[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Panowała absolutna cisza.Chłopiec pomyślał, że jeśli Lyra jest już w zaroślach,zdradzi ją każdy ruch.Sir Charles manipulował przy pistolecie.W pewnej chwili rozległ się cichy dźwięk ichłopiec odgadł, że starzec odbezpieczył broń.Sir Charles zajrzał w zarośla – Will odniósłwrażenie, że stary patrzy wprost na niego – później wycofał się.Nagle dorośli spojrzeli na lewo, ponieważ małpa coś usłyszała.Po chwili skoczyła doprzodu, w miejsce gdzie zapewne znajdowała się Lyra.Will przeraził się.Na szczęście zkrzaków wypadła tylko bura kotka i, prychając, rzuciła się do ucieczki.Małpiszon zatrzymał się w pół skoku, a następnie ze zdziwienia zrobił obrót wpowietrzu.Chłopiec był równie zaskoczony jak wszyscy pozostali.Małpa opadła na czteryłapy i zaatakowała kotkę, która wygięła grzbiet, podniosła wysoko ogon i stanęła bokiem;syczała, prychała, prowokowała.Dajmon pani Coulter skoczył na nią.Kotka zjeżyła się izaczęła machać łapami, drapiąc ostrymi pazurami.Podczas gdy walczyła z małpiszonem, doWilla przedarła się Lyra i wraz z Pantalaimonem zaczęła przechodzić przez okienko.Kotkapisnęła z bólu, lecz małpa również zaskrzeczała, ponieważ kocie pazury rozorały jej pysk;wtedy złoty dajmon odwrócił się i skoczył w ramiona swej właścicielki, a kotka czmychnęław krzaki i zniknęła.Dzieci przeszły na stronę Cittagazze, a Will jeszcze raz wymacał w powietrzu niemalnieuchwytne krawędzie i łączył je szybko, zamykając okienko niemal na całej długości, gdynagle przez mały otwór usłyszał odgłos kroków wśród gałęzi i pękanie gałązek.Pozostała już tylko dziura rozmiaru ręki Willa, a w chwilę później okienko zostałozamknięte i zapadła zupełna cisza.Chłopiec opadł na kolana i dotykając zroszonej trawy,szukał aletheiometru.– Proszę – powiedział w końcu do Lyry, podnosząc przedmiot.Dziewczynka wzięła urządzenie w roztrzęsione dłonie, a Will wsunął nóż z powrotemdo pochewki.Potem położył się, drżąc na całym ciele, i zamknął oczy przed intensywniesrebrnym światłem księżyca.Poczuł, jak Lyra rozwiązuje mu bandaż, a później ponowniezawiązuje delikatnymi, łagodnymi ruchami.– Och, Willu – usłyszał jej głos – dziękuję ci za to, co dla mnie zrobiłeś, dziękuję ci zawszystko.– Mam nadzieję, że kotce nic się nie stało – mruknął.– Przypomina mi moją Moxie.Bura pewnie wróci teraz do domu.Jest przecież we własnym świecie.Wszystko będziedobrze.– Wiesz, co myślę? Przez chwilę mi się zdawało, że ona jest twoją dajmoną.Wkażdym razie, postąpiła tak, jak postąpiłby dobry opiekun.Najpierw my ją uratowaliśmy,potem ona ocaliła nas.Chodź, Willu, nie leż na trawie, jest mokra.Musisz pójść ze mną ipołożyć się do łóżka, bo się przeziębisz.Pójdziemy do tego dużego domu.Tam powinny byćłóżka, jedzenie i pościel.Zrobię ci nowy opatrunek, zaparzę kawę, zrobię omlet.cokolwiekzechcesz.Położymy się spać.Odzyskaliśmy aletheiometr i jesteśmy bezpieczni.Zobaczysz,wszystko się ułoży.Obiecuję, że od tej pory będę się zajmować już tylko jedną sprawą.Odszukamy twojego ojca.Lyra pomogła chłopcu wstać i razem ruszyli powoli przez ogród ku wielkiemudomowi, który połyskiwał bielą w księżycowej poświacie.SzamanLee Scoresby wylądował u ujścia rzeki Jenisej.W porcie panował chaos.Rybacyusiłowali sprzedać niewielkie ilości złowionych przez siebie ryb do fabryk konserw, awłaściciele statków złościli się z powodu wyższych opłat portowych.Władze podniosły je, byzgromadzić pieniądze na fundusz powodziowy oraz pomoc przybywającym do miastamyśliwym i traperom, bezrobotnym z powodu zatopionych lasów i ucieczek zwierząt.Lee szybko zrozumiał, że trudno mu się będzie dostać dalej w głąb lądu.Dawniejdrogę stanowił wykarczowany pas zamarzniętej ziemi, a w obecnych, dziwnych czasach, gdyzmarzlina topniała, szlak zmienił się w spienione bajoro.Aeronauta złożył balon i resztę sprzętu w przechowalni.Za kilka złotych monet zkurczącej się rezerwy wynajął łódź z silnikiem gazowym, zakupił kilka zbiorników z paliwemi zapasy jedzenia, po czym popłynął w górę wezbranej rzeki.Początkowo posuwał się powoli, prąd był bowiem silny, a poza tym w wodzie pływałyrozmaite rzeczy: pnie drzew, gałęzie krzewów, utopione zwierzęta, a czasem nawet ludzkiezwłoki.Lee musiał sterować ostrożnie, silnik działał na najwyższych obrotach.Aeronauta kierował się do wioski zamieszkanej przez plemię Grummana.Przed latyleciał nad tą krainą, pamiętał ją dobrze i łatwo znajdował właściwy kurs wśród pędzącychpotoków, mimo iż ich brzegi zniknęły zalane mlecznobrązowymi falami wody [ Pobierz całość w formacie PDF ]