[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy to może doktor Stapleton kazał ci coś podobnego zrobić? - zapytał Martin.Beth zawahała się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.Gdy Martin zauważył jej niezdecydowanie, pewien był celnego strzału.- Tak myślałem.No to pewnie powiedział ci również o tej swojej niedorzecznej teorii, że dżuma i inne choroby zostały celowo wywołane.- Powiedziałam mu, że nie zamierzam z nim rozmawiać.- Beth zaczęła płakać.- Ale on mówił, a ty słuchałaś.Nie zamierzam tego puścić płazem.Panno Holderness, jest pani zwolniona.Proszę zabrać swoje rzeczy i wynocha.Nie chcę pani tu dłużej oglądać.Beth zamierzała zaprotestować, ale zamiast tego wybuchnęła tylko kolejnym atakiem płaczu.- Płacz nic tu nie pomoże - syknął Martin.- Nie zostanie potraktowany również jako przeprosiny.Dokonałaś wyboru, a teraz zbierasz owoce.Precz stąd.Twin sięgnął ponad pokaleczonym blatem stołu i odłożył słuchawkę.Naprawdę nazywał się Marvin Thomas.Przydomek „Twin”* zawdzięczał swemu identycznemu bliźniakowi.Nikt nie był w stanie ich rozróżnić.Jednego z nich zabito w czasie przedłużającej się wojny między Black Kings a gangiem z East Village wywołanej naruszeniem terytorium.Twin spoglądał na siedzącego po drugiej stronie stołu Phila.Phil był wysoki i chudy, nie bardzo imponującej postury.Ale miał za to rozum.To właśnie jego rozum, nie brawura czy mięśnie, spowodował, że Twin uczynił z niego człowieka numer dwa w gangu.On jeden wiedział, co robić ze szmalem zarobionym na prochach.Zanim zjawił się Phil, chowali forsę w plastykowej rurze przy spłuczce w mieszkaniu Twina.- Nie rozumiem tych ludzi - stwierdził Twin.- Najwidoczniej ten biały dupek nie potraktował poważnie naszego ostrzeżenia i wybrał się na przechadzkę tam, gdzie go cholernie nie chciano widzieć.Uwierzysz w to? Nakopałem gnojkowi do dupy, pokazałem mu, co mogę z nim zrobić, a on trzy dni później wykręca taki numer.Nie można tego nazwać szacunkiem.W żaden sposób.- Chcą, żebyśmy znowu z nim pogadali? - zapytał Phil.Był wtedy w mieszkaniu Jacka i widział, jak Twin bił doktora.- Lepiej.Chcą, żeby sukinsyn ostygł.Czy ktoś zrozumie, dlaczego od razu nie kazali tego zrobić? Proponują za to pięć setek.- Twin roześmiał się.- Zabawne, nie? Zrobiłbym to nawet za darmo.Nie możemy pozwolić, żeby ludzie nas ignorowali.Wypadlibyśmy z interesu.- Wyślemy Reginalda? - zapytał Phil.- A kogo? Uwielbia taką robotę.Phil wstał, rzucił papierosa na podłogę i zadeptał go.Wyszedł z biura szefa i zaśmieconym korytarzem przeszedł do frontowego pokoju, w którym szóstka jego kolesiów grała w karty.W powietrzu można było powiesić siekierę.- Hej, Reginald! - zawołał.- Masz ochotę na małą zabawę?Reginald spojrzał znad kart i wyjął z ust wykałaczkę.- Zależy - odpowiedział.- Spodoba ci się.Za doktorka, który sprezentował ci rower, można zarobić pięć stów.- No, człowieku, ja to zrobię - zaoferował się BJ.BJ to był skrót od Bruce Jefferson.Był krępym chłopakiem; jego udo miało w obwodzie tyle, ile Phil w pasie.On także był pamiętnego wieczoru u Jacka.- Twin chce Reginalda - odparł Phil.Reginald wstał i rzucił karty na stół.- I tak miałem gówno w kartach - powiedział i poszedł za Philem.- Phil wyjaśnił ci sprawę? - zapytał Twin, widząc wchodzącego Reginalda.- Tyle, że idzie o doktorka i możemy dostać za niego piątkę.Coś jeszcze?- Tak.Musisz jeszcze oporządzić jedną białą kotkę.Ją możesz nawet załatwić jako pierwszą.Tu masz adres.Twin podał mu skrawek papieru z zapisanym nazwiskiem Beth Holderness i jej adresem.- Obojętne, jak ich załatwię? - zapytał Reginald.- Twoja sprawa.Najważniejsze, żebyś był pewny, że się ich pozbyłeś.- Chciałbym wziąć ten nowy pistolet automatyczny.- Uśmiechnął się.W kąciku ust znowu tkwiła wykałaczka.- No to się przynajmniej dowiemy, czy był wart tych pieniędzy - stwierdził Twin.Otworzył jedną z szuflad w biurku i wyjął pistolet.Na rękojeści miał nawet jeszcze trochę smaru.Pchnął broń po blacie.Reginald złapał ją, zanim znalazła się na krawędzi.- Baw się dobrze - dodał Twin.- Mam zamiar.Reginald za punkt honoru wziął sobie nieokazywanie uczuć, nie znaczyło to jednak, że niczego nie odczuwał.Gdy wyszedł z budynku, nastrój zdecydowanie mu się poprawił.Uwielbiał taką robotę.Otworzył drzwi swojego czarnego jak smoła camaro i wsunął się za kierownicę.Pistolet położył na siedzeniu obok i przykrył go gazetą.Gdy tylko motor zahuczał, Reginald wsunął kasetę do magnetofonu i puścił ulubiony rap.Aparatura, którą gang miał w samochodzie, była obiektem powszechnej zazdrości.Głośniki miały dość mocy, by w oknach mijanych domów pękały szyby.Jeszcze raz spojrzał na adres Beth Holderness i kiwając głową w takt muzyki, puścił sprzęgło i ruszył przed siebie.Beth nie poszła prosto do domu.Była w takim nastroju, że musiała z kimś porozmawiać.Wstąpiła do przyjaciółki i wypiła nawet kieliszek wina.Wyżaliwszy się, poczuła się nieco lepiej, ciągle jednak była załamana.Nie mogła uwierzyć, że została tak po prostu wyrzucona z pracy.Dodatkowo gryzło ją przeczucie, że w inkubatorze trafiła być może na coś szczególnie ważnego [ Pobierz całość w formacie PDF ]