[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I znieruchomiał.Wszystkie jego magiczne instynkty protestowały głośnoprzeciwko zniszczeniu takiej potęgi, mocy, która może przecież być wykorzy-stana.Wykorzystana przez niego.Laska przekręciła się tak, że jej oś mierzyła prosto w Speltera.O kilka korytarzy dalej bibliotekarz opierał się plecami o drzwi Bibliotekii wpatrywał w migoczące na podłodze niebieskie i białe rozbłyski.Usłyszał dalekiłoskot wyładowania czystej energii: dzwięk, który zaczynał się nisko, a kończył nawysokościach niedostępnych nawet dla Szczekacza, osłaniającego głowę łapami.Potem zabrzmiał stłumiony, całkiem zwyczajny szczęk, jaki mógłby wydawaćnadpalony i poskręcany tasak, padając na posadzkę.Był to głos sprawiający, że następująca po nim cisza przetacza się niby ciepła,aksamitna lawina.Bibliotekarz owinął się tą ciszą jak płaszczem i popatrzył na niezliczone sze-regi książek, pulsujące lekko blaskiem własnej mocy magicznej.Półka po półce,spoglądały w dół, na niego13.Słyszały.Wyczuwał ich lęk.Przez kilka minut orangutan stał nieruchomo jak posąg, aż wreszcie podjąłdecyzję.Podpierając się rękami przeszedł do biurka i po długich poszukiwaniachodnalazł ciężki pierścień obwieszony kluczami.Potem odwrócił się i stanął po-środku podłogi. Uuk powiedział bardzo stanowczym tonem.Książki przysunęły się do krawędzi półek.Słuchały z najwyższą uwagą.* * * Co to za miejsce? zdziwiła się Conena.Rincewind rozejrzał się dookołai spróbował zgadnąć.Wciąż przebywali w sercu Al Khali.Słyszał dobiegający zzamurów miejski gwar.Ale pośrodku miasta ktoś opróżnił sporą przestrzeń, ogrodził13Albo w górę, albo na ukos.Układ Biblioteki Niewidocznego Uniwersytetu jest topograficz-nym koszmarem; obecność takich ilości zakumulowanej magii skręca wymiary i grawitację w cośna kształt spaghetti, przy którym nawet M.C.Escher musiałby się położyć - czy może wstać -i odpocząć.88ją i posadził ogród tak romantycznie naturalny, że wyglądał równie realistycznie,co cukrowe prosię. Wydaje się, że ktoś murem otoczył duży kawał miasta.Możliwe, że zaklę-tym zaryzykował. Dziwny pomysł stwierdziła Conena. A jakie tu mają religie.Kiedy umierasz, rozumiesz, to idziesz do mniejwięcej takiego ogrodu, gdzie cały czas gra mniej więcej taka muzyka i.i.zająknął się, zakłopotany. I jest sorbet i.i młode kobiety.Conena oceniła spojrzeniem ogród z jego pawiami, wykwintnymi altanamii nieco zasapanymi fontannami.Kilkanaście spoczywających tu i tam kobiet ob-serwowało ją obojętnie.Ukryta orkiestra smyczkowa grała złożoną melodycznieklatchiańską muzykę bhong. Ja nie umarłam oznajmiła. Jestem pewna, że bym o tym pamięta-ła.Zresztą ja zupełnie inaczej wyobrażam sobie raj. Zerknęła krytycznie napółleżące postacie i dodała: Zastanawiam się, kto je czesze.Czubek miecza ukłuł ją w kark i oboje ruszyli krętą ścieżką w stronę niewiel-kiego, okrytego kopułą pawilonu otoczonego oliwnym gajem.Zmarszczyła czoło. A poza tym nie lubię sorbetu.Rincewind zrezygnował z komentarza.Był zajęty badaniem stanu własnegoumysłu i to, co tam znalazł, wcale mu się nie spodobało.Miał przerażające uczu-cie, że właśnie się zakochuje.Z pewnością wykrył u siebie wszystkie klasyczne objawy: spocone dłonie,wrażenie gorąca w brzuchu, dziwne uczucie, że skóra na piersi zrobiona jest z na-ciągniętej gumy I jeszcze za każdym razem, gdy Conena się odzywała uczu-cie, że ktoś przesuwa mu po grzbiecie gorące stalowe ostrze.Spojrzał na Bagaż, maszerujący ze stoickim spokojem obok niego, i rozpoznałte same objawy. Ty też? zapytał.Być może było to tylko odbicie słońca na poobijanym wieku, ale zdawało się,że na jedną chwilę stało się ono czerwieńsze niż zazwyczaj.Oczywiście, myślącą gruszę charakteryzuje tego typu tajemnicze psychicznepołączenie z właścicielem.Rincewind pokręcił głową.To by wyjaśniało, dla-czego Bagaż stracił swój zwykły, złowrogi charakter. Nic z tego nie wyjdzie oświadczył. Rozumiesz, ona jest kobietą,a ty. Urwał. No, czymkolwiek jesteś, to jesteś drewniany.To się nie uda.Ludzie by gadali.Odwrócił się i popatrzył ponuro na czarno odzianego strażnika. No i czego się gapisz? zapytał gniewnie.Bagaż przysunął się do Coneny.Szedł tuż za nią, tak blisko, że kopnęła goi otarła sobie kostkę. Odczep się burknęła i kopnęła go znowu, tym razem celowo.89Gdyby Bagaż mógł posiadać wyraz twarzy, to teraz spoglądałby na nią z wy-razem zdumienia i zawodu.Pawilon przed nimi był ozdobną kopułą kształtu cebuli, wysadzaną szlachet-nymi kamieniami i opartą na czterech kolumnach.Wnętrze zaścielały poduszki,na których leżał dość tęgi mężczyzna w średnim wieku, w otoczeniu trzech mło-dych kobiet [ Pobierz całość w formacie PDF ]