[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli spóźnił się gdzieś o pięć minut, zaczynali go szukać.Nigdy nie był daleko; najdalsza podróż to te kilka wypraw do kamieniołomu.A teraz, kiedy tyle lat trzymali go zamkniętego jak świąteczną gęś, postanowili wysłać go na sam koniec świata.Była to tak rażąca niesprawiedliwość, że łzy stanęły chłopcu w oczach, przecisnęły się przez powieki i pociekły po policzkach prosto do uszu.Wrażenie było tak zabawne, że aż się roześmiał.- Z czego się śmiejesz? - zapytał Cally.Alvin nie słyszał, kiedy wszedł.- Lepiej się czujesz? Krew ci już nigdzie nie leci, Al.Cally dotknął jego policzka.- Płaczesz, bo tak strasznie cię boli?Alvin mógłby mu pewnie odpowiedzieć, ale miał wrażenie, że otwieranie ust okaże się zbyt trudne.Pokręcił więc tylko głową, wolno i delikatnie.- Czy ty umrzesz, Alvinie? - zapytał Cally.Znowu pokręcił głową.- Aha.Cally był tak rozczarowany, że Alvin trochę się zezłościł.Wystarczająco, żeby jednak otworzyć usta.- Przykro mi - wychrypiał.- To i tak niesprawiedliwie - oświadczył Cally.- Nie chciałem, żebyś umarł, ale oni wszyscy mówili, że nie przeżyjesz.A ja zacząłem myśleć, jakby było, gdyby to mną wszyscy się zajmowali.Przez cały czas wszyscy uważają tylko na ciebie, a kiedy ja się odezwę, od razu mówią: Wyjdź stąd, Cally, Zamknij buzię, Cally, Nikt cię nie pytał, Cally, Cally, czy nie powinieneś już leżeć w łóżku? Nie obchodzi ich co robię.Chyba że zacznę się bić akurat z tobą.Wtedy mówią: Cally, nie powinieneś się bić.- Jak na mysz polną, to niezły z ciebie zapaśnik.- Alvin chciał to powiedzieć, ale nie był pewien, czy w ogóle poruszył wargami.- Wiesz, co zrobiłem, kiedy miałem sześć lat? Wyszedłem i zgubiłem się w lesie.Szedłem i szedłem.Czasami zamykałem oczy i obracałem się parę razy, żeby na pewno nie wiedzieć gdzie jestem.Nie było mnie przynajmniej pół dnia.I czy ktoś zaczął mnie szukać? W końcu musiałem zawrócić i sam znaleźć drogę do domu.Nikt nie zapytał: Gdzie byłeś przez cały dzień, Cally? Mama powiedziała tylko: Masz ręce brudne jak tylna strona chorego konia.Idź się umyć.Alvin zaśmiał się znowu, niemal bezgłośnie.Pierś zafalowała.- Dla ciebie to śmieszne.Ciebie wszyscy pilnują.Alvin bardzo się starał, by wydać z siebie jakiś głos.- Chcesz, żeby mnie nie było?Cally długo nie odpowiadał.- Nie.Kto by się ze mną bawił? Tylko ci tępi kuzyni.Nie ma wśród nich ani jednego dobrego zapaśnika.- Odchodzę - wyszeptał Alvin.- Wcale nie.Jesteś siódmym synem i nigdzie cię nie puszczą.- Odejdę.- Oczywiście, według moich obliczeń to ja mam numer siódmy.David, Calm, Measure, Wastenot i Wantnot, Alvin Junior czyli ty, a potem ja.Razem siedem.- Vigor.- On nie żyje.Już bardzo dawno nie żyje.Ktoś powinien o tym powiedzieć tacie i mamie.Kilka wyszeptanych słów niemal doszczętnie wyczerpało Alvina.Cally też się więcej nie odzywał.Siedział tylko w absolutnej ciszy, ściskając mocno dłoń brata.Wkrótce potem Alvin zaczął tracić świadomość, więc nie był całkiem pewny, czy Cally naprawdę przemówił, czy to był tylko sen.Ale słyszał słowa: "Nigdy bym nie chciał, żebyś umarł".A potem Cally mógł jeszcze dodać: "Chciałbym być tobą".W każdym razie Alvin zasnął, a kiedy się obudził, nikogo przy nim nie było.W domu panowała cisza, jeśli nie liczyć zwykłych nocnych odgłosów: uderzeń wiatru o okiennice, skrzypienia kurczących się od mrozu belek, trzaskania drew na palenisku.Jeszcze raz Alvin zszedł do własnego wnętrza i przedostał się aż do rany.Przy skórze i mięśniach niewiele zostało do zrobienia.Teraz zajął się kośćmi.Był zaskoczony, jakie są nierówne i nakrapiane małymi otworkami.Wcale nie pełne i masywne jak młyński kamień.Ale dość szybko je zrozumiał i wtedy składanie poszło już łatwo.Mimo to coś było z kością nie w porządku.Coś w chorej nodze nie chciało się ułożyć tak, jak w zdrowej.Ale było tak małe, że nie mógł się dobrze przyjrzeć.Wiedział tylko, że cokolwiek to jest, zaraża wnętrze.Taka mała plamka choroby, ale nie potrafił jej wyleczyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]