada na Wichrowej Równinie, ale płaci krwawą cenę za pata w tej wojnie.Jego rycerze kupu­ją teraz każdego konia, jakiego im się zaoferuje, tak sa­mo kmiecie.Nikt już nie pyta, skąd koń pochodzi.Od wyjazdu z Caithnard moich wozów co noc pilnują uzbrojone straże.Morgona ogarnął nagle niepokój o Raederle i ko­nie.Odstawił pusty kufel.Siedzący obok kupiec za­pytał o coś przyjaźnie; odburknął mu coś w odpowie­dzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl