[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pchnąłem drzwi; odchyliły się bezszelestniena dobrze naoliwionych zawiasach.Kierowany dawnym nawykiem wszedłem dokomnaty bardzo cicho.Właściwie nie spodziewałem się tu nikogo zastać.O tej po-rze roku sztormy były naszym najlepszym obrońcą i skutecznie strzegły wybrzeżeKrólestwa Sześciu Księstw przed najezdzcami.Zamrugałem oślepiony perłowymblaskiem poranka zalewającym komnatę przez otwarte okno.Książę Szczery od-cinał się ciemniejszym cieniem na tle burego nieba.Nawet się do mnie nie odwró-cił. Zamknij drzwi rzekł cicho. Ciągnie tu jak w kominie.Usłuchałem i czekałem, drżąc z zimna.Wiatr przyniósł zapach morza. Nie spodziewałem się ciebie tutaj zastać, książę Szczery powiedziałem. Doprawdy? Nie odrywał spojrzenia od fal. Po co więc przyszedłeś? W jego głosie znać było rozbawienie.Rzeczywiście. Właściwie nie wiem.Miałem iść do miasta. Nie potrafiłem sobieprzypomnieć, dlaczego wszedłem na wieżę. Sprowadziłem cię, używając Mocy rzekł po prostu.Stałem w milczeniu i intensywnie myślałem. Nic nie czułem. Nie chciałem, żebyś czuł.Już kiedyś ci o tym mówiłem.Moc może byćszeptem w uchu.Nie musi krzyczeć aż do bólu. Odwrócił się ku mnie.Kiedy wzrok przywykł mi do światła, serce podskoczyło z radości na widokzmian, jakie zaszły w moim księciu.Gdy porą żniw opuszczałem Kozią Twierdzę,następca tronu był własnym marnym cieniem: przytłoczony ciężarem obowiąz-42ków, wychudzony od ciągłego używania Mocy.Teraz siwizna wprawdzie nadalosrebrzała jego ciemne włosy, lecz książę odzyskał zdrowie i wigor.Głowę no-sił wysoko, wyprostował szerokie ramiona.Wyglądał w każdym calu na księciakrwi. Małżeństwo ci służy, książę Szczery rzekłem bez sensu.Zmieszał się. Zapewne, zapewne przyznał, a na policzkach wykwitł mu chłopięcyrumieniec. Chodz, zobacz moje statki.Podszedłem do okna, stanąłem za plecami księcia i wyjrzałem na przystań,potem na morze.Tym razem ja poczułem zakłopotanie. Gdzie są? spytałem zdezorientowany.Książę położył mi dłonie na ramionach i odwrócił mnie w kierunku doków.Wzniesiono tam wielką szopę z żółtego sosnowego drzewa.Jacyś ludzie kręcilisię w tę i z powrotem, z kominów leciał dym.Ciemnymi krechami rysowało się naśniegu kilka ogromnych pni podarowanych nam przez naród Ketriken w prezencieślubnym. Czasami, gdy staję tu o zimowym poranku, wyglądam w morze i nieomaldostrzegam szkarłatne okręty.Wiem, że muszą się pojawić.Wtedy widzę tak-że okręty, które wyślemy im na spotkanie. Uśmiechnął się. Tej wiosnynajezdzcy nie znajdą w nas bezbronnej ofiary.A następnej zimy pokażę im, coznaczy zostać napadniętym. Ciskał słowami z dziką pasją, która byłaby dlamnie przerażająca, gdybym jej nie podzielał.Poczułem, że wargi rozciągają misię w lustrzanym odbiciu jego uśmiechu.Nasze oczy się spotkały.Wówczas spoj-rzenie księcia uległo odmianie. Mizernie wyglądasz oznajmił. Równie zle jak twoje ubranie.Chodz-my w jakieś cieplejsze miejsce, poszukamy grzanego wina i czegoś do jedzenia. Jadłem już odrzekłem. A czuję się zupełnie dobrze. Nie bądz taki nastroszony.I nie próbuj mnie okłamywać.Droga na wieżębyła dla ciebie nie lada wyzwaniem, a teraz drżysz cały. Używasz Mocy, książę Szczery! powiedziałem oskarżycielsko, a on tyl-ko kiwnął głową. Od kilku dni wiedziałem, że przybywasz.Kilkakrotnie próbowałem nawią-zać z tobą kontakt, niestety byłeś ślepy i głuchy.Obawiałem się o ciebie, gdyzjechaliście z drogi, ale Brus postąpił słusznie.Dobrze się tobą opiekował.Niechodzi mi tylko o to, że dowiózł cię bezpiecznie do domu, ale o wszystko, couczynił w Stromym.Nie wiem, jak mam go wynagrodzić.Powinien to być jakiśsubtelny gest.Biorąc pod uwagę, kto jest zamieszany w całą sprawę, nie wchodziw grę publiczna pochwała.Możesz mi coś podpowiedzieć? Nie przyjmie niczego poza twoim podziękowaniem, książę Szczery.Ob-raziłby się, gdybyś choć pomyślał, że pragnie czegoś więcej.%7ładen podaruneknie będzie wart jego czynów.Chociaż.można by mu pozwolić wybrać jakiegoś43urodziwego dwulatka, bo jego koń się starzeje.Taki gest będzie dla niego zrozu-miały. Rozważyłem tę myśl dokładniej. Tak, możesz w ten sposób Brusanagrodzić, książę. Naprawdę mogę? zapytał następca tronu z dziwnym wyrazem twarzy.Głos mu drżał z rozbawienia.Nagle zdumiała mnie własna śmiałość. Zapomniałem się przyznałem ze wstydem. Zechciej mi wybaczyć.Uśmiechnął się szeroko, poklepał mnie po ramieniu. Przecież pytałem, nieprawdaż? Przez moment przysiągłbym, że instruujemnie Rycerski, a nie mój młody bratanek.Podróż do Stromego bardzo cię od-mieniła, chłopcze.Chodz.Naprawdę przyda nam się trochę ciepła i szklaneczkapokrzepiającego napitku.Pózniej będzie się chciała z tobą zobaczyć Ketriken.Noi Cierpliwa pewnie też.Serce mi zadrżało.Rosła przede mną góra obowiązków, a miasto ciągnęło jakmagnes.Cóż, książę Szczery był następcą tronu.Moim panem.Pochyliłem głowę,poddałem się jego woli.Podążyłem za nim w dół po kręconych schodach, rozmawiając o rzeczach bezznaczenia.Nakazał mi poprosić mistrzynię Zciegu o nowe ubrania, a ja spytałemo Lwa, jego wilczarza.W korytarzu zatrzymał jakiegoś chłopaka i kazał mu przy-nieść do pracowni wino oraz pasztety.Poszedłem za swoim panem, nie na górę,do jego apartamentów, ale do innej komnaty, zarazem znajomej i obcej.Gdy by-łem w niej ostatnio, Krzewiciel, nadworny skryba, sortował tutaj i suszył zioła,muszelki oraz korzenie potrzebne do wytwarzania atramentów.Wszystkie śladyjego działalności zostały usunięte.W niewielkim kominku dogasał ogień.Książę dorzucił drewna, a ja rozgląda-łem się dookoła.Pośrodku stał wielki rzezbiony stół dębowy, pod ścianami dwamniejsze stoliki, kilka krzeseł i stojak na zwoje.Zniszczona półka zarzucona byłarozmaitymi drobiazgami.Na dużym stole leżała spora płachta papieru z zarysamimapy Krainy Miedzi.Rogi pergaminu obciążono trzema kamieniami oraz ma-sywnym sztyletem.Mniejsze i większe zwitki pokryte pismem księcia Szczeregozaśmiecały blat.Pomiędzy nimi walały się wstępne szkice z notatkami robionymibezładnie w poprzek rysunków.Miły dla oka nieporządek na dwóch mniejszychstolikach i na krzesłach wydał mi się znajomy.Po chwili rozpoznałem przedmiotybędące własnością księcia, rozrzucone zazwyczaj w jego sypialni.Następca tronu, rozpaliwszy ogień, uśmiechnął się trochę smutno, wymownieuniósł brwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]