RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było tu dostatecznego przepływu wody, nie wiały też wia­try, nic więc nie rozpraszało nieczystości ani dymu wznoszącego się ze skupionych blisko siebie chat, szop i magazynów pirackiego mia­sta.W końcu nadejdą zimowe deszcze, które na krótko wypłuczą brud zarówno z osady, jak i z laguny, ale w gorący, bezwietrzny let­ni dzień lagunowy port Łupogrodu miał w sobie równie wiele kuszą­cego uroku co nieopróżniony nocnik.Kotwicząc tutaj dłużej, narażało się kadłub statku na zniszcze­nie; picie wody z innych źródeł niż kilka wybranych studni powodo­wało dyzenterię, a u słabszych także gorączkę.Kennit stał i rozglą­dał się po pokładzie swojego statku.Widział, że jego załoga pracu­je dobrze i chętnie.Nawet marynarze na łodziach holujących “Mariettę” do portu wkładali we wszystkie czynności całe serce.Zresztą dla tych ludzi drażniący ich kapitana smród był słodkim za­pachem, który oznaczał dom i zapłatę.Zgodnie z tradycją, otrzy­mają ją na pokładzie tuż po zacumowaniu “Marietty”.Za kilka go­dzin będą mieli wszystko, co zechcą, czyli dziwki i piwo.Tak, tak, jeszcze przed wschodem słońca większość ich ciężko zarobionych pieniędzy znajdzie się w rękach pazernych oberżystów, właścicieli burdelów i handlarzy z Łupogrodu.Kennit ze współczu­ciem potrząsnął głową i jeszcze raz dotknął wąsów pachnącą cytry­ną chusteczką.Pozwolił sobie na nieznaczny uśmieszek.Przynaj­mniej tym razem jego załoga zostawi w mieście nie tylko złupione monety, ale także informacje - na pewno rozpowiedzą o aspiracjach swego kapitana.Mógłby się założyć, że jutro rano połowa Łupo­grodu usłyszy opowieść o wróżbie, którą otrzymał na Wyspach In­nego Ludu.W chwili podziału łupów Kennit zamierzał być bardzo hojny.Tym razem nie będzie się wywyższał, weźmie sobie najwyżej podwójną dolę członka załogi.Chciał, by kieszenie jego ludzi były ciężkie od pieniędzy; niech wszyscy w Łupogrodzie zauważą, że pi­raci ze statku Kennita zawsze przypływają do portu z sowicie wypeł­nionymi sakiewkami.Marynarze z “Marietty” od dziś będą repre­zentować szczęście i szczodrość swego kapitana.Niech z tego szczę­ścia i szczodrości uszczkną co nieco mieszkańcy Łupogrodu.Gdy Kennit pochylał się nad relingiem, podszedł do niego mat i stanął w pełnej szacunku odległości.- Sorcorze - powiedział kapitan - widzisz ten kawałek urwiste­go cypla? Gdyby zbudować na nim wieżę, zyskalibyśmy rozległy wi­dok na rzekę, a ustawiwszy tam jedną lub dwie balisty, można by obronić miasto przed wszystkimi statkami, które kiedykolwiek od­kryłyby nasz kanał.Można by stamtąd ostrzegać mieszkańców Łu­pogrodu przed każdą napaścią i bronić się.Co o tym sądzisz?Sorcor zagryzł wargę i powstrzymał się przed wyrażeniem opi­nii.Za każdym razem, gdy wpływali do tutejszego portu, Kennit zadawał mu to samo pytanie, a mat zawsze odpowiadał identycznie.- Jeśli w tych bagnach znajdzie się odpowiednio dużo kamie­nia, można zbudować wieżę, a skalne odłamki wykorzystać jako po­ciski do balisty.Przypuszczam, panie, że można by tego dokonać.Któż jednak miałby za to zapłacić i kto nadzorowałby prace? Miesz­kańcy Łupogrodu nie potrafią się dogadać, a cóż dopiero budować forty i obsadzać je ludźmi.- Silny władca mógłby pogodzić zwaśnione strony.Wyznaczył­by także budowniczych i obrońców.Sorcor ostrożnie łypnął na kapitana.Nigdy przedtem nie mówi­li o takich sprawach.- Łupogród jest miastem wolnych ludzi.Nie mamy tu władcy.- To prawda - zgodził się Kennit, po czym dodał, jakby na próbę: - I dlatego właśnie rządzą nami chciwi handlarze i właścicie­le burdeli.Rozejrzyj się tylko wokół siebie.Dla naszych łupów ry­zykujemy życie, każdy pirat.Kiedy za kilka dni podniesiemy ko­twicę i odpłyniemy stąd, gdzie będzie się znajdowało nasze złoto? Z pewnością nie w naszych kieszeniach.A co za nie zyskamy? Jedy­nie ból głowy.Pechowcy przyniosą też choróbsko z burdelu.I tyle.Im więcej człowiek ma do wydania w Łupogrodzie, tym droższe okazują się piwo, chleb i kobiety.Ale masz rację.Łupogród potrze­buje nie władcy, lecz przywódcy.Człowieka, który ich obudzi, któ­ry potrafi zachęcić mieszkańców, by wzięli rządy w swoje ręce.Otworzą oczy, rozejrzą się wokół siebie i sami zobaczą, co trzeba tu naprawić.Młody kapitan ponownie popatrzył na swoich ludzi, zginają­cych grzbiety nad wiosłami w łodziach holujących “Mariettę” do doku.Starał się prowadzić swobodną rozmowę, na dowód, że wcze­śniej nie została przygotowana.Dobrze myślał o swoim macie.Sor­cor był nie tylko dobrym marynarzem, lecz także - mimo braku wy­kształcenia - całkiem inteligentnym człowiekiem.Gdyby Kennit za­interesował go takimi kwestiami, może inni piraci także zaczęliby omawiać ten temat.Popatrzył matowi w twarz.Kose spojrzenie zorało opalone czo­ło mężczyzny.Na policzku lśniła blizna, która stanowiła pozostałość po niewolniczym tatuażu.Sorcor odezwał się dopiero wtedy, gdy wszystko sobie dokład­nie przemyślał.- Jesteśmy tu wolnymi ludźmi.Nie zawsze tak było [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl