[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czułem, jak inni po jego dotknięciu Mocą błądzą poomacku, podczas gdy dla mnie było to równie łatwe jak otwarcie oczu.Raz przeżyłem moment prawdziwego strachu.Konsyliarz wszedł wówczas Mocądo mojego umysłu i kazał powtórzyć na głos zdanie, jakie mi przekazał. Jestem bękartem i przynoszę wstyd imieniu mojego ojca powiedziałem gło-śno, spokojnie.A wówczas on ponownie odezwał się w moich myślach. Wiem, że ciągniesz skądś siłę, bękarcie.To nie jest twoja Moc.Wydaje ci się, żenie znajdę zródła?Zadrżałem i cofnąłem się przed jego dotknięciem, chowając Kowala w głębi umysłu.Konsyliarz pokazał mi w szerokim uśmiechu wszystkie zęby.Przez następne dni toczyła się między nami niebezpieczna zabawa w chowanego.Musiałem go wpuszczać do swojego umysłu, żeby uczyć się Mocy.Stąpałem więc pokruchym lodzie, próbując ukryć przed nim swoje sekrety.Nie tylko Kowala, także Cier-nia, błazna, Sikorkę, Krowę, Sztyleta, a także inne, starsze sekrety, których nie odkry-wałem nawet przed sobą.On chciał wszystkie poznać, a ja usuwałem je desperacko464poza jego zasięg.Jednak mimo to, a może dzięki temu czułem, że Moc we mnie stalenarasta. Myślisz, że pozwolę ci na drwiny?! warknął po jednej z sesji, a potem rozju-szył się jeszcze bardziej, gdy pozostali uczniowie wymieniali zdumione spojrzenia.Róbcie swoje! zgromił ich.Wolno odszedł kilka kroków, po czym odwrócił się raptownie i skoczył na mnie.Okładał mnie pięściami i kopał, a ja, podobnie jak niegdyś Sikorka, myślałem tylkoo tym, by osłonić twarz i brzuch.Ciosy spadające na mnie niczym grad przywodziłymi na myśl atak rozzłoszczonego dziecka.Czułem ich nieefektywność i potem z nie-przyjemnym zimnym dreszczem zdałem sobie sprawę, że odruchowo samą myślą odpychałem go od siebie.Nie aż tak bardzo, żeby mógł to odczuć, ale wystarczająco, byżaden z jego ciosów nie wyrządził mi krzywdy.Co więcej, wiedziałem, iż on nie miało tym pojęcia.Gdy w końcu opuścił pięści, a ja ośmieliłem się podnieść wzrok, momen-talnie odczułem, że wygrałem.Pozostali uczniowie patrzyli na Konsyliarza z mieszani-ną wstrętu i przestrachu.Posunął się zbyt daleko, nawet jak dla Pogodnej.Z pobladłątwarzą odwrócił się ode mnie.Czułem, że w tamtym momencie podjął jakąś decyzję.465Tego wieczoru wróciłem do komnaty przerażająco zmęczony, ale także zbyt zde-nerwowany, by zasnąć.Błazen już przyniósł jedzenie dla Kowala, zostawił mu takżewielką wołową kość.Zacząłem się bawić ze szczeniakiem.Kowal chwytał mnie zębamiza rękaw i szarpał, a ja trzymałem kość tuż poza zasięgiem jego szczęk.Uwielbiał takiezabawy; powarkiwał z udawaną wściekłością i tarmosił mnie za ramię.Był już prawiewielkości dorosłego psa.Z zadowoleniem wyczuwałem na jego szyi zawiązki silnychmuskułów.Wolną ręką uszczypnąłem go w ogon i szczeniak z warkotem rzucił się donowego ataku.Przerzucałem kość z ręki do ręki, oczy Kowala czujnie przeskakiwały zasmakołykiem, lecz choć atakował raz po raz, nie mógł sięgnąć celu. Brak ci mózgu drażniłem się z nim. Potrafisz myśleć tylko o tym, czegochcesz, a nie jak to zdobyć.Brak mózgu, brak mózgu. Całkiem jak u jego pana.Drgnąłem i w tej samej sekundzie Kowal dosięgnął kości.Wraz ze zdobyczą zesko-czył ciężko na ziemię, witając błazna ledwie grzecznościowym machnięciem ogona.Jaaż się zatchnąłem. Nie słyszałem wcale otwierania drzwi.Ani zamykania.466Zignorował moje słowa i przeszedł prosto do sedna sprawy. Myślisz, że Konsyliarz pozwoli, by ci się udało?Zadowolony z siebie uśmiechnąłem się szeroko. A mógłby mi przeszkodzić?Błazen usiadł obok mnie z westchnieniem. Wiem, że może.On też wie.Nie potrafię tylko zdecydować, czy jest wystarcza-jąco pozbawiony skrupułów.Podejrzewam, że tak. Więc niech spróbuje rzekłem butnie. Nie potrafię mu zabronić. Błazen był śmiertelnie poważny. Miałem nadzie-ję ciebie odwieść od dalszych prób. Namawiałbyś mnie, żebym wszystko porzucił? Teraz? Nie mogłem w to uwie-rzyć. Tak. Dlaczego? zapytałem. Dlatego. zaczął, po czym umilkł zawiedziony. Nie wiem.Zbyt wielerzeczy nakłada się na siebie.Może gdybym wyrwał jedną nitkę, splot by się nie ułożył.467Nagle poczułem się bardzo zmęczony i wcześniejsze podniecenie zwycięstwemopadło ze mnie, podcięte gorzkimi przestrogami.Irytacja wygrała. Jeśli nie możesz mówić jasno burknąłem po co się w ogóle odzywasz?Siedział w kompletnej ciszy, jakbym go uderzył. To jeszcze jedna rzecz, której nie wiem rzekł w końcu.Wstał i ruszył do wyjścia. Błaznie. zacząłem. Tak, zbłazniłem się powiedział i wyszedł.* * *Trwałem w stanie łaski, coraz silniejszy.Niecierpliwiła mnie powolność dalszej na-uki.Codziennie powtarzaliśmy te same ćwiczenia i stopniowo inni osiągali biegłośćw tym, co mnie wydawało się całkowicie naturalne.Jak mogli być tak zamknięci? Dzi-wiło mnie to.Jak to możliwe, że tak trudno im było otworzyć umysły dla Mocy Kon-syliarza? Moje zadanie polegało nie na tym, by otworzyć umysł, raczej by ukrywać to,468czym nie chciałem się dzielić.Często gdy od niechcenia dotykał mnie Mocą, czułemwścibską wić wślizgującą się do mojego umysłu.Zawsze jej umykałem. Jesteście gotowi oznajmił pewnego chłodnego dnia.Było popołudnie, ale najjaśniejsze gwiazdy już się pokazywały na ciemniejącymniebie.Tęskniłem za chmurami, które wczoraj sypały na nas śniegiem, lecz przynaj-mniej zatrzymały ostrzejszy mróz nad zatoką.Poruszałem palcami w butach, próbującodrobinę się rozgrzać. Poprzednio dotykałem was Mocą, byście mogli się z nią oswoić.Dzisiaj spró-bujemy pełnego połączenia.Każde z was sięgnie do mnie, a ja do niego.Ale strzeżciesię! Wszyscy lepiej lub gorzej wytrzymaliście rozkosz dotknięcia Mocą, lecz siła te-go, co czuliście do tej pory, była podobna do najlżejszego powiewu.Dzisiaj będzie tomocniejsze uczucie [ Pobierz całość w formacie PDF ]