[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zass pierwsza usadowiła się na odciążonej platformie, która, kiedy usunięto z niej cały ładunek, strzeliła w górę, aż Simsa krzyknęła.Triom ściągnął platformę w dół i przywiązał.Zdjął z niej pudełko i z taką samą pieczołowitością, z jaką ona ustawiała w cieniu słoje z wodą, umieścił je na płaskim kamieniu, w miejscu, gdzie będzie wystawione na działanie słońca.Następnie dotknął ramienia Simsy i delikatnym pchnięciem skierował do zaimprowizowanego namiotu.— Ja idę na górę — wskazał na najbliższy klif.— Zanim zrobi się za gorąco chcę sprawdzić swoją orientację w terenie i zobaczyć, jak daleko jeszcze do Wzgórz.Skwapliwie przy stała na jego plan, pozostawiając mu wspinaczkę.Sama nie miała ochoty tracić więcej energii.Usiadła pod zadaszeniem, oparła się plecami o jeden z głazów podtrzymujących transporter i zaczęła odwijać obolałe stopy.Jakże była głupia, nie zabierając ze sobą paczki leczniczych ziół Ferwar, które teraz by jej pomogły.Nie zostało już nic tłuszczu.Jednak pod strzępami przytrzymujących je na stopach szmat, sandały były w zupełnie dobrym stanie, tak więc nie będzie szła boso — jeszcze nie.Przywołała cmoknięciem zorsale, wybrała płaski kamień, zdjęła swój turban i udrapowała go w kształcie gniazda.Umościły się w nim popiskując sennie, z czułkami zwiniętymi w spirale.Wydawały się bardziej znużone niż na wybrzeżu, choć spiekota dnia była dopiero przed nimi.Była głodna i spragniona, lecz nie będzie jadła, ani piła, dopóki Thom nie wróci.Żywotność gwiezdnego człowieka wprawiała ją w zdumienie.Pracował w skwarze minionego dnia, żeby zbudować transporter; z tego co widziała, wcale nie odpoczywał.Mimo to maszerował dziarsko przez całą noc, a teraz zafundował sobie dodatkowo wspinaczkę na szczyt wąwozu.Z czego przybysze z innego świata zostali zrobieni? Czy z równie niezniszczalnego materiału jak ich potężne kosmiczne statki?Nie wierzyła, by nawet pustynni jeźdźcy z przeszłości radzili sobie tak dobrze, jak tego dnia, tej nocy, poradził sobie Thom.Rozległ się odgłos spadających kamieni, a w chwilę później, w coraz jaśniejszym świetle dnia pojawił się jej towarzysz.Wylądował zręcznie zaledwie kilka kroków od dziewczyny, zeskoczywszy widocznie z krawędzi wąwozu, i podszedł do niej.Sięgnęła po kubek z wodą.Na jego twarzy widniały smugi kurzu, który zmieszany z potem zmieniał się w błoto.Pił powoli, choć była przekonana, że gdyby nie przezorność, przełknąłby wszystko w mgnieniu oka.Poczekała, aż wysączy ostatnią kroplę i spytała:— Jak daleko?— Nie jestem pewien… — przynajmniej jej nie okłamywał i Simsa poczuła się dumna, że tego nie robi.— Trudno jest szacować odległości na oko.Powiedziałbym, że jeszcze jedna noc podróży i będziemy blisko, jeśli nie na miejscu.Zjadł łapczywie podaną mu połowę placuszka, a potem bez słowa skulił długie ciało tak, że pozostawił jej wystarczająco dużo miejsca.Zmieścił się całkowicie pod daszkiem z transportera i natychmiast zasnął, jakby również to potrafił robić wyłącznie siłą woli.Rozdział siódmySimsa leżała, dysząc ciężko z powodu upału.Świecące w szczelinę słońce zamieniło ich azyl w garnek umieszczony nad ogniem.Rozpięła kaftan i koszulę oraz poluzowała ze—sztywniały od potu materiał ściskający jej piersi.Było zbyt gorąco, aby się poruszać, lub o czymkolwiek myśleć.Dziewczyna wędrowała po koszmarnym lądzie półświadomości, wstając dwukrotnie, żeby zająć się zorsalami, kiedy zdawało się jej, że słyszy ich dyszenie.Jeśli nawet ponad krawędzią wąwozu, w którym spoczywali jakiś wiatr przesypy wał piasek bądź unosił wirujące słupy roztańczonego żwiru, to nie docierał on do dna wąwozu, gdzie leżeli uwięzieni.Spod obrzmiałych powiek Simsa zerknęła na przybysza.Górną część obcisłego uniformu miał rozpiętą.Widocznie szarpnął ją, gdy ona trwała w stanie nieświadomości, ponieważ nie zauważyła żadnego ruchu.Leżał na plecach, dlatego widziała wznoszącą się i opadającą klatkę piersiową pokrytą bladą skórą.Chyba spał.Widocznie trudy ostatnich godzin, znużyły go tak potwornie, że nawet skwar nie był w stanie go obudzić.Czas dłużył się niemiłosiernie.Chwilami dziewczyna miała wrażenie, iż leży tu od zawsze i że nie będzie końca tej udręki.Odmówiła sobie wody na rzecz zorsali, pojąc je oszczędnymi racjami z napoczętego poprzedniej nocy słoja.Musiała zasnąć, gdyż większość dnia wypełniły jej senne majaki.Raz wydawało się jej, że leży i obserwuje Ferwar zakutaną w wiele warstw połatanych do granic możliwości ubrań, schodzącą w dół obok głazu, na którym Thom umieścił swoją latającą, magiczną skrzynkę.Była to młodsza Ferwar, z plecami jeszcze nie wygiętymi w pałąk, z laską, na której się nie wspierała.Minęła ich schronienie raźnym krokiem osoby mającej do spełnienia określone zadanie w określonym czasie.Wargi Simsy ułożyły się w kształcie imienia tej złudnej wędrowniczki, lecz nie wypowiedziały go głośno.Jednak obszarpana postać jakby usłyszała pozdrowienie, ponieważ zatrzymała się obok skały, gdzie Thom złożył swój skarb.Spod gęstych, krzaczastych brwi popatrzyła prosto na dziewczynę.Potem z rozmysłem uniosła laskę, na której jeszcze nie musiała się wspierać, zamachnęła się nią i zmiotła z kamienia kosmiczny przedmiot.Następnie końcem laski wskazała na wąwóz.Jej usta poruszyły się, wypowiadając słowa, których Simsa nie usłyszała.Starucha jeszcze przez dłuższą chwilę przyglądała się badawczo ich żałosnemu obozowisku, po czym odwróciła się i poszła.Oczywiście to był sen lub jakaś wizja wywołana gorączką i miejscem, gdzie leżała [ Pobierz całość w formacie PDF ]