[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W obrębie tych stu trzydziestu siedmiu sekund mózg nasz zachowuje się podobnie jak ciało, które się porusza bezwładnie i nie może zmienić nagle kierunku ruchu, do tego niezbędny jest czas, w którym będzie działała odchylająca tor siła, i coś w tym rodzaju dzieje się w każdej ludzkiej głowie.Wszystko to | nie dotyczy jednak świata atomów i elektronów, bo tam komputer jest tak samo niezaradny jak nasza fizyka.Hart sądzi, że czas nie jest naprawdę jakąś linią, lecz jest to raczej continuum.które na poziomie makroskopowym ma zupełnie inne własności niż „na dole”, tam.gdzie są już tylko atomowe wymiary.Hart przypuszcza, że im pewien mózg lub układ mózgopodobny jest większy, tym szerszy jest obszar jego styku z czasem, czyli z tak zwaną „teraźniejszością”, natomiast atomy właściwie nie stykają się z nią wcale, lecz niejako wciąż wokół niej tańczą.Jednym słowem teraźniejszość to coś w rodzaju trójkąta: punktowa, dozerowa tam, gdzie są elektrony i atomy, a najszersza tam.gdzie są wielkie ciała, obdarzone świadomością.Jeżeli powiecie, że nie zrozumieliście z tego ani słowa, odpowiem wam, że ja też tego nie rozumiem i co więcej, Hart nigdy nie ośmieliłby się mówić takich rzeczy z katedry czy opublikować ich w naukowym piśmie.Właściwie powiedziałem wam już wszystko, co zamierzałem opowiedzieć i pozostają mi tylko dwa epilogi, jeden rzeczowy, a drugi stanowiący rodzaj ponurej anegdoty, którą odstępuję wam bez zysku.Pierwszy był taki, że Hart przekonał mnie i sprawę wzięli w ręce fachowcy.Jeden z nich, wysoka figura, powiedział mi po kilku miesiącach, że po rozebraniu i ponownym złożeniu komputera zjawiska nie udało się już więcej odtworzyć.Nie tyle to wydało mi się podejrzane, ile fakt, że specjalista, z którym mówiłem, był w mundurze.A i to jeszcze, że ani jedna zgłoska tej sprawy nie dostała się do prasy.Sam Hart został od badań szybko odsunięty.On też nie chciał poruszać tego tematu i tylko raz, po wygranej partii mah–jonga, powiedział ni z tego, ni z owego, że sto trzydzieści siedem sekund nieomylnego przepowiadania to w pewnych okolicznościach różnica między zagładą i ocaleniem kontynentu.Na tym utknął, jakby się ugryzł w język, ale, już wychodząc od niego, zobaczyłem na biurku otwarty tom jakiejś pracy, naszpikowanej matematyką, o rakietach zwalczających głowice nuklearne.Być może, miał na myśli takie właśnie pojedynki rakiet.Ale to są już moje domysły.Drugi epilog zdarzył się tuż przed pierwszym, dosłownie w pięć dni przed najazdem chmary rzeczoznawców.Powiem wam, co wtedy zaszło, ale nie będę tego komentował i z góry odmawiam odpowiedzi na wszelkie pytania.Były to już ostatki naszych samotnych eksperymentów.Hart miał przyprowadzić na mój dyżur pewnego fizyka, któremu roiło się, że efekt stu trzydziestu siedmiu pozostaje w związku z tajemniczą liczbą sto trzydzieści siedem, podobno pitagorejskim symbolem podstawowych własności Kosmosu: pierwszy zwrócił uwagę na tę liczbę już nieżyjący astronom angielski, Eddington.Ów fizyk nie mógł jednak przyjść i Hart zjawił się sam.koło trzeciej, kiedy numer szedł na maszyny.Hart nauczył się wprost fenomenalnie postępować z komputerem.Dokonał kilku prostych usprawnień, które ogromnie ułatwiły nasze próby.Nie trzeba już było wyciągać wtyczki z gniazdka, bo w kablu był przycisk, i jednym dotknięciem palca odłączało się dalekopis od komputera.Jak już wiecie, nie można go o nic pytać wprost, ale można mu przekazywać dowolne teksty przypominające ten rodzaj bezosobowo zredagowanej informacji, jakim odznaczają się notatki prasowe.Mieliśmy zwykłą elektryczną maszynę do pisania, pełniącą rolę dalekopisu.Wystukiwało się na niej odpowiednio ułożony tekst i urywało się go w wybranym z góry momencie, tak by komputer został niejako zmuszony do kontynuowania sfingowanej „wiadomości’”.Hart przyniósł tej nocy kostki do gry i rozkładał właśnie swoje rzeczy, kiedy zadzwonił telefon.Był to dyżurny linotypista.Blackwood.Należał do wtajemniczonych.— Słuchaj — mówi — mam tu Amy Foster.wiesz, żonę Billa.udało mu się uciec ze szpitala, wpadł do domu, zabrał jej siłą klucze od wozu.wsiadł i pojechał, no, we wiadomym stanie, dała już znać policji, a teraz przyleciała tutaj, że może my jej coś pomożemy.Ja wiem.że to nie ma sensu, ale jest ten twój prorok — może on by coś skombinował, jak myślisz?— Nie wiem — mówię — nie wyobrażam sobie… ale… wiesz… trudno ją tak odprawić, słuchaj, przyślij ją do nas, niech pojedzie służbową windą.A ponieważ ta jazda musiała trwać chwilę, zwróciłem się do Harta i tłumaczę mu.że nasz kolega, dziennikarz.Bill Foster.w ostatnich dwu latach rozpił się [ Pobierz całość w formacie PDF ]