[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pospiesz się zawołał Cohen. On chyba zaraz ruszy.Lackjaw wzruszył ramionami i ostrożnie zajął miejsce za wojownikiem. Doprawdy? spytał. A w jaki sposób.* * *Ankh-Morpork!Perła miast!Naturalnie, to nieprecyzyjny opis Ankh-Morpork nie jest okrągłe ani błysz-czące.Jednak nawet najgorsi wrogowie przyznają, że jeśli już trzeba Ankh-Morpork z czymś porównać, może to być i kawałek śmiecia pokryty wydzielinąchorego mięczaka.Istniały większe miasta.Istniały bogatsze miasta.Z całą pewnością istniałypiękniejsze miasta.Jednak żadne z nich nie mogło dorównać Ankh-Morpork podwzględem zapachu.Pradawni, którzy wiedzą wszystko o wszystkich wszechświatach i którzy wą-chali zapachy Kalkuty! Xrc-! i słynnego Marsportu, zgadzają się, że nawet tewspaniałe przykłady nosowej poezji są zaledwie limerykami wobec glorii zapa-chu Ankh-Morpork.Można mówić o cebuli.Można wspomnieć o czosnku.Można dawać przykład135Francji.Proszę bardzo.Ale kto nie czuł zapachu Ankh-Morpork w upalny dzień,ten nie czuł niczego.Obywatele są z niego dumni.W pogodne dni wystawiają krzesła przed domyi rozkoszują się nim.Wydymają policzki i klepią się w piersi, dyskutując o drob-nych, acz wyraznych jego niuansach.Postawili mu nawet pomnik, by upamięt-nić czas, gdy żołnierze wrogiego państwa próbowali ciemną nocą przekraść sięprzez mury.Dotarli na blanki, gdy ku ich przerażeniu przestały działaćfiltry nosowe.Bogaci kupcy, którzy długie lata spędzają za granicą, sprowadzalistąd specjalnie korkowane i zapieczętowane butelki z powietrzem, wywołującymw oczach łzy wzruszenia.Takie miało działanie.Tylko jednym sposobem można opisać wrażenie, jakie zapach Ankh-Morporkwywierał na świeżo przybyłym nosie, mianowicie poprzez analogię.Wezcie tartan.Posypcie go konfetti.I oświetlcie stroboskopową lampą.A teraz wezcie kameleona.Połóżcie kameleona na tartanie.I przyjrzyjcie mu się uważnie.Widzicie?To tłumaczy dlaczego kiedy sklep zmaterializował się w końcu w Ankh-Morpork Rincewind usiadł sztywno. Jesteśmy powiedział.Bethan zbladła, a pozbawiony zmysłu powonienia Dwukwiat zapytał: Naprawdę? Skąd wiesz?Było popołudnie.Po drodze kilka razy przebijali się do przestrzeni rzeczywi-stej, pojawiając się w licznych murach rozmaitych miast Sprzedawca wyjaśnił, żeto pole magiczne Dysku oddziaływuje na sklep i wszystko zakłóca.Miasta te były opuszczone przez większość mieszkańców i pozostawione włó-czącym się bandom ludzi obłąkanych na punkcie lewego ucha. Skąd oni się wzięli? zastanawiał się Dwukwiat, kiedy uciekali przedkolejną grupą. W każdym normalnym człowieku tkwi szaleniec i próbuje wydostać sięna zewnątrz odparł sprzedawca. Zawsze w to wierzyłem.Nikt szybciej niewpada w obłęd niż osoba całkowicie normalna. Przecież to nie ma sensu zauważyła Bethan. A jeśli nawet ma, mniesię ten sens nie podoba.Gwiazda była już większa od słońca.Dzisiaj ludzie mieli na próżno ocze-kiwać nocy.Po przeciwnej stronie horyzontu małe słońce Dysku starało się jakmogło, by zajść normalnie.Jednak zyskało zaledwie tyle, że miasto nigdy nieoszałamiające urodą przypominało teraz obraz fanatycznego artysty, który nar-kotyzował się pastą do butów.136Ale to był dom.Rincewind rozglądał się po pustej ulicy i był niemal szczęśli-wy.W głębi umysłu Zaklęcie wściekało się i złościło, ale nie zwracał na nie uwagi.Może to prawda, że magia słabła w miarę zbliżania się gwiazdy.A może Za-klęcie siedziało mu w głowie tak długo, że zdołał w sobie wytworzyć psychicznąodporność.W każdym razie stwierdził, że potrafi mu się sprzeciwić. Jesteśmy w dokach oznajmił. Czujecie to morskie powietrze? O tak. Bethan oparła się o ścianę. Tak. To ozon wyjaśnił Rincewind. Atmosfera z charakterem.Odetchnął głęboko.Dwukwiat obejrzał się na sprzedawcę. Mam nadzieję, że znajdziesz swojego czarodzieja powiedział. Przykro mi, że nic nie kupiliśmy, ale wszystkie pieniądze mam w Bagażu.Sprzedawca wcisnął mu coś do ręki. Drobny prezencik wyjaśnił. Przyda ci się.Wskoczył z powrotem do sklepu.Zadzwonił dzwonek, zabębniła głuchoo drzwi tabliczka z napisem Przyjdz jutro, a kupisz Pijawki Ayżkonośca, ma-łe paskudy i cały sklep wtopił się w cegły, jakby nigdy nie istniał.Dwukwiatostrożnie dotknął muru, nie całkiem dowierzając własnym oczom. Co jest w tej torbie? zapytał Rincewind.Torba była z grubego szarego papieru i miała sznurkowe uchwyty. Jeśli wypuści nóżki, to nie mam ochoty się dowiadywać oświadczyłaBethan.Dwukwiat zajrzał do środka, po czym wydobył zawartość. To wszystko? zdziwił się Rincewind. Mały domek z muszelkami? Bardzo pożyteczny bronił się Dwukwiat. Można w nim trzymać pa-pierosy. A ich właśnie najbardziej potrzebujesz, tak? Wolałabym butelkę porządnego, mocnego olejku do opalania stwierdzi-ła Bethan. Chodzmy rzucił Rincewind i ruszył ulicą.Poszli za nim.Dwukwiatowi przyszło do głowy, że przydałoby się kilka słów pocieszenia.niedługa i taktowna przemowa, by odpędzić od Bethan złe myśli i trochę poprawićjej humor. Nie martw się powiedział. Zawsze istnieje szansa, że Cohen jeszczeżyje. Och, spodziewam się, że żyje odparła.Stąpała po kamieniach bruku,jakby do każdego z nich miała osobiste pretensje. W jego fachu człowiek niedotrwałby osiemdziesięciu siedmiu lat, gdyby ciągle gdzieś ginął.Ale tutaj go niema.137 Mojego Bagażu też nie ma.Oczywiście, to nie to samo. Myślisz, że gwiazda uderzy w Dysk? Nie odparł stanowczo Dwukwiat. Dlaczego nie? Bo Rincewind tak nie uważa.Przyjrzała mu się zdumiona. Jak by ci to. zaczął turysta. Wiesz, co się robi z wodorostami?Bethan, wychowana na Wirowych Równinach, znała morze tylko z opowiadańi dawno doszła do wniosku, że wcale jej się nie podoba.Spojrzała nie rozumiejąc. Zjada się je? Nie.Wiesza się nad drzwiami, a one wskazują, czy będzie padał deszcz.Kolejna rzecz, jakiej Bethan już się nauczyła, to że nie należy nawet próbo-wać rozumieć, o czym właściwie mówi Dwukwiat.Można co najwyżej biec obokrozmowy w nadziei, że zdoła się wskoczyć, gdy zwolni na zakręcie. Rozumiem powiedziała. Z Rincewindem jest podobnie. Jak z wodorostami. Tak.Gdyby istniał choćby najmniejszy powód do strachu, on byłby prze-straszony.A nie jest.Ta gwiazda to chyba jedyne, co go nie przestraszyło.Jeśli onsię nie martwi, to możesz mi wierzyć: nie ma się czym martwić. Nie będzie padać? upewniła się Bethan. No nie.W znaczeniu metaforycznym, naturalnie.Bethan wolała nie pytać, co oznacza metaforyczne w obawie, że ma tojakiś związek z wodorostami.Rincewind obejrzał się. Chodzcie rzucił. To już niedaleko. Dokąd? nie zrozumiał Dwukwiat. Do Niewidocznego Uniwersytetu, oczywiście. Czy to rozsądne? Prawdopodobnie nie, ale pójdę i tak. Rincewind przerwał.Jego twarzstała się maską cierpienia.Przycisnął dłonie do uszu i jęknął. Zaklęcie sprawia kłopoty? Taaghh. Spróbuj coś nucić.Rincewind skrzywił się. Mam zamiar się go pozbyć oznajmił chrapliwie. Wróci do książki,gdzie jest jego miejsce.Chcę odzyskać własną głowę! Ale wtedy. zaczął Dwukwiat.Wszyscy usłyszeli dalekie śpiewy i tupanie nóg [ Pobierz całość w formacie PDF ]